Czułem bezradność i gniew Mariusza. Czułem napięcie, z jakim zaciskał dłonie w pięści, szukając w duszy właściwej odpowiedzi.
— Jest coś, czego nie rozumiesz — rzekł wreszcie. — Coś, czego nie udaje ci się pojąć.
— Nie, mój drogi. Wszystko świetnie rozumiem. Jak zawsze. To ty nie pojmujesz. Jak zawsze.
— Popatrz na ten las! — rzekł, wskazując na szklane ściany wokół nas. — Wybierz jedno drzewo i zechciej je opisać w kategoriach tego, co niszczy, w kategoriach tego, przeciwko czemu się buntuje i czego nie spełnia, a otrzymasz potwora o łapczywych korzeniach i niepowstrzymanym rozwoju, który zabiera światło innych roślin, ich pokarm i powietrze. Jednak to nie jest prawda o tym drzewie. To nie cała prawda, kiedy widzi się coś pojedynczego jako część natury, a przez słowo „natura” rozumiem cały arras życia, Akaszo. Rozumiem przez nie coś większego, wszechobejmującego.
— Więc będziesz dalej wyszukiwał powody do optymizmu — powiedziała — jak robiłeś to zawsze. Daj spokój. Pokaż mi zachodnie miasta, w których nawet biedni dostają codziennie półmiski mięsa i jarzyn, i powiedz, że nie ma już głodu. No cóż, twój uczeń wystarczająco nafaszerował mnie tą papką, idiotycznymi głupstwami, na których zawsze opierało się samozadowolenie bogaczy. Na świecie panuje chaos i deprawacja. Jest, jak było zawsze albo jeszcze gorzej.
— Och, nie, nie tak — zaprzeczył stanowczo. — Ludzie to istoty wciąż się doskonalące. Jeśli nie dostrzegasz tego, czego się nauczyli, to znaczy, że jesteś ślepa. To stworzenia wiecznie się zmieniające, wiecznie ulepszające, wiecznie poszerzające swoje pole widzenia i zmierzające do dobroci. Nie jesteś uczciwa, gdy nazywasz tę epokę krwawą, nie widzisz światła mroku, nie dostrzegasz ewolucji ludzkiej duszy!
Wstał, podszedł do Akaszy, zajął puste miejsce między nią i Gabrielą, a następnie podniósł jej dłoń.
Obserwowałem go z lękiem. Bałem się, że nie pozwoli mu się dotknąć; jednak ten gest chyba był jej miły; uśmiechnęła się.
— To prawda, co powiedziałaś o wojnie — rzekł, przyznając jej rację, a równocześnie walcząc o zachowanie własnej godności. — Tak, ja też słyszałem krzyki umierających, wszyscy je słyszeliśmy przez dziesiątki lat i nawet teraz świat jest wstrząśnięty codziennymi doniesieniami o zbrojnych konfliktach. Krzyk oburzenia przeciwko tym koszmarom jest właśnie światłem, o którym mówię; jest nim owa nieustępliwość rządzących, którzy po raz pierwszy w historii ludzkości naprawdę chcą położyć kres wszelkim niesprawiedliwościom.
— Mówisz o intelektualnych postawach nielicznej garstki.
— Nie — zaprzeczył. — Mówię o zmieniającej się filozofii, mówię o idealizmie, z którego zrodzą się wszelkie realia. Akaszo, nawet jeśli błądzą, muszą mieć czas na udoskonalenie swoich marzeń. Czy tego nie rozumiesz?
— Tak! — wyrwało się Louisowi.
Poczułem kurcz serca. Jakże on jest bezbronny! Czy ona skieruje przeciwko niemu swój gniew… A on kontynuował swym cichym i spokojnym głosem.
— To ich świat, nie nasz — rzekł pokornie. — Przecież wykluczyliśmy się z niego, kiedy utraciliśmy śmiertelność. Nie mamy prawa przerywać ich walki. Jeśli to zrobimy, obrabujemy ich ze zwycięstw, które kosztowały ich zbyt wiele! Postęp dokonany w ostatnich stu latach graniczy z cudem; naprawili zło, które ludzkość uważała za nieuniknione; wprowadzili pojęcie prawdziwej rodziny człowieczej.
— Wzruszasz mnie swoją szczerością — odparła. — Oszczędziłam cię tylko dlatego, że Lestat cię kochał. Teraz znam przyczynę tej miłości. Na jaką odwagę musiałeś się zdobyć, by odkryć przede mną swoje serce. Jednakże to ty jesteś najbardziej drapieżny ze wszystkich obecnych tu nieśmiertelnych. Zabijasz bez względu na wiek, płeć czy pragnienie życia.
— W takim razie zabij mnie! — wykrzyknął. — Szkoda, że tego nie zrobiłaś. Ale nie morduj ludzi! Nie wtrącaj się w ich sprawy! Nawet jeśli zabijają się nawzajem! Daj im czas na to, by wcielili w życie nową wizję; daj miastom Zachodu, jakkolwiek by były zepsute, czas na przekazanie swoich idei cierpiącemu i więdnącemu światu.
— Czas — powiedziała Maharet. — Może to jest to, o co naprawdę prosimy. Czas. I to jest to, co możesz dać.
Zapanowało milczenie.
Akasza nie chciała patrzeć na tę kobietę, nie chciała jej słuchać. Czułem jej gniew. Wyjęła dłoń z rąk Mariusza i długo przyglądała się Louisowi. Jej twarz stała się zacięta i prawie okrutna.
— Przez wieki medytowałaś w milczeniu nad najlepszym rozwiązaniem — mówiła dalej Maharet. — Czym jest następnych sto lat? Przecież nie zaprzeczysz, że ostatnie stulecie przekroczyło wszelkie przewidywania i wyobrażenia i że technologiczny postęp tego wieku może zapewnić pokarm, zdrowie i dach nad głową wszystkim ludom ziemi.
— Czyżby? — zapytała z kpiną w głosie Akasza. Kiedy się odezwała, żar nienawiści gorącej jak piekło rozpalił jej uśmiech. — Oto, co dał światu postęp technologiczny. Trujące gazy, stworzone laboratoryjnie choroby i bomby mogące zniszczyć całą planetę. Dał wycieki nuklearne, które skaziły pokarmy i napoje na wszystkich kontynentach. A wojsko robi to, co zawsze, z większą skutecznością. Arystokratyczna rodzina wymordowana w zaśnieżonym lesie, kwiat inteligencji całego narodu rozstrzelany bez litości. W Sudanie kobiety wciąż są zwyczajowo kaleczone, by ich mężowie mogli zaznać większej rozkoszy; w Iranie prowadzi się dzieci pod ogień karabinów maszynowych!
— Nie mogłaś widzieć tylko tego — powiedział Mariusz. — Nie wierzę w to. Akaszo, popatrz na mnie. Popatrz na mnie z dobrocią i posłuchaj tego, co usiłuję powiedzieć.
— To bez znaczenia, czy wierzę w to czy nie! — rzekła, tłumiąc gniew. — To ty nie zgadzasz się z tym, co usiłuję ci powiedzieć. Nie uległeś wspaniałej wizji, którą ci zaprezentowałam. Czy nie pojmujesz, jaki dar ci oferuję? Uratowałam cię! A kim będziesz, jeśli tego nie zrobisz?! Krwiopijcą, mordercą!
Nigdy nie słyszałem w jej głosie takiego podniecenia. Kiedy Mariusz otworzył usta, monarszym gestem nakazała mu milczenie. Popatrzyła na Santina i Armanda.
— Ty, Santino — powiedziała. — Ty, który rządziłeś rzymskimi Dziećmi Ciemności, kiedy wierzyły, że czynią wolę bożą jako pachołki diabła… czy pamiętasz, jak to było, gdy miałeś cel? A ty, Armandzie, przywódco starego, paryskiego sabatu, pamiętasz, jak byłeś świętym ciemności? Miałeś swoje miejsce pomiędzy niebem a piekłem. Oferuję ci to po raz wtóry i tym razem to nie jest złudzenie. Czy nie potrafisz sięgnąć po swoje utracone ideały?
Żaden nie odpowiedział. Santino był rażony grozą, w jego duszy krwawiła rana. Twarz Armanda nie wyrażała nic poza rozpaczą.
Akasza spochmurniała, ogarnięta fatalistyczną niewiarą. Zrozumiała, że nikt z nich nie przyłączy się do niej. Popatrzyła na Mariusza.
— Twoja ukochana ludzkość! — powiedziała. — Nie nauczyła się niczego przez sześć tysięcy lat! Mówisz mi o ideałach i celach! Na dworze mego ojca w Uruku byli ludzie, którzy wiedzieli, że głodnych trzeba nakarmić. Wiesz, czym jest twój współczesny świat? Telewizor to tabernakulum, a helikoptery to anioły śmierci!