Wystąpiłam i dotknęłam ich białej skóry, chociaż brzydziłam się nimi, jak brzydziło mnie wszystko, co uczynili naszemu ludowi i nam. Dotknęłam ich, po czym cofnęłam się, by na nich spojrzeć. Wtedy ujrzałam owo działanie, o którym mówiła Mekare. Słyszałam je nawet, nieznużone kipienie ducha. Uspokoiłam umysł, oczyściłam go z wszelkich uprzedzeń i lęków, a kiedy wpadłam w błogi trans, pozwoliłam sobie zabrać głos:
„On chce więcej ludzi”. Spojrzałam na Mekare. Takie było i jej podejrzenie.
„Dajemy mu wszystko, co możemy!” — wyjąkała królowa. Znów zalał ją rumieniec wstydu, wyjątkowo ostry na bladych policzkach. Twarz króla także się zaczerwieniła. Wtedy zrozumiałam, jak wcześniej Mekare, że pijąc, doznawali ekstazy. Nigdy nie zaznali równej rozkoszy, ani w łożu, ani przy uczcie, ani pijani piwem lub winem. To było źródło wstydu. Nie chodziło o zabijanie; chodziło o to monstrualne karmienie się. O rozkosz. Ach, cóż to była za para z tych dwojga.
Oni jednak źle mnie zrozumieli.
„Nie — wyjaśniłam. — On chce więcej takich jak wy. Chce wejść w ciała i stworzyć krwiopijców z innych, jak zrobił to z królem; jest zbyt ogromny, by zadowolić się dwoma małymi ciałami. Pragnienie przestanie was zadręczać dopiero wtedy, kiedy stworzycie innych, gdyż oni będą z wami dzielić ciężar”.
„Nie! — krzyknęła królowa. — To nie do pomyślenia!”
„Przecież to nie może być tak proste! — oświadczył król. — Jakże to, zostaliśmy stworzeni w jednej i tej samej strasznej chwili, kiedy nasi bogowie walczyli z tym demonem. Mówicie coś nieprawdopodobnego, gdyż bogowie odnieśli zwycięstwo w tej walce”.
„Nie sądzę” — rzekłam.
„Chcesz powiedzieć — zapytała królowa — że jeśli nakarmimy innych tą krwią, też zostaną zakażeni?” Wspominała każdy szczegół tej katastrofy: jej małżonek umiera, jego serce przestaje bić, a potem krew spływa mu w usta.
„Ależ nie starczyłoby krwi z całego mojego ciała na coś takiego! — oświadczyła. — Jestem tylko sobą!” Wtedy pomyślała o pragnieniu i o wszystkich ciałach, które je zaspokoiły.
Zdałyśmy sobie sprawę, że wyssała ona krew ze swego męża, zanim on odebrał ją z powrotem i właśnie dzięki temu wszystko się dokonało; a ponadto król był na granicy śmierci i jego zdolność recepcji była maksymalnie pobudzona; jego dusza zerwała więzy z ciałem i łatwo dał się usidlić niewidzialnym mackom Amela.
Oni oboje rzecz jasna odczytali nasze myśli.
„Nie wierzę waszym słowom — powiedział król. — Bogowie nie pozwoliliby na to. Jesteśmy królem i królową Kemetu. Ciężar czy błogosławieństwo, te czary były nam przeznaczone”.
Zapadła cisza. Potem odezwał się znów, z największą szczerością.
„Nie pojmujecie tego, czarownice? To była wola losu. Było nam pisane najechać wasze ziemie i sprowadzić tu was i demona, tak by mogło to nas spotkać. Cierpimy, to prawda, ale teraz jesteśmy bogami; to święty ogień i musimy złożyć podziękowania za to, co nas spotkało”.
Próbowałam nie dopuścić Mekare do głosu. Ścisnęłam ją mocno za rękę, lecz oni już wiedzieli, co ona zamierza powiedzieć. Jej pewność siebie tylko ich rozjuszyła.
„Bardzo prawdopodobne, że on może wejść w każdego — powiedziała — jeżeli zaistnieją takie same warunki; jeżeli mężczyzna lub kobieta będą słabi i umierający, duch będzie miał do nich dostęp”.
Wpatrywali się w nas w milczeniu. Król potrząsnął głową, a królowa odwróciła wzrok z obrzydzeniem. Wtedy król szepnął:
„Jeśli tak jest, w takim razie inni mogą próbować nam to odebrać!”
„O, tak — szepnęła Mekare. — Jeśli dzięki temu staliby się nieśmiertelni? Jak najbardziej. Któż nie chce być nieśmiertelny?”
Twarz króla uległa zmianie. Chodził tam i z powrotem po komnacie i spoglądał na żonę, która patrzyła prosto przed siebie jak ktoś, kto zaraz oszaleje. Nareszcie odezwał się do niej, starannie dobierając słowa:
„W takim razie wiemy, co musimy uczynić. Nie możemy płodzić rasy takich potworów! Wiemy!”
Królowa zacisnęła ręce na uszach i zaczęła wrzeszczeć. Rozełkała się tak, że wyła z bólu, zwijając palce w szpony i zadzierając głowę ku sufitowi.
Skuliłyśmy się w kącie komnaty. Mekare zaczęła się trząść i płakać, a ja miałam łzy w oczach.
„Wy nam to zrobiłyście!” — ryknęła królowa. Nigdy nie słyszałyśmy, by ludzki głos osiągnął takie natężenie, a gdy wpadła w szał, niszcząc wszystko w pokoju, ujrzałyśmy w niej siłę Amela, gdyż robiła rzeczy, których żaden człowiek nie mógłby uczynić. Ciskała zwierciadła o sufit i rozbijała w drzazgi złocone meble.
„Bądźcie przeklęte na zawsze i zesłane w świat podziemia, między demony i bestie! — przeklinała nas — za to, co nam uczyniłyście. Ohydy. Wiedźmy. Wy i wasz demon! Mówicie, że nie nasłałyście na nas tego stwora. Jednak dopuściłyście się tego w waszych sercach. Wysłałyście go! On odczytał w waszych sercach, tak jak czytam to teraz, że życzycie nam zła!”
Król pochwycił ją w ramiona, uspokajał i całował, a ona łkała mu na piersi. Wreszcie oderwała się od niego. Przeszywała nas oczami nabiegłymi krwią.
„Kłamiecie! — zawołała. — Kłamiecie jak wasze demony. Myślicie, że coś takiego mogłoby się stać, gdyby los o tym nie zadecydował?!” Odwróciła się do króla. „Och, czy nie pojmujesz, że byliśmy głupcami, słuchając tych śmiertelniczek pozbawionych naszych mocy! Jesteśmy tylko młodymi bóstwami i w trudzie musimy odgadywać zamysły niebios. Nasze przeznaczenie jest jasne; widzimy je poprzez talenty, które posiadamy”.
Nie odpowiedziałyśmy na te słowa. Przez kilka niesłychanie krótkich chwil sądziłam, że byłoby łaską od losu, gdyby naprawdę wierzyła w takie bzdury. Ja bowiem wiedziałam tylko, że Amel, zły, głupi, tępy, durnowaty duch, zaplątał się niechcący w tamtą katastrofalną fuzję i być może cały świat za to zapłaci. Przypomniały mi się ostrzeżenia matki. Przypomniały mi się wszystkie nasze cierpienia. Potem opanowały mnie takie myśli — pragnienie zniszczenia króla i królowej — że musiałam zakryć uszy dłońmi, otrząsnąć się i próbować oczyścić umysł, aby nie narazić się na ich gniew.
Królowa nie zwracała już na nas żadnej uwagi. Wezwała straże, nakazała nas od razu uwięzić i zapowiedziała, że jutro wyda na nas wyrok w obliczu całego dworu. Niespodziewanie zostałyśmy więc pojmane; a gdy wydała rozkazy, żołnierze odciągnęli nas brutalnie i cisnęli jak zwykłych więźniów do mrocznej celi.
Mekare przytuliła mnie i szepnęła, że do wschodu słońca nie wolno nam pomyśleć o niczym, co mogłoby nam zaszkodzić; musimy śpiewać stare pieśni i odpędzać sen, aby nawet nie śnić niczego, co mogłoby obrazić króla i królową. Nigdy nie widziałam Mekare tak wystraszonej. To ona zawsze była skora do wybuchów gniewu, a ja chowałam się w kącie, wyobrażając sobie najstraszniejsze rzeczy.
Kiedy nastał ranek i Mekare była pewna, że król i królowa udali się do swojej tajnej siedziby, wybuchła płaczem.
„Ja to zrobiłam, Maharet — powiedziała mi. — Ja. Posłałam go na nich. Próbowałam się powstrzymać, lecz Amel odczytał to w moim sercu! Było właśnie tak, jak powiedziała królowa”.
Nie było końca tym samooskarżeniom. To ona przemówiła do Amela, ona go wzmocniła, natchnęła pychą i podtrzymała jego zainteresowanie; a potem zapragnęła, by skierował swoją wściekłość przeciwko Egipcjanom, i on przejrzał te myśli.