Było jej spieszno odejść. To miejsce budziło w niej tak wielkie obrzydzenie, że wolała to przed nim ukryć. Opowiedziała mu bez słów o celu swojego przybycia, o alarmie, który usłyszała. Coś było nie w porządku, coś się zmieniło, coś się stało, co nigdy do tej pory się nie zdarzyło! Opowiedziała mu też o młodym krwiopijcy, który nagrywał w Ameryce piosenki pełne prawd o Matce i Ojcu, których imiona były mu znane. Jej wypowiedź, pozbawiona wielkich słów, miała charakter osobistego zwierzenia.
Obserwowała Azima, świadoma jego wielkiej mocy, zdolności wydobywania od niej każdej myśli bądź idei i zarazem ukrywania sekretów własnego umysłu.
— Błogosławiona Pandoro — rzekł przekornie. — Cóż mnie obchodzi Matka i Ojciec? Cóż mnie obchodzi twój bezcenny Mariusz? Bezustannie wzywa pomocy? A jakież to ma dla mnie znaczenie!
Stała oszołomiona. Przecież Mariusz wzywa pomocy. Azim się roześmiał.
— Wyjaśnij swoje słowa — powiedziała.
Znów się zaśmiał, po czym odwrócił się do niej plecami. Mogła tylko czekać. Mariusz był jej stwórcą. Cały świat mógł słyszeć jego głos, ale nie ona. Czy to echo do niej docierało, zniekształcone odbicie potężnego wołania, które słyszeli inni? Powiedz mi, Azim — zwróciła się do niego w myślach. — Czemu miałbyś czynić ze mnie swego wroga?
Kiedy wreszcie się odwrócił, był zamyślony, okrągła, pulchna twarz stała się ludzka, a na tłustych dłoniach pokazały się dołeczki, kiedy złożył je razem tuż poniżej wilgotnej dolnej wargi. Czegoś od niej chciał. Przekora i złośliwość ustąpiły.
— To ostrzeżenie — powiedział. — Jest przekazywane nieustannie przez łańcuch odbiorców z miejsca katastrofy w jakimś bardzo odległym miejscu. Niebezpieczeństwo zagraża nam wszystkim. Ostrzeżeniu towarzyszy słabsze od niego wołanie o pomoc. Pomóżcie mu, a może zdoła odwrócić zagrożenie. Ten sygnał jest jednak pozbawiony żarliwości. Temu, kto woła, zależy przede wszystkim na ostrzeżeniu.
— Jak to dokładnie brzmi?
— Nie słucham. Nie dbam o słowa. — Wzruszył ramionami.
— Ach! — Teraz ona odwróciła się plecami. Usłyszała zbliżające się kroki. Poczuła jego dłonie na swoich ramionach.
— Teraz ty musisz odpowiedzieć na moje pytania. — Odwrócił ją ku sobie. — Mnie trapi sen o bliźniaczkach. Co on oznacza?
Sen o bliźniaczkach. Nie miała odpowiedzi na to pytanie. Nie widziała w nim sensu.
Przyglądał się jej w milczeniu, jakby uważał, że kłamie. Wreszcie przemówił bardzo powoli, starannie oceniając jej odpowiedź.
— Dwie kobiety, rudowłose. Przytrafiły się im straszliwe rzeczy. Pojawiły się przede mną w niepokojących i niepożądanych wizjach, na chwilę przed otwarciem oczu. Widzę te kobiety zgwałcone przed sądem gapiów. Nie wiem jednak, kim są i gdzie doszło do tego przerażającego zdarzenia. Nie ja jeden zadaję sobie te pytania. Gdzieś tam, rozrzuceni po świecie, są inni mroczni bogowie, którzy mieli te same sny i mogą wiedzieć, czemu te obrazy nas nawiedziły.
Mroczni bogowie! Nie jesteśmy bogami — pomyślała z pogardą.
Uśmiechnął się do niej. Czyż nie stali właśnie w jego świątyni? Czyż nie słyszała jęku jego wiernych? Czyż nie czuła woni ich krwi?
— Nic nie wiem o tych kobietach — rzekła. Bliźniaczki, rudowłose? Nie. Pogładziła go po palcach łagodnie, niemal uwodzicielsko. — Azimie, nie dręcz mnie. Chcę, żebyś opowiedział mi o Mariuszu. Skąd on woła?
Jakże nienawidziła go w tej chwili za to, że ukrywał przed nią tę tajemnicę.
— Skąd? — zapytał przekornie. — Ach, w tym tkwi istota sprawy, nieprawdaż? Myślisz, że odważyłby się zaprowadzić nas do świątyni Matki i Ojca? Gdybym ja tak myślał, odpowiedziałbym na jego wołanie, och, wierz mi. Opuściłbym moją świątynię, by go odnaleźć, oczywiście. Ale on nie zdoła nas zwieść. Woli raczej sam zostać unicestwiony, niż ujawnić miejsce sanktuarium.
— Skąd wzywał — spytała cierpliwie.
— Te sny — rzekł. Twarz pociemniała mu z gniewu. — Te sny o bliźniaczkach, chciałbym umieć je wyjaśnić!
— Powiedziałabym ci, kim są te bliźniaczki i co to wszystko znaczy, gdybym tylko wiedziała. — Pomyślała o piosenkach Lestata, mówiących o Tych Których Należy Mieć w Opiece i o kryptach pod europejskimi miastami, o poszukiwaniu i smutku. Nie było tam nic o rudych kobietach, nic…
Rozwścieczony kazał jej zamilknąć.
— Wampir Lestat — rzekł z szyderstwem w głosie. — Nie mów przy mnie o tej ohydzie. Czemu jeszcze nie został zniszczony? Czy mroczni bogowie śpią jak Matka i Ojciec? — Przyglądał się jej badawczo. — Doskonale. Wierzę ci — powiedział wreszcie. — Wyjawiłaś mi to, co wiesz.
— Tak.
— Zamykam uszy przed Mariuszem. Złodziej Matki i Ojca niech woła o pomoc do kresu czasu. Ale ciebie, Pandoro, ciebie kocham jak zawsze, więc zbrukam się tymi aferami. Przebądź morze dzielące nas od Nowego Świata. Spójrz na zamarzniętą Północ, poza najdalsze lasy w pobliżu zachodniego morza. Tam może znajdziesz Mariusza, uwięzionego w lodowej cytadeli. Krzyczy, że nie może się poruszyć. Jego ostrzeżenie jest równie mgliste jak uparte. Grozi nam niebezpieczeństwo. Musimy pomóc Mariuszowi, żeby mógł je powstrzymać, żeby mógł udać się do Wampira Lestata.
— Ach. Więc to tylko sprawka tego młodzika! — Przeszedł ją dreszcz, gwałtowny, bolesny. Oczyma duszy ujrzała pozbawione wyrazu, nieczułe oblicza Matki i Ojca, niezniszczalnych potworów w ludzkiej postaci. Zbita z tropu spojrzała na Azima. Nie powiedział jeszcze wszystkiego, czekała więc na jego następne słowa.
— Nie — rzekł spokojniejszym tonem, łagodniejszym i wyzbytym gniewu — niebezpieczeństwo jest realne, Pandoro. Wielkie niebezpieczeństwo. Nie potrzeba Mariusza, aby o nim wiedzieć. Ono ma związek z rudymi bliźniaczkami. — Jakże zaskakująca była jego szczerość, jakże się przed nią odsłaniał. — Wiem to, ponieważ byłem stary, zanim Mariusz został stworzony. Bliźniaczki, Pandoro. Przestań dręczyć się Mariuszem; wsłuchaj się w swoje sny.
Odebrało jej mowę. Spoglądał na nią długo, aż oczy mu zmalały, stwardniały. Czuła, że wycofuje się w głąb siebie, daleko od niej i wszystkich rzeczy, o których mówili. W końcu przestał ją dostrzegać.
Usłyszał natrętne zawodzenia swoich wiernych; znów zapragnął hymnów i posoki. Odwrócił się, ruszył ku wyjściu, ale po kilku krokach spojrzał na nią.
— Chodź ze mną, Pandoro! Przyłącz się do mnie choćby na godzinę! — Głos miał pijacki, bełkotliwy.
To zaproszenie ją zaskoczyło. Zastanowiła się. Lata minęły, odkąd szukała tej niewysłowionej rozkoszy, której źródłem była nie tylko sama krew, ale chwilowe złączenie z inną duszą. I proszę, oto nagle czekało to na nią pośród tych, którzy wspięli się na najwyższe górskie pasmo, aby szukać takiej śmierci. Myślała także o czekającym ją zadaniu, o znalezieniu Mariusza i o ofiarach, które ono za sobą pociągnie.
— Chodź, najdroższa.
Ujęła jego dłoń. Dała się wyprowadzić z komnatki na środek zatłoczonej sali. Jarzące się światło było dla niej zaskoczeniem; tak, znów posmakuje krwi. Woń ludzkich istot napierała na nią, napawała męką.
Ryk wiernych był ogłuszający. Tupot nóg wstrząsał ścianami i migotliwym złotym sklepieniem. Zapach kadzideł drażnił oczy. Napłynęła słaba wizja sanktuarium sprzed eonów czasu oraz wspomnienie objęć Mariusza. Azim stał obok, kiedy zdejmowała opończę, odsłaniając twarz, ramiona, prostą suknię z czarnej wełny i długie kasztanowe włosy. Ujrzała swoje odbicie w setkach par oczu śmiertelnych.