Nasz lud umarł, ponieważ wzbudziłyśmy ciekawość królowej, tak jak wzbudzałyśmy ciekawość duchów; to my sprowadziłyśmy nieszczęście na wszystkich.
Zadawałyśmy sobie pytanie, dlaczego żołnierze nie zabrali nas po prostu bezbronnym wieśniakom? Czemu wymordowali cały nasz lud?
Tu właśnie kryła się prawdziwa groza! Królowa dążyła do swojego celu pod pozorem obrony moralności i rozumiała to nie lepiej niż wszyscy pozostali.
Przekonała samą siebie, że nasi wieśniacy powinni umrzeć, że ich dzikość na to zasługuje, chociaż nie byli Egipcjanami, a nasza kraina był daleko od jej ojczyzny. I, och, jakże to wygodne, że mogła potem okazać nam łaskę i sprowadzić nas przed swoje oblicze, by w końcu zaspokoić swoją ciekawość. I oczywiście, powinnyśmy być jej teraz wdzięczne i chętnie odpowiedzieć na pytania.
Dokładniej jeszcze niż ów podstęp, ujrzałyśmy jej umysłowość, która powoływała do życia takie sprzeczności.
Królowa nie wierzyła w prawdziwą moralność, w żaden system wartości, który rządziłby jej uczynkami. Była jedną z tych istot, które czują, że być może nic, żadna przyczyna nie kryje się za całym poznawalnym światem. Nie mogła tego znieść, wiec dniem i nocą tworzyła własny system etyczny, rozpaczliwie pragnąc w niego uwierzyć, chociaż była to tylko suma pozorów osłaniających czyny dokonywane wyłącznie z pragmatycznych pobudek. Jej wojna z kanibalizmem była spowodowana wyłącznie jej niechęcią do takich zwyczajów. Jej lud z Uruku nie jadł ludzkiego ciała, więc nie chciała, by w jej otoczeniu dokonywano tego obrzydlistwa i tak naprawdę nie chodziło jej o nic więcej. Zawsze było w niej mroczne miejsce, siedlisko rozpaczy i wielki popęd do tworzenia sensu życia, bo tego właśnie jej brakowało.
To, co w niej ujrzałyśmy, nie było pustką, lecz młodzieńczą wiarą, że jeśli zada sobie trud, sprawi, że światło zapłonie; że może dowolnie kształtować świat, aby zaznać otuchy; ujrzałyśmy też jej obojętność na ludzkie cierpienia. Wiedziała, że inni mogą cierpieć, ale tak naprawdę nie poświęcała temu ani krzty uwagi.
Wreszcie, nie mogąc znieść rozmiarów tego oczywistego fałszu, spojrzałyśmy na nią, gotowe stawić jej czoło. Nie miała jeszcze dwudziestu pięciu lat i sprawowała w tym kraju władzę absolutną, olśniewając wszystkich swoimi zwyczajami z Uruku. Jej uroda była tak przytłaczająca, że aż prawdziwa; wykluczała jakikolwiek majestat czy tajemniczość; jej głos miał nadal dziecięce brzmienie, wywołujące u innych instynktowną czułość i, sprawiające, że najprostsze słowa w jej ustach dźwięczały jak muzyka. Ten głos doprowadzał nas do szału.
Nieustannie zadawała pytania. Jak czyniłyśmy cuda? Jak zaglądamy w serca ludzi? Skąd biorą się nasze czary i na jakiej podstawie twierdzimy, że rozmawiamy z niewidzialnymi istotami? Czy możemy rozmawiać w ten sam sposób z bogami? Czy potrafimy pogłębić jej wiedzę lub pomóc jej zrozumieć to, co boskie? Obiecuje nam wybaczyć naszą dzikość, jeśli okażemy wdzięczność, jeśli uklękniemy przy jej ołtarzach i złożymy przed jej bogami i nią samą to, co wiemy.
Jej prostactwo wzbudziło najgłębszy gniew Mekare. Moja siostra, która wiodła prym, zabrała głos.
„Przestań pytać. Mówisz głupstwa — oświadczyła. — Nie macie bogów w tym królestwie, bo nie ma bogów. Jedyni niewidzialni mieszkańcy tego królestwa to duchy, które bawią się wami za pośrednictwem waszych kapłanów i religii, jak bawią się wszystkim innym. Ra, Ozyrys — to tylko wymyślone nazwy, za pomocą których schlebiacie duchom i płaszczycie się przed nimi, a kiedy to służy ich celom, dają wam mały znak, żebyście tym bardziej się przed nimi płaszczyli”.
Zarówno król, jak i królowa patrzyli na Mekare w osłupieniu i grozie. A ona mówiła dalej:
„Duchy są prawdziwe, ale dziecinne i kapryśne. I do tego niebezpieczne. Podziwiają nas i zazdroszczą nam, że mamy równocześnie ciało i duszę. To je zachwyca i sprawia, że chętnie wypełniają naszą wolę. Czarownice takie jak my zawsze wiedziały, jak to wykorzystać; ale do tego potrzeba wielkich umiejętności i mocy, którymi my dysponujemy, a ty nie. Jesteście głupcami i więżąc nas, popełniliście zło i niegodziwość. Żyjecie w kłamstwie! Ale my nie będziemy was okłamywać”.
A potem, na wpół łkając, na wpół dusząc się z gniewu, Mekare oskarżyła królową przed wszystkimi dworzanami o oszustwo, o masakrę naszego ludu po to tylko, by sprowadzić nas na swój dwór. Nasi pobratymcy nie polowali na ludzi od tysięcy lat, ogłosiła zebranym, a kiedy brano nas w niewolę, zbezczeszczono świętą stypę, a wszystko po to, by królowa Kemetu mogła porozmawiać z czarownicami, zadawać im pytania, mieć je na własność i wykorzystać ich moc do własnych celów.
Wybuchła wrzawa. Nigdy nie słyszano tam takich obelg i bluźnierstw. Dostojni wielmoże Egiptu, wciąż zirytowani zakazem świętego kanibalizmu, byli wstrząśnięci na wieść o zbezczeszczeniu świętej stypy. Innych, którzy również obawiali się zemsty niebios za to, że nie spożywali szczątków swoich rodziców, sparaliżował strach.
Zapanował zamęt. Tylko król i królowa byli dziwnie milczący i zaintrygowani.
Akasza nie zareagowała w żaden sposób i było jasne, że w głębi swej świadomości uznała część naszych wyjaśnień za prawdziwe. Na chwilę obudziły jej najszczerszą ciekawość. Duchy, które udają, że są bogami? Duchy, które zazdroszczą ciała? Nawet nie zastanowiła się nad oskarżeniem, że bez potrzeby wymordowała nasz lud. Nie była tym zainteresowana. Fascynowały ją problemy duchowe, a ogarnięta fascynacją, oddzielała ciało od ducha.
Pozwólcie, że zwrócę waszą uwagę na ostanie słowa. Fascynował ją problem duchowy, można by powiedzieć, abstrakcyjna myśl będąca dla niej wszystkim. Nie sądzę, by uwierzyła, że duchy są infantylne i kapryśne. Jednak bez względu na to, jaka była prawda, chciała ją poznać, i to za naszym pośrednictwem. Masakra naszego ludu nie obeszła jej ani trochę!
Tymczasem arcykapłan świątyni Ra zażądał naszej egzekucji. Podobnie arcykapłan świątyni Ozyrysa. Byłyśmy złe, byłyśmy czarownicami, wszyscy rudowłosi winni być spaleni, jak zawsze w krainie Kemet. Zebrani natychmiast podchwycili te oskarżenia. Należy wznieść stos. Wydawało się, że za chwilę pałac ogarną rozruchy.
Wtedy król nakazał spokój. Znów odprowadzono nas do celi i wzmocniono straże.
Wzburzona Mekare chodziła od ściany do ściany, a ja błagałam ją, by się więcej nie odzywała. Przypomniałam jej ostrzeżenie duchów: jeśli udamy się do Egiptu, król i królowa będą nam zadawać pytania, i jeśli odpowiemy uczciwie, a tak się stanie, król i królowa będą się na nas gniewać i każą nas zabić.
Jednak Mekare mnie nie słuchała. Chodziła tam i z powrotem, od czasu do czasu uderzając się pięścią w piersi. Czułam jej niepokój.
„Przeklęte — powtarzała. — Złe”.
Na przemian pogrążała się w milczeniu i powtarzała te słowa.
Wiedziałam, że wspominała ostrzeżenia Amela, złego ducha. Wiedziałam też, że on jest w pobliżu; słyszałam go i czułam. Wiedziałam, że Mekare chciałaby go przywołać, i czułam, że nie wolno jej tego czynić. Cóż jego moc mogła znaczyć dla Egipcjan? Ilu śmiertelnych mógł pokłuć? Nie wzbudziłby większego przerażenia niż gwałtowny wiatr czy ciskanie przedmiotami. Amel słyszał te myśli i zaczął się burzyć.
„Uspokój się, demonie — powiedziała Mekare. — Zaczekaj. aż będziesz mi potrzebny!”
Pierwszy raz słyszałam, by Mekare odzywała się do złego ducha i przeszył mnie dreszcz zgrozy.