Выбрать главу

Stało się coś innego. Nie wiadomo skąd dolatywał potężny, łagodny dźwięk. Pękało szkło, masa szkła. Daniel i Jesse zaczęli okazywać podniecenie, a starsi zamarli, wsłuchani w odgłosy pękającego szkła. Ktoś wchodził do domu przez jedne z monumentalnych drzwi.

Cofnęła się o krok, ożywiona, jakby miała wizję. Basowy dźwięk wypełnił klatkę schodową za otwartymi drzwiami. Ktoś był już w dolnym przejściu. Odsunęła się od stołu w kierunku paleniska. Była śmiertelnie wystraszona.

Czy to możliwe? Czy wiedziała, kto się zbliża? Czy bała się, że przybysz może dokonać tego, do czego ci nieliczni nie byli zdolni?

Nie, ona już nie prowadziła takich rozważań; opuściła ją wszelka odwaga, została pokonana, gdyż nie znalazła bratniej duszy, została pokonana przez samotność! Zaczęło się od mojego oporu, a oni pogłębili jej stan, po czym zadałem jej jeszcze jeden cios. Teraz została sparaliżowana przez to głośne echo, przez nieokreślony dźwięk. Wiedziała, kto się zbliża. Wszyscy to wiedzieliśmy.

Dźwięk był coraz silniejszy. Gość wchodził po schodach. Świetlik i stare, żelazne pylony wibrowały przy każdym ciężkim kroku.

— Kto to jest?! — Nie mogłem tego dłużej wytrzymać. Znów ujrzałem obraz, tamten obraz trupa matki i bliźniaczek.

— Akaszo! — powiedział Mariusz. — Daj nam czas, o który prosimy. Wyrzeknij się tej chwili. To dość!

— Dość mimo czego?! — krzyknęła ostro, niemal dziko.

— Mimo naszego życia, Akaszo — powiedział. — Mimo całego naszego życia!

Khayman roześmiał się cicho, ten Khayman, który nie odezwał się nawet raz.

Kroki rozległy się na podeście.

Maharet stała przy otwartych drzwiach, a obok niej Mael. Nawet nie zauważyłem, kiedy tam podeszli.

Wtedy ją ujrzałem. To tę kobietę widziałem, jak przedzierała się przez dżunglę, wygrzebywała się spod ziemi, pokonywała długie kilometry nagiej równiny. Druga bliźniaczka ze snów, których nigdy nie rozumiałem! Stała w słabym blasku świetlika, patrząc na Akaszę, stojącą jakieś dziesięć metrów przed nią na tle panoramicznego okna i płonącego ognia.

Och, ale przedstawiała sobą widok. Wszystkim zaparło dech w piersiach. Nawet jej włosy były pokryte cienką warstwą ziemi. Błoto — popękane, łuszczące się, ze smugami po deszczu — wciąż przylegało do nagich ramion i stóp, jakby była z niego stworzona, jakby była stworzona z ziemi. Z przypominającej maskę twarzy spoglądały bezwiednie oczy w czerwonych obwódkach. Miała na sobie łachman, brudny, porwany koc związany w talii konopnym sznurem.

Jaki impuls sprawił, że się okryła, jaka ludzka delikatność kazała temu żywemu trupowi zatrzymać się i sporządzić sobie to proste odzienie, jakie cierpiące resztki ludzkiego serca?

Wpatrzoną w nią Maharet nagle opuściły wszelkie siły, jakby miała paść na podłogę.

— Mekare! — szepnęła.

Kobieta nie widziała jej ani nie słyszała; wpatrywała się w Akaszę oczami błyszczącymi nieustraszoną, zwierzęcą przebiegłością. Królowa stanęła za stołem, szukając sobie osłony; jej oblicze stwardniało, a z oczu wyjrzała nieskrywana nienawiść.

— Mekare! — krzyknęła Maharet, gwałtownie wyciągając dłonie i usiłując złapać kobietę za ramiona i odwrócić ku sobie.

Prawa ręka kobiety wystrzeliła w bok, odrzucając Maharet daleko w głąb sali, aż pod okno.

Wielka szklana tafla zawibrowała, ale się nie rozbiła. Maharet niezdarnie dotknęła jej palcami, a potem z kocią zwinnością rzuciła się w ramiona Eryka, który pospieszył jej z pomocą i instynktownie odciągnął do drzwi. Kobieta z niezmierną siłą odepchnęła stół. Gabriela i Louis szybko schronili się w jednym kącie, a Santino i Armand w przeciwległym, z Maelem, Erykiem i Maharet. Pozostali mogli się tylko cofnąć, a Jesse przesunęła się do drzwi.

Kobieta stała teraz obok Khaymana. Ze zdumieniem ujrzałem na jego twarzy lekki gorzki uśmiech.

— Oto klątwa, moja królowo — rzekł ostrym głosem, który wypełnił cały pokój.

Kobieta zastygła, słysząc jego słowa, ale się nie odwróciła. Akasza, oświetlona migotliwym światłem paleniska, zadrżała i łzy znów popłynęły jej po policzkach.

— Wszyscy jesteście przeciwko mnie, wszyscy! — powiedziała. — Nikt nie stanie u mego boku! — Popatrzyła na mnie, gdy kobieta ruszyła w jej kierunku.

Jej zabłocone stopy człapały po dywanie, usta miała szeroko otwarte, a dłonie lekko uniesione. Cała jej postawa świadczyła o poczuciu ogromnego zagrożenia. Wtedy znów odezwał się Khayman. Wołał w nieznanej mowie, coraz głośniej, aż jego głos przeszedł w ryk. Zrozumiałem tylko skrawki słów.

— Królowo Potępionych… w godzinie największego zagrożenia… powstanę, żeby cię zatrzymać…

Zrozumiałem. To było proroctwo i klątwa Mekare. Wszyscy obecni o tym wiedzieli, rozumieli, co się stało. To miało związek z tamtym dziwnym, niewytłumaczalnym snem.

— Och, nie, moje dzieci! — wrzasnęła nagle Akasza. — To jeszcze nie koniec!

Czułem, jak zbiera siły; widziałem, jak jej ciało tężeje, jak wypina pierś i unosi dłonie z zagiętymi palcami. Uderzyła kobietę, która cofnęła się nieco, ale natychmiast stawiła opór. Także się wyprostowała i z wyciągniętymi rękami rzuciła się ku Akaszy. Stało się to tak szybko, że nie zdołałem podążyć za nią wzrokiem.

Oblepione błotem palce pomknęły ku Akaszy i czarne włosy królowej zasłoniły jej oblicze. Wydała straszliwy krzyk, a potem wykręciła głowę, uderzając nią o zachodnie okno i roztrzaskując je. Szkło prysnęło w dół kaskadą wielkich sztyletów.

Doznałem wstrząsu. Nie mogłem oddychać ani się poruszyć. Osunąłem się na podłogę, tracąc władzę w rękach i nogach. Bezgłowe ciało Akaszy waliło się w dół w chmurze odłamków z rozbitego okna. Krew płynęła po szkle. Kobieta dzierżyła w dłoni odciętą głowę Akaszy! Czarne oczy królowej zamrugały i zamarły. Usta rozwarły się jakby do kolejnego krzyku.

Potem wszędzie zaczęło gasnąć światło; było to tak, jakby ogień wygasał, a mimo to płonął dalej. Kiedy toczyłem się po dywanie, krzycząc i bezwiednie chwytając go palcami, zobaczyłem przez ciemnoróżową mgłę dalekie płomienie. Próbowałem się unieść. Na próżno. Słyszałem bezgłośne wołanie Mariusza wzywającego moje imię.

Kiedy uniosłem się na obolałych dłoniach i ramionach, zobaczyłem utkwione we mnie oczy Akaszy. Jej głowa leżała niemal w zasięgu moich rąk. Z kikuta szyi chlustała krew. Nagle jej prawe ramię zadygotało konwulsyjnie, uniosło się, opadło z powrotem na podłogę i znów się dźwignęło. Bezwładna dłoń sięgała po głowę!

Mogłem jej pomóc! Mogłem użyć mocy danych mi przez nią, żeby poruszyć ciało i pomóc mu dosięgnąć głowy. W słabnącym świetle ujrzałem, jak ciało zatoczyło się, zadrżało i opadło niedaleko głowy.

Jednak bliźniaczki były bliżej! Były tuż obok głowy i ciała. Mekare tępo wpatrywała się w nie tymi nieobecnymi, obwiedzionymi na czerwono oczami. Maharet, jakby łapiąc ostatni oddech, uklękła obok siostry nad ciałem Matki. W sali było coraz ciemniej i chłodniej, a twarz Akaszy bladła, jakby gasło wewnątrz niej wszelkie światło.

Powinienem się bać, powinienem czuć grozę, drżałem i dusiłem się od łez. Opanowało mnie jednak przedziwne podniecenie; nagle pojąłem, co widzę.

— To sen — rzekłem. Własny głos dochodził do mnie z daleka. — Widzicie, oto bliźniaczki i ciało Matki! Obraz ze snu!