— W porządku, w takim razie jaki będzie twój świat? — spytał Mariusz. Ręce mu drżały. — Nie wierzysz, że kobiety są gotowe walczyć o swoich mężczyzn?
— Walczyły na Sri Lance, Lestacie? — roześmiała się, spoglądając na mnie. — Walczyły na Haiti? Walczyły na Lynkonos?
Mariusz wpatrywał się we mnie. Czekał na odpowiedź, pewny, że stanę po jego stronie. Chciałem przedstawić argumenty, sięgnąć po nici, które mi dała, i pociągnąć je dalej, ale w głowie miałem kompletną pustkę.
— Akaszo — rzekłem. — Zaprzestań tej krwawej jatki. Proszę. Nie okłamuj ludzi, nie mąć im w głowach.
Tak to zabrzmiało… brutalnie i bez polotu, ale to była jedyna prawda, jaką mogłem wyrazić w słowach.
— Tak, do tego bowiem to wszystko się sprowadza — powiedział Mariusz tonem łagodnym, pełnym lęku i niemal błagalnym. — To kłamstwo, Akaszo; to kolejne zabobonne kłamstwo! Czy nie mieliśmy ich dość? I to właśnie teraz, kiedy świat otrząsa się ze starych złudzeń i zrzuca z ołtarzy starych bogów.
— Kłamstwo? — spytała. Szarpnęła się, jakbym ją zranił. — Co jest kłamstwem? Czy kłamałam, kiedy mówiłam im, że sprowadzę na ziemię królestwo pokoju? Czy kłamałam, kiedy mówiłam im, że to na mnie czekały? Nie, nie kłamałam. Jestem tym, za kogo mnie biorą. Jestem wieczna, wszechpotężna i będę je chronić…
— Chronić? — zapytał Mariusz. — Jak możesz je chronić przed najbardziej śmiertelnymi wrogami?
— Jakimi wrogami?
— Chorobami, moja królowo. Nie jesteś uzdrowicielką. Nie możesz dawać życia ani go ratować. A one oczekują takich cudów. Wszystko, co potrafisz, to zabijać.
Zamilkła. Znieruchomiała. Z jej twarzy nagle uszło życie. Wpatrywała się nieruchomo przed siebie jak kiedyś w świątyni. Była to pustka czy głębokie zamyślenie? Nie umiałem ocenić.
W ciszy trzeszczały polana osuwające się w ogień.
— Akaszo — szepnąłem. — Czas. To, o co prosiła Maharet. Wiek. Tak mało.
Spojrzała na mnie oszołomiona. Czułem oddech śmierci na swojej twarzy, tak blisko, jak wiele lat temu, kiedy wilki zagnały mnie do zamarzniętego lasu i nie mogłem dosięgnąć pierwszych wysokich konarów nagich drzew.
— Wszyscy jesteście moimi wrogami, prawda? — szepnęła. — Nawet ty, mój książę. Jesteś moim nieprzyjacielem. Moim kochankiem i nieprzyjacielem jednocześnie.
— Kocham cię! — powiedziałem. — Ale nie mogę cię okłamywać. Nie potrafię w to uwierzyć! Właśnie ta prostota i elegancja sprawia, że to jest błędne!
Szybko przesunęła wzrokiem po ich twarzach. Eryk znów był bliski paniki. Czułem wzbierający gniew Maela.
— Nie ma nikogo, kto by stanął u mojego boku? — zapytała szeptem. — Nikogo, kto by chciał urzeczywistnić ten oszałamiający sen? Nikogo, kto by zrezygnował ze swojego egoistycznego światka? — Jej wzrok spoczął na Pandorze. — Biedna marzycielko, rozpaczająca za swym utraconym człowieczeństwem; nie pragniesz odkupienia?
Pandora spojrzała na nią, jakby dzieliło je nieprzejrzyste szkło.
— Nie gustuję w zadawaniu śmierci — odparła jeszcze bardziej jedwabistym szeptem. — Wystarczy mi widzieć ją w spadających liściach. Nie mogę uwierzyć, że krwawa jatka może przynieść dobre skutki. O to właśnie chodzi, królowo. Świat jest wciąż pełen koszmarów, ale dobrzy ludzie wszędzie je potępiają. Ty chcesz sięgnąć po te metody, ty możesz przywrócić im chwałę i zakończyć dialog. — Uśmiechnęła się smutno. — Na nic ci się nie przydam. Nie mam nic do zaoferowania.
Akasza nie odpowiedziała. Omiotła spojrzeniem Maela, Eryka, Jesse.
— Akaszo, historia to różaniec niesprawiedliwości — powiedziałem — nikt temu nie zaprzecza. Kiedy jednak proste rozwiązania przyniosły cokolwiek oprócz zła? Odpowiedź znajdujemy tylko w złożoności. Ludzie poprzez złożoność brną ku prawości; to powolny i nieporadny marsz, ale zarazem jedyna droga. Prostota wymaga zbyt wielkich ofiar. Zawsze tak było.
— Tak — dodał Mariusz. — Właśnie. Prostota i brutalność są jednym i tym samym w myśli i w czynie. Twoja propozycja jest brutalna!
— Czy nie ma w was pokory? — zapytała. — Nie ma w was chęci zrozumienia? Jesteście wszyscy tak dumni, tak aroganccy. Chcecie, aby wasz świat pozostał taki sam, tego bowiem żąda wasza chciwość!
— Nie — odparł Mariusz.
— Co takiego uczyniłam, że zawzięliście się na mnie? — zapytała ostro. Popatrzyła na mnie, na Mariusza, wreszcie na Maharet. — Od Lestata oczekiwałam arogancji, banałów i retoryki, nie sprawdzonych idei. Jednak po was spodziewałam się więcej. Och, jakże mnie zawiedliście. Jak możecie odwracać się od przeznaczenia? Wy, którzy możecie być zbawcami! Jak możecie zaprzeczać temu, co widzieliście?
— Ludzie nie chcą wiedzieć, jacy naprawdę jesteśmy — powiedział Santino. — A kiedy się dowiedzą, powstaną przeciwko nam. Zapragną nieśmiertelnej krwi.
— Nawet kobiety chcą żyć wiecznie — stwierdziła chłodno Maharet. — Nawet kobiety zabiłyby za to.
— Akaszo, to szaleństwo — dodał Mariusz. — To niewykonalne. Nie stawić oporu to nie do pomyślenia dla zachodniego świata.
Oblicze Akaszy pociemniało z gniewu, lecz nawet ogarnięta furią nie przestała być piękna.
— Zawsze mi się sprzeciwiałaś! — powiedziała do Maharet. — Zniszczyłabym cię, gdybym mogła. Unicestwiłabym tych, których kochasz.
Zapadła głęboka cisza. Wyczuwałem lęk zebranych, chociaż nikt nie ośmielił się poruszyć ani odezwać.
— To ty jesteś arogancka — odparła Maharet, lekko się uśmiechając. — To ty nie nauczyłaś się niczego. To ty nie zmieniłaś się przez sześć tysięcy lat. To twoja dusza wciąż jest prymitywna, podczas gdy śmiertelni podążyli do królestw, do których ty nigdy nie dotrzesz. W swojej izolacji śniłaś, jak śnią tysiące śmiertelnych, wolna od wszelkich sprawdzianów i wyzwań. Teraz wyłaniasz się ze swojego milczenia, gotowa urzeczywistnić te sny dla świata. Przynosisz je tu, do tego stołu, do garstki bratnich stworzeń, a one się rozwiewają. Nie potrafisz ich obronić. Jak ktokolwiek mógłby je obronić? I ty mówisz nam, że nie przyjmujemy do wiadomości tego, co widzimy!
Powoli uniosła się z krzesła. Lekko pochyliła się do przodu, opierając palce na drewnianym blacie.
— No cóż, powiem ci, co widzimy — kontynuowała. — Sześć tysięcy lat temu, kiedy ludzie wierzyli w duchy, wydarzył się pewien przerażający i nieodwracalny wypadek; był tak okropny jak potwory, które od czasu do czasu rodzą się wśród śmiertelnych, a których natura nie może ścierpieć. Ale ty, kurczowo trzymająca się życia, swoich przekonań i królewskich prerogatyw, za nic nie chciałaś przyznać się do pomyłki i jej naprawić. Twoim celem było i jest jej usankcjonowanie, rozwinięcie wielkiej, doskonałej religii. Cóż, w końcu to był wypadek, wypaczenie i nic poza tym. Pomyśl o epokach, które minęły od tamtej mrocznej i złej chwili, pomyśl o innych religiach opartych na czarach, na jakimś objawieniu lub głosie z chmur, opartych na interwencji nadprzyrodzonego, na opowieściach o cudach lub o zmartwychwstaniu śmiertelnego człowieka! Popatrz na efekt twoich religii, które za sprawą irracjonalnych roszczeń zmiotły miliony. Popatrz, do czego one doprowadziły w historii ludzkości. Popatrz na wojny prowadzone w ich imieniu, na prześladowania i masakry. Popatrz choćby na zniewolenie umysłu. Pomyśl o cenie wiary i ślepego zapału.
A ty opowiadasz nam o dzieciach umierających w krajach Wschodu w imię Allacha, wśród trzaskających karabinów i spadających bomb! Ta wojna, o której mówiłaś, kiedy to jeden mały europejski naród usiłował dokonać eksterminacji innego… W imię jakiej wielkiej duchowej wizji nowego świata to robiono? I co świat z tego zapamiętał? Obozy śmierci, piece, w których spalano tysiące trupów. Idee przepadły!