Выбрать главу

— Aha, imię, które uważasz za prawdziwe, trzymasz w tajemnicy?

— Nie ja. Ona. Ja sam nie wiem, jakie ono jest. Ale Ona zna prawdziwe imiona wszystkich.

Sherrinford uniósł brwi.

— Ona?

— Ta, która panuje. Niech mi wybaczy, ale nie mogę wykonać gestu szacunku, gdy mam związane ręce. Niektórzy najeźdźcy nazywają ją Królową Powietrza i Mroku.

— Ach tak! — Sherrinford wydobył fajkę i tytoń. Cisza wzbierała, gdy ją zapalał. W końcu powiedział: — Muszę przyznać, że Dawni Ludzie mnie zaskoczyli. Nie spodziewałem się, że w twojej grupie jest istota tak potężna. To, czego się dotychczas dowiedziałem, wskazywało, że oni oddziałują na moją rasę — i twoją również, chłopcze — poprzez kradzieże, podstępy i omamy.

Pasterz Mgły skinął zaczepnie głową.

— Nasza Pani dopiero niedawno stworzyła pierwszych nikorów. Niech pan nie myśli, że ona ma w swym repertuarze tylko ogłupiające sztuczki.

— Nie myślę. Jednak porządna, obleczona w stal kulka też nieźle się sprawia, prawda?

Sherrinford mówił nadal, miękko, głównie do siebie:

— Ciągle jednak uważam, że, hmm… nikory — i w ogóle wszystkie wasze humanoidy — są po to, żeby je pokazywać, a nie żeby ich używać. Moc tworzenia miraży na pewno jest w dużym stopniu ograniczona, zarówno pod względem zasięgu, jak i ilości osobników, które ją mają. W przeciwnym razie ona nie musiałaby działać tak powoli i delikatnie. Nawet poza naszą tarczą ochronną Barbro, moja towarzyszka, mogła się oprzeć omamowi, mogła pozostać świadoma, że to, co zobaczyła, było nierzeczywiste… gdyby tak bardzo nie uległa emocjom i pragnieniu, gdyby była mniej wzburzona…

Sherrinford otoczył swą głowę obłokiem dymu.

— Nieważne, czego ja doświadczyłem — powiedział. — Nasze odczucia nie mogły być takie same. Myślę, że po prostu wydano nam rozkaz:

„Zobaczcie, jak to, czego najbardziej pragniecie, ucieka przed wami w głąb lasu”. Oczywiście niedaleko zaszła, zanim nikor ją pochwycił, a ja nie mogłem przecież liczyć na to, że uda mi się ich wyśledzić, nie jestem arktykańskim traperem, a poza tym łatwo by im było zastawić na mnie pułapkę. Wróciłem do ciebie. — I groźniej: — Jesteś nicią, która mnie zaprowadzi do twej pani.

— Myślisz, że cię zaprowadzę do Starhaven lub Carheddin, błotniaku? Spróbuj mnie zmusić!

— Chcę ubić z tobą interes.

— Podejrzewam, że chce pan czegoś więcej — w odpowiedzi Pasterza Mgły kryła się zaskakująca przenikliwość. — Co im pan powie po powrocie do domu?

— Taak, na tym właśnie polega cały problem, prawda? Barbro Cullen i ja nie jesteśmy zastraszonymi pionierami. Pochodzimy z miasta. Przywieźliśmy ze sobą sprzęt nagrywający. Będziemy pierwszymi ludźmi, którzy złożą sprawozdanie ze spotkania z Dawnym Ludem i będzie ono szczegółowe i wiarygodne. Wywoła wiele szumu, za którym pójdą działania.

— Więc sam pan widzi, że nie boję się śmierci — oświadczył Pasterz Mgły, choć usta lekko mu drżały. — Jeżeli dopuszczę pana do mego ludu i pozwolę poddać go pańskim ludzkim praktykom, nie mam po co żyć.

— Nie bój się na zapas — powiedział Sherrinford. — Ty jesteś tylko przynętą.

Usiadł i przyglądał się chłopcu, pozornie chłodny i spokojny. (W środku wszystko w nim wyło: Barbro! Barbro!)

— Zastanów się. Twoja Królowa nie może pozwolić, bym spokojnie wrócił do miasta, przyprowadzając swego więźnia, i opowiadał o tych, których ona więzi. Będzie musiała jakoś temu zaradzić. Mógłbym próbować przedrzeć się siłą — ten pojazd jest lepiej uzbrojony, niż ci się wydaje — ale to nikogo by nie uwolniło, więc zostaję tutaj. Jej nowe oddziały dotrą tu najszybciej, jak zdołają. Zakładam, że nie rzucą się ślepo na karabin maszynowy, działko i miotacz promieni. Najpierw będą pertraktować, bez względu na to, czy mają uczciwe zamiary czy nie. I w ten sposób osiągnę swój cel — uda mi się nawiązać kontakt.

— Co pan zamierza zrobić? — w głosie chłopca kryła się udręka.

— Najpierw to, jako rodzaj zaproszenia — Sherrinford wyciągnął rękę, by pstryknąć wyłącznikiem. — O właśnie. Wyłączyłem pole chroniące przed czytaniem myśli i iluzjami. Przypuszczam, że przynajmniej przywódcy będą w stanie wyczuć, że już go nie ma. To powinno dać im pewność siebie.

— A teraz?

— Teraz będziemy czekać. Chciałbyś coś zjeść czy się napić? Przez następne kilka godzin Sherrinford starał się zjednać sobie Pasterza Mgły, dowiedzieć się czegoś o jego życiu. Odpowiedzi, które otrzymywał, były lakoniczne. Przygasił światła w samochodzie i usiadł przy szybie wpatrując się w zmrok. To były naprawdę bardzo długie godziny.

Zakończyły się okrzykiem radości, niemal szlochem, który wyrwał się z piersi chłopca. Z lasu wyszła grupa Dawnych Ludzi.

Niektórzy z nich byli widoczni tak wyraźnie, że mogłoby się zdawać, iż księżyce i gwiazdy zwielokrotniły dla nich swój blask. Ten na czele jechał na białym jeleniu o rogach przybranych girlandami. Miał ludzkie kształty, był jednak nieziemsko piękny; srebrnoblond włosy spływały spod rogatego hełmu, otaczającego dumną, zimną twarz. Płaszcz poruszał się na jego ramionach jak żywe skrzydła. Śnieżnosrebrna zbroja dźwięczała, gdy się zbliżał.

Za nim, z jego lewej i prawej strony, jechali ci, co nieśli miecze, na których ostrzach tańczyły i chwiały się małe płomyki. Ponad nimi skrzydlate stada śmiały się i śpiewnie nawoływały, wywracając koziołki w podmuchach wiatru. Gdzieś z boku unosiła się półprzeźroczysta mglistość. Innym, idącym między drzewami, trudniej się było przyjrzeć. Jednak poruszali się ze srebrnopłynną gracją, w rytm melodii granych na harfach i piszczałkach.

— Lord Luighaid — w głosie Pasterza Mgły brzmiała nabożna cześć. — Jej pan. Posiadający Wiedzę, we własnej osobie.

Sherrinford nigdy nie był w trudniejszej sytuacji niż teraz, kiedy siedział przy pulpicie kontrolnym, z palcem przy guziku uruchamiającym pole ochronne, którego nie uruchamiał. Opuścił część dachu, aby głosy miały dostęp do wnętrza. Podmuch wiatru uderzył go w twarz, przynosząc zapach róż z ogrodu jego matki. Z tyłu, w głównej części pojazdu. Pasterz Mgły napinał krępujące go więzy, by móc widzieć nadchodzącą grupę.

— Zawołaj do nich — powiedział Sherrinford. — Spytaj, czy będą ze mną rozmawiać. Nieznane, śpiewnosłodkie słowa przefrunęły tam i z powrotem.

— Tak — przetłumaczył chłopiec. — On będzie mówił. Lord Luighaid. Jednak chcę panu powiedzieć, że oni nigdy stąd pana nie puszczą. Niech pan z nimi nie walczy. Niech się pan ukorzy. Idzie z nimi. Nie będzie pan wiedział, co to znaczy żyć, dopóki nie zamieszka pan w Carheddin pod górą.

Zewnętrzni podeszli bardzo blisko.

Jimmy zamigotał i zniknął. Barbro leżała w mocnych ramionach, opierając się o szeroką pierś, i czuła ruch konia pod sobą. To musiał być koń, mimo że hodowano ich już bardzo niewiele, do jakichś specjalnych celów lub po prostu z miłości. Czuła poruszanie się mięśni pod skórą, słyszała szelest rozgarnianego listowia i głuche stuki, gdy kopyta uderzały o kamienie. Otaczało ją napływając przez ciemność ciepło i zapach żywego stworzenia.

Ten, który ją niósł, powiedział łagodnie:

— Nie bój się, kochana. To był tylko miraż. Ale on na nas czeka i jedziemy do niego.

Zdawała sobie sprawę, w jakiś niewyraźny sposób, że powinna czuć strach lub rozpacz… Jednak jej wspomnienia pozostały gdzieś za nią — nie była nawet pewna, jak znalazła się tutaj — po prostu ją wieziono i wypełniała ją świadomość, że jest kochana. Spokój, spokój, odpoczywaj w cichym oczekiwaniu na radość…