— Tak, machemie — rzekł wręcz miłym tonem — wszystkie tamte domy sabatowe, zgadza się. East Coast spłonął jak od jednego gigantycznego spięcia. Nikt nie potrafi wytłumaczyć zniszczenia domów sabatowych w Paryżu czy w Londynie.
Ruszyli do drzwi. Wziął ją pod ramię.
— Kto to, do diabła, robi? — spytała.
— Kto to, do diabła, wie, chemie ? To niszczy domy, bary wampirów, każde hultajstwo, na jakie trafi. Musimy się stąd wynosić. Zapuszczaj silnik.
Jednak Mała Jenks zatrzymała się jak wryta. Coś tam jest! — pomyślała, zatrzymując się na skraju werandy. Coś. Bała się zrobić krok dalej i bała się wrócić.
— O co chodzi? — spytał szeptem.
Jak ciemno było pod tymi wielkimi drzewami, przy tych wszystkich domach, które wyglądały na nawiedzone; coś słyszała, coś naprawdę cichego… jakby coś oddychającego. Coś w tym rodzaju.
— Mała Jenks! Zapalaj!
— Ale dokąd mamy jechać? — spytała. Słyszała to coś, cokolwiek to było.
— Do jedynego miejsca, które nam pozostało. Tam, gdzie jest on, kochanie, Wampir Lestat. On jest gdzieś w San Francisco, czeka, cały i zdrowy!
— Taaa? — powiedziała, wpatrując się w ciemną ulicę przed sobą. — Taaa, zgadza się, do Wampira Lestata. — Motocykl był dziesięć kroków od niej. Weź go, Mała Jenks. Ten umarlak jest gotów odjechać bez ciebie. — Nie waż się, ty sukinsynu, nie dotykaj mojego harleya!
Teraz jednak naprawdę liczył się tamten dźwięk, no nie? Mała Jenks w życiu nie słyszała czegoś podobnego — ani gdy była żywa, ani jako umarła. A kiedy jesteś umarła, słyszysz masę rzeczy. Słyszysz pociągi jadące wiele kilometrów dalej i samoloty wysoko na niebie.
Umarlak usłyszał. Nie, usłyszał, że ona słyszy!
— Co to jest? — szepnął. O rany, bał się. I teraz on również to słyszał.
Pociągnął ją za sobą po schodach. Potknęła się i prawie upadła, ale poderwał ją na nogi i posadził na harleyu.
Hałas rósł. Napływał falami jak muzyka. Był już tak głośny, że nie słyszała nawet, co mówi do niej ten umarlak. Obróciła kluczyk, dodała gazu, a umarlak wskoczył na siodełko, ale przez ten hałas nie mogła myśleć. Nie słyszała nawet silnika swojego motocykla!
Spojrzała w dół, żeby zobaczyć, co jest, do diabła, grane, pracuje czy nie, nawet go nie czuła. A kiedy podniosła głowę, patrzyła w kierunku tego czegoś, co wysyłało ten hałas. Było tam w ciemnościach, za drzewami.
Umarlak zeskoczył z harleya i bił w powietrze pięściami, jakby widział to coś. Ale nie, on tylko rozglądał się wkoło i paplał do siebie jak jakiś szaleniec. Nie docierało do niej żadne słowo. Wiedziała tylko, że to coś jest tam, patrzy na nich, a ten oszalały facet strzępi język na próżno!
Zsiadła z harleya. Maszyna przewróciła się na bok. Hałas umilkł. Zaczęło jej dzwonić w uszach.
— …co tylko chcesz! — mówił umarlak. — Tylko powiedz, a to zrobimy. Jesteśmy twoimi sługami!… — A potem przebiegł obok Małej Jenks, mało jej nie przewracając, i porwał motor.
— Hej! — rozdarła się, ale ledwo zrobiła krok w jego kierunku, cały stanął w ogniu! Wrzasnął.
Wtedy Mała Jenks też wrzasnęła. Wrzeszczała i wrzeszczała. Palący się umarlak obracał się w kółko na trawniku, wirował w miejscu jak przygwożdżony. Dom sabatowy eksplodował, a niebo zrobiło się jasne jak w samo południe.
O słodki Jezu, spraw, żebym żyła, spraw, żebym żyła! — powtarzała w myślach.
Przez ułamek sekundy sądziła, że serce jej pękło. Bała się spojrzeć w dół, w obawie, że jej klatka piersiowa jest otwarta, a serce pluje krwią jak wulkan lawą, ale w tej samej chwili żar spotężniał jej w głowie i WIUUUM!… przepadła.
Unosiła się coraz wyżej i wyżej ciemnym tunelem, aż zakołysała się wysoko, patrząc w dół na całą scenę.
O, taaa, właśnie tak, jak już raz było. I proszę, to coś, co ich zabiło, stało tam, biała postać ukryta w kępie drzew. Ciuchy umarlaka dymiły na chodniku, a jej własne ciało paliło się najzwyczajniej w świecie.
W płomieniach dostrzegła nieskazitelnie czarny zarys własnej czaszki i kości, lecz ten widok nie budził w niej ani lęku, ani nawet zainteresowania.
To biała postać napawała ją zdumieniem i zachwytem. Wyglądała dokładnie jak święty posąg, jak przenajświętsza Matka Boska w kościele katolików. Mała Jenks nie mogła oderwać wzroku od błyszczących srebrnych nitek, wysnuwających się z postaci we wszystkich kierunkach, utkanych z jakiegoś tańczącego blasku. A kiedy uniosła się wyżej, zobaczyła, że te srebrne nitki sięgają dalej i splątują się z innymi, tworząc gigantyczną sieć obejmującą cały świat i pełną umarlaków, złapanych jak bezradne muchy w pajęczynę. To były drobne pulsujące iskierki światła, złączone z białą postacią i stanowiące widok niemal piękny, a zarazem tak smutny. Och, biedne dusze wszystkich umarlaków złapanych w niezniszczalną materię, nie mogące się zestarzeć ani umrzeć.
Ona jednak była wolna. Sieć znajdowała się bardzo daleko. Mała Jenks widziała na przykład wiele tysięcy innych umarłych ludzi, kołyszących się w górze w wielkim mgławicowym obłoku szarości. Niektórzy byli zagubieni, inni walczyli ze sobą, a jeszcze inni oglądali się wstecz, w dół, gdzie zmarli tak marnie, jakby nie wiedzieli albo nie wierzyli, że to się stało. Paru nawet próbowało bezskutecznie zwrócić na siebie uwagę żywych.
Mała Jenks wiedziała, że nie żyje. To się stało już dawno. Przesuwała się przez ten mroczny gąszcz smutnych, bezwładnie wiszących w powietrzu ludzi. Była w drodze! Marność jej życia na ziemi napawała ją smutkiem, ale nie to było dla niej ważne.
Znów świeciło światło, wspaniałe światło, którego przebłysk zauważyła, kiedy miała umrzeć po raz pierwszy. Podążała ku niemu, a zarazem w nim. I to było naprawdę piękne. Nigdy nie widziała takich kolorów, takiej światłości, nigdy nie słyszała takiej czystej muzyki. Nie było słów, żeby to opisać; nie znalazłaby właściwych słów w żadnym języku, jaki kiedykolwiek poznała. Tym razem nikt nie zmusi jej do powrotu!
Bo ten ktoś zbliżający się do niej, kto przygarnie ją i pomoże — to była matka! A matka jej nie porzuci.
Miłość, jaką czuła do matki, była nieporównywalna z niczym; ale to nic dziwnego, bo miłość otaczała ją ze wszystkich stron; światło, kolory, miłość — to wszystko stopiło się w jedno.
Ach, biedna Mała Jenks myślała, że po raz ostatni patrzy na Ziemię. Jednak nie była już Małą Jenks. Nie, wcale.
Rozdział trzeci
Bogini Pandora
Była wysoka, odziana w czerń, cała osłonięta z wyjątkiem oczu; szła długim krokiem, z prędkością nieosiągalną dla ludzi, w górę zdradzieckiej ścieżki pokrytej śniegiem.