Próbowałam ją pocieszyć. Powiedziałam, że nikt nie potrafi zapanować nad tym, co nosi w sercu; że Amel raz uratował nam życie i że nikt nie mógł przewidzieć tych okropnych zdarzeń. Teraz musimy pozbyć się wszelkiego poczucia winy i patrzeć w przyszłość. Jak zdołamy wydostać się z tego miejsca? Jak doprowadzić do tego, by te potwory nas wypuściły? Nasze dobre duchy nie przestraszą ich teraz; nie ma mowy; musimy myśleć, musimy planować, musimy coś zrobić.
Wreszcie nastąpiło to, na co po cichu liczyłam. Pojawił się Khayman. Był jeszcze bardziej chudy i wynędzniały niż poprzednio.
„Lękam się, że jesteście zgubione, moje rudowłose — powiedział nam. — Król i królowa rozmawiali o tym, co od was usłyszeli. Przed świtem udali się do świątyni Ozyrysa, aby się pomodlić. Czy nie możecie dać im żadnej nadziei poprawy? Żadnej nadziei na koniec tego koszmaru?”
„Khaymanie, jest nadzieja — szepnęła Mekare. — Duchy mi świadkiem; nie twierdzę, że powinieneś to uczynić. Odpowiadam tylko na twoje pytanie. Jeśli chcesz położyć kres temu wszystkiemu, połóż kres dalszemu istnieniu króla i królowej. Znajdź ich kryjówkę i dopuść tam słońce, słońce, którego ich ciała nie mogą znieść”.
On jednak był ogarnięty zgrozą na myśl o zdradzie. Westchnął tylko i rzekł:
„Ach, moje drogie czarownice, wiele w życiu widziałem, a jednak nie śmiem dokonać takiego czynu”.
Godziny mijały, a my przeżywałyśmy męki, czekała nas bowiem pewna śmierć. Nie żałowałyśmy już niczego, co powiedziałyśmy lub zrobiłyśmy. Leżałyśmy przytulone w ciemności i znów nuciłyśmy piosenki z dzieciństwa, śpiewałyśmy pieśni matki. Myślałam o swoim dzieciątku i próbowałam się z nim połączyć, wzlecieć duchem z tamtego miejsca i zbliżyć do niego, ale bez naparu wprowadzającego w trans nie mogłam tego zrobić. Nigdy nie posiadłam tej umiejętności.
Wreszcie zapadł zmrok. Niebawem znów usłyszałyśmy hymny wyśpiewywane na powitanie króla i królowej. Żołnierze przyszli po nas i jak poprzednio zaprowadzono nas na wielki pałacowy dziedziniec. To tam Khayman zbliżył się do nas, tam zostałyśmy pozbawione czci. Znów przyprowadzono nas przed oblicza tych samych widzów, związawszy nam wcześniej ręce.
Tym razem była noc. Lampy płonęły słabo w arkadach pałacu; złowróżbne światło pełzało po wymalowanych na pilastrach złotych liściach lotosów i wizerunkach pokrywających ściany. Wreszcie król i królowa weszli na podwyższenie. Wszyscy zebrani padli na kolana. Żołnierze zmusili nas do tego samego hołdu. Królowa wystąpiła i zaczęła przemawiać.
Drżącym głosem opowiedziała poddanym, że jesteśmy potwornymi czarownicami i że nasłałyśmy na to królestwo demona, który najpierw napastował Khaymana, a potem próbował swoich diabelskich sztuczek na samym królu i królowej. Lecz słuchajcie! Oto wielki bóg Ozyrys, najstarszy ze wszystkich bogów, potężniejszy nawet niż bóg Ra, zmiótł tę diaboliczną moc i wzniósł do niebiańskiej chwały króla i królową.
Wielki bóg nie mógł patrzeć z dobrocią na wiedźmy, które tak niepokoiły jego ukochany lud. Zażądał, by nie okazywać im łaski.
„Mekare, za twoje kłamstwa i rozmowy z demonami — powiedziała królowa — zostanie ci wyrwany język. A Maharet, za zło, które sobie wyobraziłaś i które chciałaś nam narzucić, zostaną ci wykłute oczy! Przez całą noc będziecie związane razem, tak żebyście mogły słyszeć wzajemny płacz, jedna niezdolna się odezwać, druga niezdolna zobaczyć. A następnie w samo południe, w publicznym miejscu przed pałacem, zostaniecie spalone żywcem na oczach wszystkich ludzi.
Zważcie; nigdy zło nie pokona bogów Egiptu i ich wybrańców, króla i królowej, gdyż bogowie spojrzeli na nas z wyjątkową łaską i jesteśmy jak król i królowa niebios, a nasze przeznaczenie służy wspólnemu dobru!”
Odebrało mi mowę, kiedy usłyszałam wyrok; mój strach i smutek były niezmierzone. Mekare natychmiast wydała krzyk sprzeciwu. Wyrwała się zaskoczonym żołnierzom. Skierowała oczy ku gwiazdom i przemówiła. Wśród szeptów wstrząśniętego dworu oświadczyła:
„Duchy mi świadkiem, gdyż jest im znana wiedza o przyszłości — zarówno to, co jest, jak i to, co będzie! Tyś jest Królową Potępionych, oto twój los! Skazana jesteś na zło i dobrze o tym wiesz! Ale ja cię powstrzymam, choćbym miała powstać z martwych, by ziścił się ten cel, i w godzinie twojego największego zagrożenia, to ja cię zniszczę! To ja cię pokonam. Dobrze przyjrzyj się mojej twarzy, jeszcze mnie bowiem ujrzysz!”
Ledwo wypowiedziała tę przysięgę, to proroctwo, a duchy zebrały się w trąbę powietrzną, otworzyły drzwi pałacu i piaski pustyni zawisły w powietrzu.
Wrzaski uniosły się wśród ogarniętych paniką dworaków, jednak królowa krzyknęła do żołnierzy:
„Wyrwać jej język, tak jak rozkazałam!” Chociaż dworzanie w dzikim lęku przywarli do ścian, żołnierze wystąpili, chwycili Mekare i wyrwali jej język.
Ogarnięta grozą patrzyłam na to, co się działo; słyszałam jej jęk. Widziałam, jak z zadziwiającą furią odepchnęła ich związanymi dłońmi, uklękła, porwała zakrwawiony język i połknęła go, zanim zdążyli go zdeptać lub odrzucić na bok.
Wtedy żołnierze chwycili mnie. Ostatnie, co zachowałam w pamięci, to była Akasza z wyciągniętym palcem i roziskrzonym oczami. I twarz załamanego Khaymana ze łzami cieknącymi po policzkach. Żołnierze ujęli w cęgi moją głowę, rozwarli mi powieki i pozbawili zmysłu wzroku, a ja płakałam bezgłośnie.
Niespodziewanie poczułam dotyk ciepłej ręki i coś przy ustach. Khayman trzymał moje oczy i przyciskał mi je do ust. Połknęłam je od razu, by nie zostały zbezczeszczone.
Wiatr był coraz sroższy; piasek wirował wokół nas i usłyszałam, jak dworzanie rozpierzchli się we wszystkich kierunkach, kaszląc, dusząc się i płacząc, podczas gdy królowa zaklinała ich by zachowali spokój. Szukałam na oślep Mekare i poczułam jej głowę na swoim ramieniu, jej włosy przy moim policzku.
„Spalić je teraz!” — rozkazał król.
„Nie, za wcześnie — rzekła królowa. — Niech pocierpią”.
Odprowadzono nas, związane razem, i wreszcie zostawiono same na podłodze celi.
Duchy wciąż szalały w pałacu, ale król i królowa uspokoili swoich ludzi i zapewnili, że nie mają się czego bać. Jutro w południe duchy zostaną wyrzucone z królestwa; a do tej pory niech sobie robią, co chcą.
Wreszcie zapanowała cisza i spokój. Oprócz króla i królowej chyba wszyscy zasnęli w pałacu, nawet nasi strażnicy.
To ostatnie godziny mojego życia — myślałam. — Jednakże cierpienia Mekare są gorsze od moich, jako że nawet nie może się poskarżyć. — Przytuliłam do siebie Mekare, kładąc jej głowę na swojej piersi. Tak mijały chwile.
Wreszcie, jakieś trzy godziny przed świtem, usłyszałam hałas. Były to odgłosy walki; strażnik krzyknął przeraźliwie i upadł. Usłyszałam trzask zamka i skrzyp zawiasów. Wtem wydało mi się, że słyszę jęk Mekare.
Ktoś wszedł do celi i instynkt podpowiedział mi, że to Khayman. Przeciął nasze więzy, a ja zacisnęłam rękę na jego przedramieniu i natychmiast pomyślałam, że to nie Khayman! Wtedy zrozumiałam.
„Zrobili ci to! Przemienili cię!”
„Tak — szepnął głosem pełnym wściekłości i goryczy. Usłyszałam w nim coś nowego, nieludzkiego. — Zrobili mi to! Zrobili mi to na próbę! Żeby przekonać się, czy mówiłyście prawdę! Zatruli mnie tym złem”. Chyba płakał, słyszałam, jak wydaje chrapliwe dźwięki, szlocha bez łez. Czułam niesamowitą siłę jego palców, bo chociaż nie chciał sprawiać mi bólu, nie panował nad swoją nową mocą.