Выбрать главу

Krew z głowy Akaszy wsączała się w dywan; Maharet opadła na podłogę, podpierając się dłońmi, a Mekare też osłabła i pochyliła się nad ciałem, ale to był wciąż ten sam obraz. Wiedziałem, dlaczego go teraz widzę, wiedziałem, co on znaczy!

— Święta stypa! — krzyknął Mariusz. — Serce i mózg, jedna z was… niech je wchłonie. To jedyna szansa.

Tak, to było to. I one o tym wiedziały! Nikt nie musiał im mówić. Wiedziały! Taki był sens snu! Oni wszyscy o tym wiedzieli. Zdałem sobie z tego sprawę, gdy moje oczy się zamykały, gdy pogłębiło się to cudowne wrażenie, to poczucie pełni, czegoś wreszcie zakończonego, czegoś znanego.

Unosiłem się w zupełnej ciemności, jakbym był w ramionach Akaszy, jakbyśmy wznosili się do gwiazd. Ocucił mnie głośny trzask. Nie umarłem jeszcze, ale umieram. Gdzie są ci, których kocham?

Nadal walcząc o życie, próbowałem otworzyć oczy, ale wydawało się to niemożliwe. Wtedy ujrzałem je w gęstniejącym mroku. Ich rude włosy oświetlał mglisty poblask ognia; jedna trzymała w pokrytych błotem palcach mózg, druga — ociekające krwią serce. Były prawie martwe, miały szkliste oczy, poruszały się wolno, jakby były w wodzie. Akasza nadal wpatrywała się przed siebie z otwartymi ustami, z pękniętej czaszki buchała krew. Mekare uniosła mózg do ust, a Maharet położyła serce na jej drugiej dłoni; Mekare wchłonęła jedno i drugie.

Znów ciemność; żadnego światła paleniska; żadnego punktu odniesienia; tylko ból, ból przenikający to coś, czym byłem, co nie miało kończyn, oczu, ust. Ból pulsujący, elektryzujący. W żaden sposób nie mogłem go odepchnąć, walczyć, wtopić się w niego. Czysty ból.

Ruszałem się jednak. Miotałem się po podłodze. Mimo bólu poczułem dywan; czułem, jak wbijam się w niego stopami, jakbym wspinał się na strome zbocze. A potem usłyszałem trzask ognia, poczułem wiatr wiejący przez otwarte okno, wchłonąłem wszystkie słodkie zapachy lasu wpadające do sali. Przeszył mnie gwałtowny wstrząs, ramiona i nogi zadygotały bezwładnie. Potem znieruchomiałem. Ból ustąpił.

Leżałem, łapiąc ustami powietrze, wpatrując się w roziskrzone odbicie ognia w szklanym suficie, czułem, jak płuca napełniają się powietrzem, i zdałem sobie sprawę, że płaczę rozdzierająco jak dziecko.

Bliźniaczki klęczały odwrócone do nas plecami, objęte ramionami, głowa przy głowie. Ich włosy splotły się, a one pieściły się nawzajem łagodnie i czule, jakby porozumiewały się tylko dotykiem.

Nie potrafiłem zdusić łkania. Odwróciłem się, zakryłem twarz dłońmi i po prostu zanosiłem się płaczem. Mariusz był blisko mnie. Gabriela także. Chciałem wziąć ją w ramiona. Chciałem powiedzieć to wszystko, co powinienem — że jest już po wszystkim, że przetrwaliśmy — ale nie mogłem.

Powoli odwróciłem się i jeszcze raz popatrzyłem na twarz Akaszy. Pozostała nie zmieniona, blada i przezroczysta jak szkło! Nawet jej oczy, jej piękne, atramentowo czarne oczy stawały się przezroczyste, jakby były całkowicie pozbawione barwy; jakby dawniej całe były z krwi. Włosy, miękkie i jedwabiste, rozścieliły się pod policzkiem, zaschła krew był lśniąca i rubinowo-czerwona.

Nie mogłem powstrzymać się od płaczu. Nie chciałem. Otworzyłem usta, żeby wypowiedzieć jej imię, i słowo zamarło na wargach. Nie powinienem teraz tego robić. Nigdy nie powinienem. Nie powinienem był wspinać się po tamtych marmurowych stopniach i całować jej twarzy w sanktuarium.

Wszyscy wracali do życia. Armand ściskał Daniela i Louisa, którzy wciąż nie mogli utrzymać się na nogach. Pojawił się Khayman z Jesse u boku. Pozostali również mieli się dobrze. Pandora drżała, płacz wykrzywił jej usta, stała ze skulonymi ramionami, jakby było jej zimno.

Powstały także bliźniaczki. Maharet obejmowała Mekare, która wpatrywała się przed siebie wzrokiem pozbawionym wyrazu, jak żywy posąg. Wtedy Maharet rzekła:

— Patrzajcie. Oto Królowa Potępionych.

CZĘŚĆ V

…Świat na wieki wieków, amen

Niektóre stworzenia rozjaśniają się z nadejściem nocy i smutek w Rembrandta przemieniają. Ale przeważnie pośpiech czasu to żart; z nas. Ćma płomienista nie może się śmiać. Co za szczęście. Mity umarły.
Stan Rice „Wiersz o wczołgiwaniu się do łóżka; gorycz” z tomu „Treść dzieła” (1983)

Miami. Miasto wampirów — wrzące, zatłoczone, piękne aż zapiera dech. Tygiel, bazar, arena. Straceńcy i chciwi sprzęgli się tu w podstępnych konszachtach, tu niebo należy do wszystkich, a plaża ciągnie się w nieskończoność; światła miasta zaćmiewają niebo, a morze jest ciepłe jak krew.

Miami. Teren radosnych polowań czarta. To dlatego jesteśmy tutaj, w białej willi Armanda na Nocnej Wyspie, otoczeni wszelkimi możliwymi luksusami i bezbrzeżną południową nocą.

Tam, za wodą, czeka na nas Miami; czekają ofiary: alfonsi, złodzieje, królowie narkotyków i mordercy. Bezimienni; tak wielu równie złych jak ja.

Armand z Mariuszem oddalili się o wschodzie słońca; teraz wrócili i Armand z Santinem grają w salonie w szachy, Mariusz jest pochłonięty swoim ulubionym zajęciem, czyta, usadowiwszy się wygodnie w skórzanym fotelu przy oknie wychodzącym na plażę.

Gabriela nie pojawiła się tego wieczoru, od wyjazdu Jesse często bywa samotna.

Khayman siedzi w gabinecie na dole, rozmawiając z Danielem, który z lubością głoduje, ostrząc sobie apetyt, i chce wiedzieć wszystko o tym, jak to było w starożytnym Milecie, Atenach, Troi. Och, w Troi przede wszystkim. Ja sam jestem nią zaintrygowany.

Lubię Daniela. Może wyjdzie ze mną później, jeśli zdobędę się na opuszczenie wyspy, co zrobiłem tylko raz od przybycia. Daniel potrafi śmiać się ze ścieżki, jaką księżyc znaczy na wodzie, lub z ciepłego wodnego pyłu na swojej twarzy. Dla niego wszystko — nawet jej śmierć — jest widowiskiem. Nie można mieć o to do niego pretensji.

Pandora prawie wcale nie odchodzi od telewizora. Mariusz sprawił jej szykowne, nowoczesne ciuchy — satynowe bluzki, wysokie do kolan buty, welwetowe rozcinane spódnice. Nakłada jej bransolety na ramiona i pierścionki na palce, a każdego wieczora czesze jej długie, kasztanowe włosy. Czasem daje jej drobne prezenty, na przykład flakonik perfum, ale jeśli sam ich nie otwiera, leżą nie tknięte na stole. Podobnie jak Armand, Pandora wpatruje się bez końca w filmy wideo. Czasem zasiada do fortepianu w pokoju muzycznym i przez krótki czas cicho gra.

Podoba mi się jej gra. Idealnie spokojne wariacje przypominały „Die Kunst der Fuge”. Jednak martwił mnie jej stan. Pozostali ozdrowieli po tym, co zaszło, szybciej, niż mogłem się spodziewać. Ona doznała ciosu, który nadwątlił jej żywotną część, jeszcze zanim to wszystko się wydarzyło.

Jednakże podobało się jej tu; wiedziałem. Jak mogłoby jej się nie podobać? Wszystkim nam się tu podoba. Nawet Gabrieli.

Białe pokoje pełne wspaniałych persów i intrygujących obrazów — Matisse, Monet, Picasso, Giotto, Gericault. Można by poświęcić sto lat na oglądanie tych dzieł. Armand nieustannie zmienia je, przewiesza, przynosi z piwnicy nowe skarby, wstawia to tu, to tam małe szkice.

Jesse też strasznie się tu podobało, chociaż już wyjechała na spotkanie z Maharet w Rangunie. Przed wyjazdem zjawiła się w moim gabinecie i opowiedziała mi swoją wersję zdarzeń, nie ukrywając niczego i prosząc o zmianę nazwisk oraz całkowite pominięcie Talamaski, czego oczywiście nie uczyniłem. Słuchałem w milczeniu, przeczesując jej umysł w poszukiwaniu opuszczanych fragmentów. Następnie przelałem to w komputer, podczas gdy ona przypatrywała się, zamyślona, wpatrzona w ciemnopopielate atłasowe story, wenecki zegar i zimne kolory Morandiego na ścianie.