Gdy się ocknęłam, dryfowałam po morzu. Jak wam mówiłam, tratwa unosiła mnie przez dziesięć nocy. Cierpiałam głód. z przerażeniem myślałam, że trumna zatonie, że zostanę pogrzebana żywcem, ja, stworzenie, które nie może umrzeć. A jednak to nie nastąpiło. Kiedy wreszcie zostałam wyrzucona na brzeg wschodniego wybrzeża dolnej Afryki, rozpoczęłam poszukiwania Mekare, przemierzając kontynent ku zachodowi.
Przez stulecia przeszukałam wszystkie jego krańce. Udałam się na północ, do Europy. Przebyłam kamieniste plaże, zapuściłam się nawet na wyspy północy, aż dotarłam na najdalsze lodowe pustkowia. Jednakże wciąż powracałam do mojej wioski i o tym opowiem wam za chwilę, jak się bowiem przekonacie, jest dla mnie bardzo ważne, byście to usłyszeli.
W tamtych pierwszych wiekach odwróciłam się od Egiptu, odwróciłam się od króla i królowej. Dużo później dowiedziałam się, że uczynili ze swojej transformacji wielką religię; że ogłosili się Ozyrysem i Izydą i wsączyli mrok w tamte stare mity, aby móc się nimi posłużyć. Bogiem świata podziemi stał się Ozyrys, który mógł się pojawiać jedynie w ciemności, a królowa stała się Izydą, Matką, która pozbierała szczątki swojego małżonka, uzdrowiła je i przywróciła do życia.
Czytaliście w opowieści, którą Mariusz przekazał Lestatowi, o tym, jak bogowie stworzeni przez Matkę i Ojca przyjmowali krwawe ofiary ze złoczyńców w świątyniach ukrytych we wzgórzach Egiptu i jak ta religia przetrwała do czasów Chrystusa.
Dowiedzieliście się również, jak powiodła się rebelia Khaymana, jak stworzeni przez niego wrogowie dorównujący królowi i królowej powstali wreszcie przeciwko Ojcu i Matce i jak krwiopijcy tego świata toczyli między sobą wojny. Akasza opowiedziała o tym Mariuszowi, a Mariusz Lestatowi.
W tamtych wiekach zrodziła się legenda o bliźniaczkach; egipscy żołnierze, którzy byli świadkami naszych przeżyć, od masakry naszego ludu do ostatecznego pojmania, przekazywali innym tę opowieść. W późniejszych czasach legenda o bliźniaczkach została nawet zapisana przez egipskich skrybów. Wierzono, że pewnego dnia Mekare znów się pojawi, pokona Matkę i wszyscy krwiopijcy świata umrą tak jak Matka. Wszystko to działo się bez mojej wiedzy, rady czy współpracy, ponieważ dawno już przestałem się tym emocjonować.
Dopiero trzy tysiące lat później przybyłam do Egiptu jako anonimowa istota w czarnych szatach, by zobaczyć na własne oczy, w co przemienili się Matka i Ojciec. Ujrzałam bierne, nieruchomo patrzące posągi zamknięte w kamieniu w podziemnej świątyni, o obnażonych głowach i gardłach. Młodzi krwiopijcy, spragnieni krwi z pierwotnego źródła, przybywali do kapłanów, którzy strzegli królewskiej pary.
Czy pragnę się napić?, zapytał mnie młody kapłan krwiopijca. W takim razie muszę iść do starszyzny, zadeklarować swoją czystość i oddanie staremu kultowi, zapewnić, że nie jestem hultajem mającym na względzie tylko własne cele. Ogarnął mnie śmiech.
Cóż to był za koszmar, widok tych nieruchomych istot! Stanąć przed nimi, wyszeptać ich imiona i nie dostrzec nawet najdrobniejszego lśnienia oka lub drgnienia białej skóry powiek.
Tak było od najdawniejszych czasów, odkąd sięgano pamięcią, i kapłan to potwierdził; nikt nie miał pojęcia, czy mity o początku były prawdziwe. My — pierwsze dzieci — zostaliśmy nazwani Pierwszym Plemieniem, które spłodziło buntowników; ale legenda o bliźniaczkach odeszła w zapomnienie i nikt nie znał imion Khaymana, Mekare lub Maharet.
Potem tylko raz dane mi było ujrzeć Matkę i Ojca. Było to tysiąc lat później. Właśnie nastąpił wielki pożar, kiedy starszyzna aleksandryjska — jak opowiadał Lestat — chciała zniszczyć Matkę i Ojca, wystawiając ich na słońce. Zgodnie z tym, co opowiedział Lestat, żar dnia jedynie ich zbrązowił, gdyż wcześniej nabrali niezwykłej siły i odporności. Chociaż śpimy bezbronni za dnia, z upływem czasu światło staje się mniej zabójcze.
Ale podczas tych dziennych godzin w Egipcie krwiopijcy na całym świecie poszli z dymem, gdy tymczasem starsi zakosztowali jedynie cierpień i osmalenia. Mój ukochany Eryk miał wtedy tysiąc lat; mieszkaliśmy razem w Indiach i podczas tych nie kończących się chwil doznał poważnych oparzeń. Potrzebował wiele mojej krwi, aby odzyskać siły. Ja sama tylko zbrązowiałam i chociaż ogromny ból doskwierał mi przez wiele nocy, wyniosłam z tego pewną korzyść; z ciemną karnacją łatwiej było mi poruszać się wśród ludzi.
Wiele wieków później, zniecierpliwiona własną bladością celowo wystawiłam się na parzące promienie słońca. Prawdopodobnie uczynię to jeszcze nie raz.
Jednak wtedy, za pierwszym razem, było to dla mnie niepojęte. Chciałam wiedzieć, dlaczego w snach widzę ogień i słyszę krzyki tak wielu ginących i dlaczego ci, których stworzyłam — moje ukochane pisklęta — umarli tą ohydną śmiercią.
Tak więc udałam się z Indii do Egiptu, który na zawsze pozostał dla mnie nienawistnym krajem. Wtedy właśnie usłyszałam opowieść Mariusza, młodego rzymskiego krwiopijcy, cudownie nie spalonego, który przybył do Aleksandrii i wykradł ich, aby już nikt nie mógł ani ich, ani nas spalić.
Nietrudno było mi znaleźć Mariusza. Jak wam opowiedziałam, w tamtych latach nie mogliśmy się usłyszeć. Stopniowo zaczynaliśmy jednak słyszeć młodszych osobników, jakby byli ludźmi. W Antiochii odkryłam dom Mariusza, autentyczny pałac, gdzie żył otoczony rzymskim przepychem, chociaż w ostatnich godzinach przed świtem krążył po mrocznych ulicach, polując na ludzkie ofiary.
Stworzył już wtedy nieśmiertelną z Pandory, którą ukochał ponad wszystkie ziemskie stworzenia. A Matkę i Ojca umieścił w wybornym tabernakulum ukształtowanym własnymi rękami z karraryjskiego marmuru. Palił tam kadzidła, jakby to była świątynia, jakby oni naprawdę byli bogami.
Czekałam na swoją chwilę. Mariusz i Pandora wyszli na polowanie. Weszłam do domu, otwierając zamki od wewnątrz.
Zobaczyłam Matkę i Ojca, pociemniałych jak ja, a równocześnie pięknych i bez życia, tak samo jak tysiąc lat wcześniej. Umieścił ich na tronie, na którym mieli siedzieć dwa tysiące lat, o czym wszyscy wiecie. Podeszłam do nich; dotknęłam ich. Uderzyłam. Nie poruszyli się. Potem dokonałam próby długim sztyletem. Przeszyłam ciało Matki, które przemieniło się w elastyczną powłokę, podobnie jak moje ciało. Przeszyłam nieśmiertelną skorupę, która stała się jednocześnie niezniszczalna i myląco krucha, i moje ostrze doszło prosto do serca. Zrobiłam cięcie od prawej do lewej i zatrzymałam dłoń.
Przez chwilę krew Matki lała się — śluzowata i gęsta, ale jej serce przestało bić. Potem rana zaczęła się goić; utoczona krew twardniała na moich oczach jak bursztyn.
Lecz co najbardziej znaczące, czułam tę chwilę, w której serce przestało pompować krew; czułam słabość, zawroty głowy i nieuchwytną utratę świadomości, bliski oddech śmierci. Niewątpliwie krwiopijcy na całym świecie czuli to samo, być może młode osobniki w silniejszym stopniu, odbierając to jako wstrząs, który zwalił ich z nóg. Rdzeń Amela był w niej nadal; straszliwy pożar i sztylet udowodniły, że życie krwiopijców tkwiło w jej ciele — wtedy i na zawsze.
Gdyby nie to, zniszczyłabym ją. Rozczłonkowałabym ją, gdyż żaden czas nie mógł ochłodzić mojej nienawiści, nienawiści za to, co zrobiła mojemu ludowi, za oddzielenie mnie od Mekare, od mojej drugiej połowy, od mojego własnego „ja”.
Jakże byłoby wspaniale, gdybym przez wieki nauczyła się wybaczać, gdyby moja dusza otworzyła się na zrozumienie wszelkiego zła uczynionego mnie i mojemu ludowi. Jednak mówię wam, tylko ludzkie dusze podążają z wiekami ku doskonałości, tylko ludzka rasa uczy się z każdym mijającym rokiem, jak lepiej kochać i łatwiej przebaczać. Łańcuchy przeszłości wiążą mnie zbyt silnie.