Выбрать главу

Kobieta i mężczyzna nie ustawili żadnych innych urządzeń strażniczych i nie mieli psów. Najpewniej sądzili, że nic takiego nie będzie potrzebne, gdyż spali w długim pojeździe, którym podróżowali. Ale takie lekceważenie potęgi Królowej nie może być tolerowane, nieprawdaż?

Metal połyskiwał delikatnie w świetle ich ogniska. Usiedli po obu stronach ognia, owinięci w palta dla ochrony przed chłodem, który nagiemu Pasterzowi Mgły wydawał się łagodny. Mężczyzna pił dym. Kobieta patrzyła nieruchomo w zmierzch, który jej oślepianym płomieniami oczom musiał się wydawać głęboką ciemnością. Tańcząca poświata wyraźnie wydobywała z mroku jej sylwetkę. Tak, sądząc z opowieści Ayocha, ona była matką tego nowego malca.

Ayoch również chciał z nimi pójść, ale Cudowna zabroniła. Puki są za mało wytrwałe jak na potrzeby takich misji.

Mężczyzna pociągnął fajkę. Jego policzki cofnęły się przez to w cień, podczas gdy na czole i nosie migotało światło. Wyglądał niepokojąco podobnie do brzytwodzioba, który ma właśnie runąć na ofiarę.

— Nie, powtarzam ci jeszcze raz, Barbro, nie mam żadnych teorii — mówił. — Kiedy ilość faktów jest niewystarczająca, teoretyzowanie jest śmieszne w najlepszym przypadku, a sprowadzające na manowce w najgorszym.

— Jednak masz chyba jakiś plan, coś, czym się kierujesz — powiedziała. Było oczywiste, że już wcześniej niejednokrotnie to roztrząsali. Żaden Mieszkaniec nie byłby tak natarczywy jak ona ani tak cierpliwy jak on. — Te instrumenty, które zapakowałeś, ten generator, który ciągle utrzymujesz w ruchu…

— Mam jedną czy dwie hipotezy robocze i one mi podpowiedziały, jakie wyposażenie powinienem zabrać.

— Dlaczego mi nie powiesz, co to za hipotezy?

— Z nich samych wynika, że obecnie to by było niewskazane. Ciągle jeszcze szukam po omacku drogi w labiryncie. Ale nie miałem okazji poskładać wszystkiego w całość. W rzeczywistości naprawdę zabezpieczeni jesteśmy tylko przed tak zwanym wpływem telepatycznym…

— Co? — Niemal podskoczyła. — Chcesz powiedzieć… te legendy, ze oni potrafią również czytać myśli… — Słowa zamarły jej na ustach, wzrok przeszukał ciemność poza jego ramionami.

Mężczyzna pochylił się do przodu. Ton jego głosu stał się miękki i przekonujący.

— Barbro, zamęczasz się, rozdzierasz rany. To wcale nie pomoże Jimmiemu, jeśli żyje. Tym bardziej że możesz być jeszcze bardzo potrzebna, później. Mamy przed sobą długą wędrówkę, więc lepiej weź się w garść.

Skinęła szybko głową i zagryzła na moment wargę. Potem odpowiedziała:

— Próbuję.

Uśmiechnął się, nie wyjmując fajki z ust.

— Myślę, że ci się uda. Nie robisz na mnie wrażenia straceńca ani jęczyduszy czy też kogoś napawającego się swym nieszczęściem.

Jej dłoń opadła ku kolbie pistoletu przy pasie. Głos się zmienił, wydobywała go z gardła jak nóż z pochwy:

— Kiedy ich znajdziemy, dowiedzą się, jaka jestem. Jacy są ludzie.

— Gniew także powściągnij — nalegał mężczyzna. — Nie stać nas na emocje. Przecież Zewnętrzni, jeżeli rzeczywiście istnieją, jak to tymczasowo zakładam, walczą o swoje domy. — I po krótkiej przerwie dodał: — Chciałbym wierzyć, że gdyby pierwsi zwiadowcy znaleźli tu inteligentnych tubylców, kolonizacja Rolanda nie zostałaby podjęta. Ale teraz jest już za późno. Nie możemy tego cofnąć, nawet gdybyśmy chcieli. To walka do końca, z wrogiem tak zręcznym, że udało mu się ukryć przed nami nawet fakt, że wypowiedział nam wojnę.

— A zrobił to? Przecież podkradanie się, przypadkowe porywanie dzieci…

— To część mojej hipotezy. Podejrzewam, że to wcale nie jest zwykłe nękanie nas, to część taktyki, stosowanej w zatrważająco subtelnej grze strategicznej.

Ogień trzaskał i sypał iskrami. Mężczyzna palił przez chwilę w zamyśleniu, a potem ciągnął dalej:

— Wtedy w Przystani Bożego Narodzenia, a potem w Portolondonie, gdy musiałaś na mnie czekać, nie chciałem rozbudzać w tobie zbytnich nadziei ani też niepotrzebnie cię ekscytować. Później byliśmy zajęci upewnianiem się, ze Jimmy został uprowadzony na większą odległość od obozu, niż zdołałby przejść o własnych siłach, więc dopiero teraz mogę ci powiedzieć, jak starannie przestudiowałem dostępne materiały na temat… Dawnego Ludu. Robiłem to przede wszystkim z myślą o weryfikacji i wyeliminowaniu każdej wyobrażalnej możliwości, bez względu na jej absurdalność. Nie oczekiwałem innego końcowego wyniku niż negatywny. Przejrzałem jednak wszystko: relikty, analizy, opowieści, dziennikarskie podsumowania, monografie. Rozmawiałem z będącymi akurat w mieście pionierami i z tą garstką naukowców, która interesowała się tym zagadnieniem. Ja się szybko uczę. Pochlebiam sobie, że stałem się ekspertem nie gorszym niż każdy inny — chociaż Bóg jeden wie, że nie ma tu właściwie od czego być ekspertem. Jestem stosunkowo obcy na Rolandzie i być może dzięki temu spojrzałem na ten problem świeżymi oczyma, i zauważyłem w nim pewne prawidłowości.

Jeżeli aborygeni wymarli, dlaczego tak niewiele po sobie zostawili? Arktyka nie jest znów taka ogromna i stanowi doskonałą kolebkę dla rolandyjskiego życia. Powinna była stać się podstawą istnienia populacji, której pozostałości gromadziły się przez tysiąclecia. Czytałem, że na Ziemi znaleziono, bardziej przypadkowo niż na skutek badań archeologicznych, dosłownie dziesiątki tysięcy paleolitycznych toporków.

No i właśnie — kontynuował. — Przypuśćmy, że relikty i skamieniałości zostały świadomie usunięte w czasie, który upłynął między wizytą ostatniej grupy zwiadowczej a przybyciem pierwszych osadników. Pewne potwierdzenie tej hipotezy znalazłem w dziennikach pierwszych badaczy Rolanda. Byli zbyt zajęci sprawdzaniem, czy planeta nadaje się do zamieszkania, by sporządzać katalogi pomników prymitywu. Jednakże pewne ich zapiski świadczą o tym, ze widzieli znacznie więcej niż grupy, które przybyły po nich. Przypuśćmy, ze to, co jednak znaleźliśmy, owi zacieracze śladów po prostu przeoczyli bądź się do tego nie dobrali. Świadczy to o skomplikowanej umysłowości, o zdolności do myślenia w kategoriach długoterminowych, prawda? A to z kolei dowodzi, że Dawny Lud to nie byli zwykli myśliwi i neolityczni rolnicy.

— A jednak nikt nigdy nie widział budynków czy maszyn ani w ogóle niczego takiego — sprzeciwiła się Barbro.

— Nie. Najprawdopodobniej tubylcy nie przeszli przez nasz metalurgiczno-przemysłowy rodzaj ewolucji. Potrafię wyobrazić sobie inne, alternatywne drogi rozwoju. Ich w pełni dojrzała cywilizacja mogła wziąć początek od nauk i technologii biologicznych — rozpocząć od nich, a nie na nich kończyć. Mogła rozwijać potencjał tkwiący w systemie nerwowym, a u nich może być on większy niż u człowieka. Wiesz chyba, że również my w pewnym stopniu posiadamy te zdolności. Na przykład różdżkarz rzeczywiście wyczuwa zmiany lokalnego pola magnetycznego, spowodowane ciekami wodnymi. Jednak w nas te moce są szalenie rzadkie i niestałe. Skierowaliśmy więc swą uwagę w mną stronę. Komu potrzebna jest, powiedzmy, telepatia, jeżeli ma pod ręką wizjofon? Dawny Lud mógł to widzieć zupełnie inaczej. Wytwory ich cywilizacji mogły i dalej mogą być dla nas ludzi nierozpoznawalne.

— Jednak przecież nie musieli się przed nami ukrywać — powiedziała Barbro. — Dlaczego się nie ujawnili?

— Mogę sobie wyobrazić dowolną ilość powodów. Na przykład, już wcześniej w swej historii mieli złe doświadczenia z gośćmi z kosmosu. Nasza rasa nie jest jedyną, która ma statki międzygwiezdne. Jednakże, jak już powiedziałem, nie mam zwyczaju teoretyzować bez pokrycia w faktach. Wystarczy, że stwierdzimy, iż Dawny Lud, jeżeli istnieje, jest dla nas obcy.