— A jednak ludzie tam chodzili, prawda?
— O, tak. I niektórzy wrócili cało, przynajmniej tak się mówi, chociaż słyszałem, że potem już nigdy nie byli szczęśliwi. A inni nie wrócili, zniknęli. A niektórzy z tych, co wrócili, pletli o cudach i strachach i zostali półgłówkami do końca swych dni. Mało komu dane było długo popisywać się odwagą, łamać umowę i naruszać granice. — Irons spojrzał na Barbro niemal z groźbą w oczach. Jego kobieta i dzieci spojrzeli podobnie, nagle znieruchomiali. Wiatr gwizdał za ścianami i stukał osłonami przeciwburzowymi. — Wy też nie bądźcie głupi.
— Mam powody sądzić, że tam jest mój syn — odpowiedziała Barbro.
— Tak, tak, mówiła pani. Przykro mi. Może coś dałoby się zrobić. Nie wiem co, ale chętnie, och, złożyłbym tej zimy podwójną ofiarę na Kurhanie Unvara i modlitwę, wyciętą krzemiennym nożem w darni. Może go zwrócą. — Irons westchnął. — Jednak jak pamięć sięga, nigdy tego nie zrobili. Ale chłopakowi mógł przypaść gorszy los w .udziale. Czasem ich widywałem, jak gnali wśród zmierzchu na złamanie karku. Wydawali się szczęśliwsi niż my. Może to żadna przysługa zabierać chłopca z powrotem do domu.
— Jak w pieśni o Arvidzie — powiedziała jego żona. Irons skinął głową.
— Aha. I w innych.
— Co to za pieśń? — spytał Sherrinford.
Dotkliwiej niż przedtem poczuł, że jest tu obcy. Był dzieckiem miast i techniki, a przede wszystkim dzieckiem sceptycznego umysłu. Ta rodzina wierzyła. Z niepokojem dostrzegł w powolnym skinieniu głowy Barbro coś więcej niż tylko cień ich wiary.
— Mamy taką samą balladę na Ziemi Olgi Ivanoff — powiedziała, a jej głos był mniej spokojny niż słowa. — To jedna z tradycyjnych pieśni, śpiewanych w czasie tańca w kole na łące. Nikt nie wie, kto je skomponował.
— Zauważyłam multilirę w pani bagażu, pani Cullen — powiedziała żona Ironsa. Najwyraźniej chciała zmienić temat, zakończyć grożącą wybuchem rozmowę o wyprawie, która stanowiła wyzwanie dla Dawnego Ludu. Pieśni mogły w tym pomóc. — Czy zechciałaby nam pani zaśpiewać?
Barbro, blada i niespokojna, potrząsnęła głową. Najstarszy z chłopców powiedział szybko:
— No cóż, to ja mogę, jeśli goście zechcą posłuchać.
— Z przyjemnością, dziękuję. — Sherrinford oparł się wygodnie i zaczął nabijać fajkę. Jeśli nie wyniknęłoby to spontanicznie, sam doprowadziłby do podobnego zakończenia tej rozmowy.
W przeszłości nie miał motywacji do studiów nad folklorem bezdroży, i odkąd Barbro przyszła do niego ze swym kłopotem, udało mu się przeczytać zaledwie nieliczne wzmianki na ten temat. Jednak coraz bardziej nabierał przekonania, że musi dokładnie zrozumieć — nie przez studia etnograficzne, ale przez zrozumienie instynktowne, wczucie się — wzajemne stosunki między mieszkańcami rolandyjskich pograniczy a istotami, które ich nawiedzały.
Nastąpiła krzątanina, przestawianie krzeseł, sadowienie się; filiżanki zostały znów napełnione kawą, zaproponowano brandy.
— Ostatnia linijka jest refrenem — wyjaśnił chłopak. — Wszyscy się włączają, dobrze?
On również wyraźnie miał nadzieję rozładować w ten sposób napięcie. Katharsis przez muzykę? — zastanowił się Sherrinford. — Nie, raczej egzorcyzm.
Jedna z dziewcząt uderzyła w struny gitary. Chłopiec śpiewał w takt melodii przebijającej się przez hałas burzy.
Rzekła cicho do niego…
— Nie — Barbro zerwała się z krzesła. Pięści miała zaciśnięte, po policzkach płynęły jej łzy. — Nie możecie… udawać, że oni są tacy… te stwory, które ukradły Jimmiego!
Uciekła z pokoju na górę, do gościnnej sypialni.
Jednak sama dokończyła tę pieśń. Było to niemal siedemdziesiąt godzin później, w obozie wśród urwisk, gdzie nawet pogranicznicy nie ośmielali się zapuszczać.
Niewiele już słów zamienili z rodziną Ironsów po tym, jak oboje odrzucili wielokrotnie powtarzane prośby o zostawienie zakazanej krainy w spokoju. Milczeli też przez pierwsze godziny swej podróży na północ. Jednak powoli udało mu się ją skłonić, by opowiedziała mu o swym życiu. Po chwili, pogrążona we wspomnieniach o rodzinnym domu, sąsiadach, niemal zapomniała o rozpaczy. Wreszcie spostrzegła, że on, pod swą profesjonalną maską, jest smakoszem, wielbicielem opery i że docenia jej kobiecość. Zauważyła, że i ona potrafi się jeszcze śmiać i odnajdować piękno w dzikim krajobrazie wokół nich. Niemal z poczuciem winy zdała sobie sprawę, że życie niesie więcej nadziei niż tylko ta na odzyskanie syna, którego dał jej Tim.
— Ostatecznie utwierdziłem się w przekonaniu, że on żyje — powiedział detektyw. Spoważniał. — Prawdę mówiąc zaczynam żałować, że zabrałem cię ze sobą. Myślałem, że ta wyprawa będzie zwykłym zbieraniem faktów, a chyba przeradza się w coś znacznie poważniejszego. Jeżeli to żywe istoty ukradły Jimmiego, spotkanie z nimi może się okazać naprawdę niebezpieczne. Powinienem chyba zawrócić ku najbliższemu gospodarstwu i wezwać samolot, aby cię stąd zabrał.
— Kaktus mi na dłoni wyrośnie, jak to zrobisz — odpowiedziała. — Potrzebny ci jest ktoś, kto zna panujące na bezdrożach warunki. A ja jestem w tej roli lepsza niż ktokolwiek inny.
— Hmmm… Wiązałoby się to również ze znaczną stratą czasu, prawda? A poza tym nawiązanie łączności z jakimkolwiek lotniskiem możliwe będzie dopiero po uspokojeniu się obecnego wybuchu promieniowania.
Następnej „nocy” rozpakował i zamontował resztę swego sprzętu. Niektóre przedmioty, jak detektor termiczny, udało jej się rozpoznać. Inne, zmontowane pod jego nadzorem kopie nowoczesnych urządzeń z Beowulfa, były jej zupełnie nieznane. Niewiele na ich temat powiedział.
— Wyjaśniłem ci już, że istoty, których szukamy, mogą posiadać zdolności telepatyczne — dodał tonem usprawiedliwienia. Jej oczy rozszerzyły się.
— Chcesz powiedzieć, że Królowa i jej poddani naprawdę mogą czytać myśli?
— To jeden z powodów przerażenia, jakie budzi legenda o nich, prawda? W rzeczywistości w tym zjawisku nie ma nic nadnaturalnego. Było ono badane i zupełnie nieźle opisane już wieki temu, na Ziemi. Przypuszczam, że te opisy znajdują się wśród naukowych mikrofilmów w Przystani Bożego Narodzenia. Wy, rolandyjczycy, nie mieliście po prostu okazji ich odszukać, podobnie jak nie mieliście jeszcze okazji przestudiować zasad budowy przekaźników falowych czy statków kosmicznych.