Выбрать главу

Lecz teraz doskwierało mu zimno, nie miał dachu nad głową, był bez pieniędzy i bał się.

Wiesz, gdzie jestem, ty demonie — prowadził z nim urojoną rozmowę. — Wiesz, co zrobił Lestat. I wiesz, że chcę wrócić do domu.

Jak Armand mógłby odpowiedzieć?

„Ależ nie wiem, Danielu. Słucham. Staram się dowiedzieć. Nie jestem bogiem, Danielu”.

Mniejsza z tym. Tylko przybądź, Armandzie. Przybądź. W Chicago jest ciemno i chłodno. A jutro wieczór Wampir Lestat zaśpiewa na scenie w San Francisco. Zapowiada się coś złego i ten śmiertelny o tym wie.

Nie zwalniając kroku, sięgnął pod kołnierz obwisłej bluzy i wymacał ciężki złoty medalion, który zawsze nosił — amulet, jak nazywał go Armand z tą swoją nieświadomą, niemniej jednak niepowstrzymaną skłonnością do dramatyzowania — a w którym była ampułka krwi Armanda.

Gdyby nie zanurzył warg w tamtym pucharze, czy nawiedzałby go ten sen, ta wizja, ta zapowiedź klęski?

Ludzie oglądali się za nim; czyżby znów mówił do siebie? Westchnął głośno, czując silny podmuch wiatru. Po raz pierwszy czuł przemożną chęć, by otworzyć medalion, stłuc ampułkę i poczuć na języku tę krew. Armandzie, przybądź — wołał w myślach.

Tego południa sen nawiedził go w najbardziej alarmującej postaci. Wcześniej siedział na ławce w małym parku opodal Water Tower Place. Obok leżała porzucona gazeta, a kiedy ją otworzył, zobaczył ogłoszenie: „Jutro wieczór. Wampir Lestat na żywo na scenie w San Francisco”. Kablówka transmituje koncert o dziesiątej czasu chicagowskiego. Szczęśliwi ci, którzy mają dach nad głową, płacą czynsz i korzystają z prądu. Chciałby zbyć śmiechem całe to wydarzenie, zachwycić się, upoić wizją powszechnego zaskoczenia. Jednak dreszcz, który poczuł, przeszedł w głęboki wstrząs.

A jeśli Armand o tym nie wie? Nie, to niemożliwe, przecież sklepy muzyczne na Nocnej Wyspie z pewnością eksponują na wystawach Wampira Lestata, a w eleganckich barach na pewno rozbrzmiewają te upiornie hipnotyczne piosenki.

W tamtej chwili przyszło mu nawet do głowy, by jechać do Kalifornii na własną rękę. Przecież stać go na jakiś cud. Odzyska portfel, pójdzie z nim do banku, przedstawi się. Jest bogaty, tak, bardzo bogaty; biedny, śmiertelny chłopak…

Jakże mógł rozważać coś równie roztropnego? Słońce ogrzewało mu twarz i barki, gdy kładł się na ławce. Złożonej gazety użył jako poduszki.

I oto pojawił się sen, na który czekał przez cały czas…

Południe w świecie bliźniaczek: słońce oświetla polanę; w ciszy słychać tylko śpiew ptaków.

Bliźniaczki klęczą razem, zupełnie nieruchome. Są niezwykle blade, oczy mają zielone, włosy długie, falujące, w odcieniu płynnej miedzi. Mają na sobie piękne stroje, białe płócienne sukienki, przywiezione z dalekiej Niniwy, kupione przez wieśniaków z zamiarem uhonorowania potężnych czarownic, którym duchy są posłuszne.

Stypa gotowa. Piec z cegieł zburzono i usunięto; trup spoczywa na kamiennej płycie, dymi żarem, żółty tłuszcz spływa z pęknięć zwęglonej skóry; czarna, naga pieczeń okryta jedynie liśćmi, w których spoczywała w piecu. Daniel jest przerażony.

Nie przeraża to jednak nikogo z obecnych — ani bliźniaczek, ani wieśniaków, którzy przyklękli, aby obserwować stypę, która jest prawem i obowiązkiem bliźniaczek.

Daniel wie, że sczerniały trup na kamiennej płycie to ich matka. I że to, co ludzkie, musi pozostać z ludźmi. Stypa może trwać dzień i noc, ale wszyscy będą trzymać wartę, dopóki nie spożyją wszystkiego. Prąd podniecenia obiega tłum na polanie. Jedna z bliźniaczek unosi miskę, na której spoczywa mózg i gałki oczne, druga kiwa głową i sięga po serce. Podział dokonany. Wzmaga się bicie bębnów, chociaż Daniel nie widzi pałkarzy. Dudnienie jest powolne, rytmiczne, brutalne.

— Ucztujcie.

Nagle rozlega się upiorny krzyk, tak jak Daniel się spodziewał. Zatrzymać żołnierzy — myśli. Ale jak? Jego samego nie ma wśród obecnych. Wszystko to wydarzyło się naprawdę, jest już tego pewien. To nie sen, lecz wizja. Żołnierze uderzają na polanę, wieśniacy pierzchają, bliźniaczki odkładają miski i rzucają się na dymiącego trupa, osłaniając go własnymi ciałami. Jednak to daremne szaleństwo.

Żołnierze odrywają je bez wysiłku, trup zsuwa się na ziemię z uniesionej płyty i rozpada na kawałki, a serce i mózg mieszają się z kurzem. Bliźniaczki krzyczą bezustannie. Uciekający wieśniacy również krzyczą, mordowani przez żołnierzy. Trupy i ranni ścielą się na górskiej drodze. Oczy matki spadają na ziemię i tam, wraz z sercem i mózgiem, są rozgniatane na miazgę. Jedna z bliźniaczek, z rękami związanymi na plecach, wzywa duchy, aby pomściły napaść. I duchy przybywają, a jakże. Uderza trąba powietrzna; ale to za mało.

Niechże to się skończy! Daniel nie może się obudzić.

Bezruch. W powietrzu pełno dymu. Wiekowa osada zrównana z ziemią. Cegły z mułu — rozwalone, gliniane naczynia — potłuczone, wszystko, co mogło spłonąć — spalone. Nagie niemowlęta z poderżniętymi gardłami leżą na ziemi, wydane na pastwę gęstniejących rojów much. Nikt nie upiecze trupów, nikt nie spożyje ciał. Znikną z ludzkiej historii wraz ze swoimi mocami i tajemnicami. Szakale już nadciągają. Żołnierze odeszli. Gdzie są bliźniaczki?! Daniel słyszy ich szloch, ale nie może ich znaleźć. Wielka burza huczy nad wąską drogą, która wije się w dół ku pustyni. Duchy sprowadzają pioruny. Duchy sprowadzają deszcz.

Otworzył oczy spocony i rozdygotany. Chicago, Michigan Avenue w południe. Majaki znikły. W pobliżu grało radio; Lestat śpiewał tym nawiedzonym, żałobnym głosem o Tych Których Należy Mieć w Opiece:

Matko i Ojcze, Wy milczcie, Wy nie zdradzajcie nic. Ale ci z was, którzy mówić mogą, śpiewajcie moją pieśń.
Synowie i córki, Dzieci ciemności Głośniej, głośniej, Chórem, chórem, Niech niebiosa nas usłyszą.
Razem, razem, Bracia i siostry, Chodźcie ku mnie.

Wstał i ruszył przed siebie; może do Water Tower Place, jest tak podobne do Nocnej Wyspy — ogromne pomieszczenia sklepowe, nie kończąca się muzyka, światła, lśniące szkło.

Dochodziła ósma, a on ciągle szedł, uciekając przed zaśnięciem i wizją. Oddalił się od wszelkiej muzyki i światła. Ile prześni następnym razem? Dowie się, czy są żywe czy martwe? Moje ślicznotki, moje biedne ślicznotki…

Zatrzymał się, by na chwilę stanąć tyłem do wiatru, wsłuchiwał się w bijący nie wiedzieć gdzie gong zegarowy, potem zauważył brudną tarczę nad podłą jadłodajnią; tak, Lestat pokazał się na Zachodnim Wybrzeżu. Kto jest z nim? Louis? Koncert zacznie się za niecałe dwadzieścia cztery godziny. Katastrofa!

Armandzie, proszę — błagał w myślach.

Uderzenie wiatru wypchnęło go na jezdnię i sprowadziło falę gwałtownych dreszczy. Ręce miał zlodowaciałe. Czy kiedykolwiek zmarzł tak strasznie? Skulony przeszedł Michigan Avenue po pasach, wraz z tłumem, i zatrzymał się przy ogromnej księgarnianej witrynie, w której leżał „Wywiad z wampirem”.

Armand oczywiście przeczytał tę książkę, pożerając każde słowo w niesamowity, okropny sposób; przewracał strony bez chwili pauzy, jego oczy przemykały błyskawicznie nad słowami, dopóki nie dotarł do ostatniej karty. Jak można promieniować takim pięknem, a równocześnie budzić takie… co? Obrzydzenie? Nie, Daniel musiał przyznać, że Armand nigdy nie wzbudził w nim obrzydzenia. Zawsze czuł wobec niego nienasycone, beznadziejne pożądanie.