Выбрать главу

— No więc jak ta telepatia działa?

Sherrinford zauważył, że pytanie zostało zadane w równym stopniu dla podniesienia się na duchu, co z ciekawości. Odpowiedział więc rozmyślnie sucho i konkretnie:

— Organizm generuje niezmiernie długofalowe promieniowanie, które teoretycznie może być modulowane przez system nerwowy. Niewielka moc tych sygnałów oraz ich niska zdolność do przenoszenia informacji powodują, że w praktyce są one ulotne, trudne do wychwycenia i poddania pomiarom. Nasi praludzcy przodkowie oparli się na bardziej niezawodnych zmysłach, jak słuch i wzrok. Ta emanacja telepatyczna, którą w tej chwili wysyłamy, jest w najlepszym razie szczątkowa.

Ekspedycje badawcze natknęły się jednak na pozaziemskie gatunki, które lepiej przystosowały się do swych konkretnych środowisk właśnie poprzez rozwinięcie tych zdolności. Wśród tych gatunków znajdują się zapewne również takie, które stosunkowo rzadko poddają się bezpośredniemu napromieniowaniu słonecznemu — w rzeczywistości kryją się przed światłem dnia. Mogłyby one rozwinąć zdolności telepatyczne w takim stopniu, że byłyby w stanie wychwytywać z niewielkich odległości nawet tak słabą emisję jak ludzka i zmuszać nasz prymitywny aparat odbiorczy do reagowania, zgodnego z tym, co same przesyłają.

— To by wiele tłumaczyło, prawda? — powiedziała Barbro cicho.

— Osłoniłem nasz samochód polem zagłuszającym — poinformował ją Sherrinford — jednak sięga ono tylko kilka metrów poza karoserię. Gdybyś znalazła się poza osłoną, a w pobliżu byłby jakiś ich zwiadowca, mógłby odczytać twoje myśli. A jeślibyś dokładnie wiedziała, co mam zamiar zrobić, mogliby zostać w ten sposób ostrzeżeni. Ja mam dobrze wytrenowaną podświadomość, która czuwa, bym myślał o tym po francusku, kiedy jestem na zewnątrz. Przesyłane myśli muszą mieć określoną strukturę, aby były zrozumiane, a struktura języka francuskiego wystarczająco się różni od struktury angielskiego. A ponieważ angielski jest jedynym językiem używanym tutaj przez ludzi. Dawny Lud na pewno nauczył się właśnie angielskiego.

Skinęła głową. Wyłożył jej swój ogólny plan, który był na tyle oczywisty, że i tak nie można go było ukryć. Główna trudność polegała na nawiązaniu kontaktu z obcymi, oczywiście o ile oni istnieli. Dotychczas byli widywani tylko przez jednego lub najwyżej kilku traperów naraz, i to dość rzadko. Niewątpliwie pomagała im w tym zdolność wywoływania halucynacji. Trzymaliby się z daleka od każdej dużej, prawdopodobnie nie dającej się objąć kontrolą ekspedycji, jaka trafiłaby na ich terytorium. Jednak dwoje ludzi, którzy odważyli się naruszyć wszelkie zakazy, nie powinno wydać im się na tyle poważnym zagrożeniem, żeby ich mieli unikać. A… to będzie pierwsza grupa, która nie tylko działa z założeniem, że Zewnętrzni istnieją, ale również jest wyposażona w wytwory nowoczesnej, innoplanetarnej techniki policyjnej.

W tym obozowisku nic się nie zdarzyło. Sherrinford powiedział, że wcale nie oczekiwał, iż coś się zdarzy. Tutaj, tak blisko osad ludzkich. Dawny Lud wydawał się szczególnie ostrożny. W swej własnej krainie pewnie będą odważniejsi.

W ciągu następnej „nocy” ich pojazd wjechał dość głęboko w tę krainę. Na jakiejś łące Sherrinford wyłączył silniki i pojazd opadł na ziemię. Cisza napłynęła ku nim jak fala.

Wyszli na zewnątrz. Ona ugotowała na promienniku posiłek, podczas gdy on zbierał drewno na ognisko, przy którym później będą mogli się ogrzać. Od czasu do czasu spoglądał na przegub ręki — lecz nie na zegarek. Zamiast zegarka nosił na przegubie niewielki przyrząd, kontrolujący drogą radiową wszystko, co było zarejestrowane przez instrumenty w samochodzie.

Kto mógłby tutaj potrzebować zegarka?

Konstelacje powoli obracały się poza połyskującą zorzą. Księżyc Alde stał ponad ośnieżonym szczytem, zalewając go srebrem. Resztę gór krył tłoczący się wokół las. Drzewa w nim był to głównie trzęsoliść i pierzastoblada plumablanca, jak duch bielejąca wśród cieni. Kilka cierniowców płomiennych jarzyło się jak grona przyćmionych latarni. Poszycie było ciężkie i słodko pachniało. Poprzez błękitny półmrok widziało się zaskakująco daleko. Gdzieś w pobliżu zaszemrał strumyk i ptak zagwizdał głosem fletu.

— Pięknie tutaj — powiedział Sherrinford. Wstali już od kolacji, lecz jeszcze nie zdążyli rozpalić ogniska ani usiąść ponownie.

— Ale obco — równie cicho odpowiedziała Barbro. — Zastanawiam się, czy ten świat jest rzeczywiście dla nas. Czy możemy mieć nadzieję, że go posiądziemy.

Ustnikiem fajki wskazał gwiazdy.

— Człowiek dotarł do dziwniejszych miejsc niż to.

— Naprawdę? Ja… och, to pewnie ślady mego dzieciństwa na bezdrożach, ale wiesz, kiedy widzę nad sobą gwiazdy, świecące tak jasno, nie mogę o nich myśleć jak o kulach gazu, których energia została zmierzona i opisana, których planety deptały najzwyklejsze stopy. Nie, one są małe i zimne, i magiczne. Nasze życie jest z nimi związane. A gdy umieramy, szepczą do nas w naszych grobach. — Barbro spuściła wzrok. — Zdaję sobie sprawę, że to idiotyzm.

Widziała poprzez zmierzch jego tężejącą twarz.

— Wcale nie — powiedział. — Z punktu widzenia emocji większym idiotyzmem może być fizyka. W końcu, jak sądzę, po iluś pokoleniach myśl podąży za emocją. W głębi duszy człowiek wcale nie jest racjonalistą. Może przestać wierzyć w teorie naukowe, jeśli przestaną mu się one wydawać właściwe. — Zamilkł na chwilę. — Ta ballada, która nie została dokończona w domu Ironsów … — powiedział nie patrząc na nią. — Dlaczego ona tak na ciebie podziałała?

— Nie mogłam dłużej słuchać, jak się ich gloryfikuje. Tak to w każdym razie wyglądało. Przepraszam za zamieszanie.

— Przypuszczam, że ta pieśń jest typowym przykładem pewnego rodzaju ballad.

— No cóż, nigdy mi nie przyszło do głowy, zęby je klasyfikować. Etnografia jest czymś, na co nie mamy na Rolandzie czasu, a właściwie, co jest bliższe prawdy, nawet nie pomyśleliśmy, przy tym nawale innych zadań, aby się nią zająć. Jednak teraz, gdy o tym wspomniałeś, tak, to zaskakujące, jak wiele pieśni i przekazów zawiera motyw Arvida.

— Czy odważyłabyś się wyrecytować tę balladę do końca? Wysiłkiem woli zmusiła się do śmiechu.

— Mogę zrobić nawet więcej, jeśli tego chcesz. Przyniosę multilirę i zaśpiewam.

Opuszczała jednak hipnotyczny refren, poza ostatnią zwrotką. Sherrinford patrzył na nią, jak stoi na tle księżyca i zorzy.

Rzekła cicho do niego Pani Powietrza i Mroku: „Odpocznij już, Arvidzie, Przyjmie cię nasze plemię, Nie musisz być człowiekiem, Zbyt ciężkie jest to brzemię”. Odważy/ się powiedzieć: „Uciekać od was muszę, W mym domu czeka dziewka, Co mi odda/a duszę. Czekają też druhowie I pracy moc została, Bo kimże byłby Arvid Nie trudząc swego ciała. Więc użyj swojej magii. Niech się kamieniem stanę. Twój gniew mnie może zabić, Lecz wolnym pozostanę”. Stała, spowita w piękno I strach, i blask północy, Pani Powietrza i Mroku. I musiał spuścić oczy. A potem się zaśmiała I wzgardą głos jej brzmiał. „Nie muszę rzucać czarów, Byś odtąd zawsze łkał. Do domu wrócisz z niczym Oprócz dręczących wspomnień O wietrze i muzyce, O nocy, mgle i o mnie. Pójdą za tobą wszędzie, Dzień każdy zaćmią cieniem I leżeć z tobą będą, Gdy zmorzy cię znużenie. Ból nagły dźgnie cię w serce I płakać będziesz w głos, Gdy wspomnisz, jaki jest, A jaki mógł być los. Swą tępą, głupią żonę Co noc w ramiona bierz. Do domu wracaj, Arvid, Człowiekiem bądź, jak chcesz!” Ze śmiechem, migotaniem Zewnętrznych taniec znikł, Samotny został Arvid I łkał po blady świt. Pod cierniowcem taniec się wije.