Выбрать главу

Mijały wieki i tysiąclecia, a ja nigdy nie spoczęłam w ziemi, jak uczyniło to wielu spośród was. Nigdy nie zaznałam szaleństwa i utraty pamięci, co było częste wśród starszych, którzy często upodabniali się do zagrzebanych pod ziemią posągów Matki i Ojca. Nigdy od tamtych najdawniejszych czasów nie przydarzyła się noc, bym otworzywszy oczy, nie pamiętała swojego imienia, nie rozejrzała się przytomnie wokół, nie sięgnęła po nić swojego życia.

Nie znaczy to, że szaleństwo nie zaglądało mi w oczy; czasem ogarniało mnie znużenie, smutek zatruwał mi serce, tajemnice wytrącały mnie z równowagi i zaznawałam bólu. Ponad wszystko jednak liczyły się: obowiązek strażnika rodzinnego archiwum, opieka nad potomstwem i prowadzenie go poprzez świat. Tak więc nawet w najbardziej mrocznych czasach, kiedy wszelki ludzki byt wydawał mi się nieznośny, a zmiany w świecie — niepojęte, powracałam do rodziny jako źródła samego życia.

To rodzina uczyła mnie rytmów i namiętności nowego wieku, rodzina zabrała mnie w obce krainy, do których być może nigdy nie wybrałabym się sama; rodzina zaprowadziła do królestw sztuki, które mogłyby mnie onieśmielić, rodzina była moim przewodnikiem przez czas i przestrzeń. Mój nauczyciel, moja księga życia. Rodzina była wszystkim.

Maharet przerwała. Przez chwilę wydawało się, że powie jeszcze coś. Potem wstała od stołu. Spojrzała na wszystkich po kolei i w końcu jej wzrok spoczął na Jesse.

— Teraz chcę, byście poszli ze mną. Pokażę wam, czym stała się ta rodzina.

Wszyscy powstali w ciszy i opuścili podziemną salę. Udali się po żelaznych kręconych schodach do innej wielkiej komnaty w środku góry, pomieszczenia o szklanym dachu i grubych ścianach.

Jesse weszła ostatnia i zanim przekroczyła próg, wiedziała, co zobaczy. Przeszył ją niesamowity ból, ból pamiętnego szczęścia i niezapomnianej tęsknoty. Znalazła się w pozbawionej okien komnacie, w której była już dawno temu.

Jak wyraźne było wspomnienie kamiennego paleniska, ciemnych, obitych skórą mebli rozstawionych na dywanie; atmosfera wielkiego i tajemnego podniecenia, którego nie mogła zapomnieć, które pogrążyło ją w nierealnych marzeniach i nieskończenie przekraczało wspomnienia rzeczy fizycznych.

Tak, oto wielka elektroniczna mapa świata pokryta nieskończonymi tysiącami drobnych światełek.

Trzy pozostałe ściany, jakże ciemne, początkowo wydawały się pokryte delikatną drucianą siatką. Dopiero po chwili dostrzegało się olbrzymi bluszcz atramentowej barwy zapełniający każdy centymetr między podłogą a sufitem, wyrastający z pojedynczego korzenia w kącie w miliony drobnych, rozrastających się gałęzi, z których każda była otoczona niezliczonymi, starannie wypisanymi imionami.

Mariusz poczuł dławienie w gardle, kiedy odwrócił się od wielkiej, rozjaśnionej mapy do gęstego, delikatnie zarysowanego drzewa genealogicznego. Armand uśmiechnął się ze smutkiem, podczas gdy Mael nachmurzył się lekko, chociaż prawdę powiedziawszy, był zdumiony i pełen zachwytu.

Pozostali patrzyli w milczeniu. Eryk znał te tajemnice. Louisowi, najbardziej ludzkiemu z nich wszystkich, łzy stanęły w oczach. Daniel nie ukrywał podziwu, a Khayman patrzył na mapę zgaszonym wzrokiem, jakby jej nie widział, nadal wpatrzony w przeszłość. Gabriela powoli skinęła głową, wydając nieokreślony dźwięk pochwały i zadowolenia.

— Wielka Rodzina — rzekła, nazywając po imieniu to, co miała przed sobą.

Maharet skinęła głową i wskazała na wielką, płaską mapę świata, pokrywającą całą południową ścianę.

Jesse śledziła szerokie, rozlewające się pasmo światełek wychodzące z Palestyny, rozszerzające się po Europie i ciągnące się do Azji, Afryki, a wreszcie do obu kontynentów Nowego Świata. Nieskończone jasne punkty migotały różnymi kolorami i Jesse, zmrużywszy oczy, ujrzała rzeczywisty obraz wielkiego rozproszenia. Dostrzegła również stare nazwy kontynentów, państw i mórz, naniesione złotymi literkami na taflę szkła pokrywającą trójwymiarową iluzję gór, równin i dolin.

— To moi potomkowie — rzekła Maharet — potomkowie Miriam, córki zrodzonej ze mnie i z Khaymana, i potomkowie mojego ludu, którego krew była we mnie i w Miriam. Jak widzicie, linia ciągnie się po kądzieli przez sześć tysięcy lat.

— Niesamowite! — szepnęła Pandora. Ją też ogarnął smutek. Jaka z niej była melancholijna piękność, wspaniała i pełna dystansu, a mimo to emanująca dawnym ciepłem, naturalnym, nieodpartym. To, co widziała, chyba sprawiło jej ból, przypominając o wszystkim, co dawno straciła.

— To tylko jedna wielka ludzka rodzina — rzekła łagodnie Maharet. — A jednak nie ma narodu na ziemi, który nie miałby w sobie jej krwi. Z pewnością istnieje też mnóstwo męskich potomków krwi z naszej krwi; może to być liczba równa tej znanej teraz z imienia. Tych, które udały się na pustkowia Wielkiej Rusi, do Chin, Japonii i innych słabo znanych regionów, nie ujęto w zapisie, jak i wielu innych, które w przeciągu wieków straciłam z oczu z wielu powodów. Niemniej jednak ich następczynie są tutaj! Nie ma takiego ludu, rasy, państwa, które nie zawierałyby cząstki Wielkiej Rodziny! Wielka Rodzina jest arabska, żydowska, angielska, afrykańska, jest hinduska, mongolska, japońska i chińska. Krótko mówiąc, Wielka Rodzina to rodzina człowiecza.

— Tak — szepnął Mariusz. Nadmiar emocji uwidocznił się na jego twarzy, lekki ludzki rumieniec i subtelny błysk w oczach. — Jedna rodzina i wszystkie rodziny… — Podszedł do ogromnej mapy i nie mógł się powstrzymać, by nie podnieść rąk na widok świateł przesuwających się po starannie wymodelowanym terenie.

Jesse poczuła, jak ogarniają atmosfera tamtej dawno minionej nocy, a potem niespodziewanie owe wspomnienia — rozbudzone na chwilę — zgasły, jakby przestały mieć znaczenie. Stała tu oto ze wszystkimi tajemnicami; znów była w komnacie.

Podeszła do ciemnych, delikatnych linii wyrytych na ścianie. Popatrzyła na miriady imion napisanych czarnym atramentem; cofnęła się i prześledziła rozwój jednej gałęzi, jednej delikatnej gałęzi pnącej się z wolna ku sufitowi setką przeróżnych rozgałęzień i skrętów.

W olśniewającym spełnieniu wszystkich snów pomyślała z miłością o każdej z tych dusz, które tworzyły znaną jej Wielką Rodzinę; o tajemnicy dziedziczności i intymności. Ta chwila była poza czasem; ogarnęły ją spokój i cisza. Nie widziała białych twarzy swych nowych krewnych, przepysznych nieśmiertelnych kształtów zatrzymanych w niesamowitym zastygnięciu.

W tej chwili ożyło dla niej coś z prawdziwego świata, coś budzącego zachwyt, smutek i być może najdoskonalszą miłość, do jakiej była zdolna. Przez jeden moment wydawało się, że tajemnicze możliwości naturalnego i nadprzyrodzonego są sobie równe, równe mocą. A wszystkie cuda nieśmiertelnych nie mogą zaćmić blasku tej rozległej i prostej kroniki Wielkiej Rodziny.

Jej dłoń uniosła się, jakby żyła własnym życiem. A gdy światło odbiło się w srebrnej bransolecie Maela, którą nadal nosiła, bez słowa dotknęła palcami ściany. Sto imion zakryła jedną dłonią.

— Oto, co jest teraz zagrożone — powiedział Mariusz głosem ściszonym przez smutek, nie odrywając oczu od mapy.

Jesse była zaskoczona tym, że głos może być tak silny, a jednocześnie tak cichy. Nie — pomyślała — nikt nie skrzywdzi Wielkiej Rodziny. Nikt nie skrzywdzi Wielkiej Rodziny!