— W Suvraelu, gdzie niemal żadna roślina z północnych kontynentów nie wytrzymuje upału i palącego słońca — powiedział Dinitak — sadzimy co się da: palmy, twarde kaktusy, nawet biedne roślinki z pustyni, byle tylko przydać miastom odrobinę piękna. Za to tutaj, w łagodnym, nadmorskim klimacie, gdzie może rosnąć wszystko, dobrzy mieszkańcy Piliploku postanowili nie hodować niczego! — Potrząsając głową, wskazał na brzeg. — Dekkerecie, widzisz gdziekolwiek choćby łodyżkę, gałąź, liść, kwiat? Nic. Nic!
— Całe tak wygląda — powiedział Dekkeret. — Bruk, bruk, bruk. Budynki, budynki, budynki. Beton, beton, beton. Ostatnio widziałem chyba ze dwa krzaczki. Na pewno zdążyli je już usunąć.
— Cóż, nie przyjechaliśmy tutaj się osiedlić, prawda? — rzucił lekko Septach Melayn. — Udawajmy więc zachwyt, jeśli zapytają nas o zdanie i zabierzmy się stąd najszybciej jak się da.
— Jestem za — przytaknęła Fulkari.
— Patrzcie — powiedział Dekkeret. — Oto nasz komitet powitalny.
Z portu wypłynęło pół tuzina jednostek. Dekkeret, wciąż zdenerwowany, zauważył z ulgą, że nie wyglądały na okręty wojenne. Rozpoznał w nich charakterystyczne dla Piliploku, dziwne łodzie, zwane smoczymi, bogato zdobione strasznymi, zębatymi galionami i groźnie wyglądającymi, kolczastymi ogonami. Wzdłuż burt miały wymalowane białe zęby i szkarłatno-żółte oczy. Na skomplikowanym omasztowaniu postawiono czarno-karmazynowe żagle, lecz widać było też powitalne, zielono-złote bandery, symbolizujące władzę i autorytet Koronala.
Oczywiście, to może być jakaś zdradliwa sztuczka Mandraliski, pomyślał Dekkeret. Ale wątpił w to. Poczuł się jeszcze pewniej, kiedy nad wodą dobiegł do niego dudniący przez megafony głos, wykrzykujący tradycyjne powitanie: „Dekkeret! Dekkeret! Chwała Lordowi Dekkeretowi!”. Bez wątpienia krzyczącym był Skandar. W Piliploku było więcej czwororękich niż gdziekolwiek indziej na świecie. Dekkeret wiedział, że sam burmistrz tego miasta, Kelmag Volvol, był Skandarem.
To właśnie on stał na dziobie głównego statku: olbrzymia, kudłata postać, wysoka niemal na dziewięć stóp, ubrana w czerwone szaty burmistrza, wykonująca znaki rozbłysku gwiazd po cztery naraz, po czym pokazująca, że pragnie wejść na pokład Lorda Stiamota, by porozmawiać. Gdyby to była pułapka, pomyślał Dekkeret, to czy przynętą w niej byłby sam burmistrz?
Dwa statki stanęły burtami obok siebie. Kelmag Volvol wspiął się do wiklinowego kosza transportowego. Spuszczono grubą linę, zakończoną potężnym hakiem, zazwyczaj używanym przy ćwiartowaniu smoków morskich i zaczepiono na niej kosz. Potem, przy użyciu wielokrążków, podniesiono go i zaczęto przenosić na drugi statek. Kosz powoli i spokojnie unosił się nad szparą pomiędzy jednostkami — Kelmag Volvol cały czas stał w nim prosto i nieruchomo — po czym postawiono go obok kabestanu na pokładzie Lorda Stiamota.
Dekkeret uniósł obie ręce w powitalnym geście. Wielki Skandar, wyższy od Koronala niemal półtora raza, ukląkł i jeszcze raz zasalutował.
— Mój lordzie, witamy w Piliploku. Nasze miasto raduje się z waszej obecności.
Zgodnie z protokołem, musiała teraz nastąpić wymiana drobnych podarunków. Skandar przyniósł zaskakująco delikatny naszyjnik z przeplatanych kości morskiego smoka, który Dekkeret założył na szyję Fulkari, Koronal zaś dał burmistrzowi bogaty, fioletowo-zielony brokatowy płaszcz z Makroposopos, ozdobiony symbolem rozbłysku gwiazd i monogramem.
Następnie odbył się ceremonialny posiłek w kajucie Koronala. Spowodował on drobne trudności techniczne, ponieważ Lord Stiamot nie został zaprojektowany z myślą o Skandarach i Kelmag Volvol ledwo zmieścił się w klapie prowadzącej pod pokład. Musiał się zgarbić, żeby wejść do królewskiej kajuty. Choć była ona dość duża dla Dekkereta i Fulkari, Kelmag Volvol wypełniał ją niemal całkowicie. Septach Melayn i Gialaurys musieli zostać pod drzwiami.
— Panie, muszę zacząć od dość niepokojącej wiadomości — powiedział Skandar, kiedy tylko skończył się powitalny ceremoniał.
— Dotyczącej Ni-moya, mam rację?
— Tak, dotyczącej Ni-moya — odparł Kelmag Volvol. Rzucił okiem w kierunku dwóch stojących na zewnątrz mężczyzn. — To bardzo delikatna sprawa, mój panie.
— Przed Wielkim Admirałem Gialaurysem i Wysokim Rzecznikiem Septachem Melaynem nie mam nic do ukrycia — odpowiedział Dekkeret.
— W taki razie — Kelmag Volvol wyglądał, jakby naprawdę się męczył. — Kwestia wygląda następująco, i żałuję, że to ja przynoszę takie wieści. Jeśli chodzi o waszą podróż do Ni-moya, odradzam ją. Wokół miasta, na trzysta mil w każdym kierunku, został ustawiony kordon wojsk.
Dekkeret skinął głową. Tego się spodziewał: Mandralisca pohamował swoje wielkie plany zdobycia władzy od razu nad całym Zimroelem i ograniczył się do okolicy, której mógł łatwo bronić. Pomimo to bunt był wciąż buntem.
— Kordon — powtórzył Dekkeret z namysłem, jakby był to tylko dźwięk, który nie niósł ze sobą żadnego znaczenia. — A co to właściwie znaczy, że ustawiono kordon wojsk wokół Ni-moya?
W otoczonych czerwienią oczach Kelmaga Volvola pojawił się prawdziwy ból. W wielkim zakłopotaniu poruszał czteroma ramionami.
— Istnieje strefa, chroniona przez wojsko, do której nie mają wstępu przedstawiciele rządu imperialnego, ponieważ znajduje się ona pod władzą jego lordowskiej mości Gavirala, Pontifexa Zimroelu.
Septach Melayn parsknął ze zdumieniem.
— No proszę, Pontifex! Zimroelu!
Gialaurys zaś krzyknął:
— Obatożę go i przybiję jego skórę do bramy jego własnego pałacu, mój panie! Będzie…
Dekkeret gestem nakazał im spokój.
— Pontifex — powtórzył tym samym, pełnym namysłu tonem. — Nie prokurator, choć jego stryj, Dantirya Sambail, zadowolił się tym tytułem, ale Pontifex. Pontifex! Och, znakomicie! Bardzo odważnie! Nie porywa się na tron Prestimiona, tak? Naszemu nowemu Pontifexowi wystarczy władza nad zachodnim kontynentem, a na razie nad okolicami Ni-moya? Cóż, w takim razie podziwiam jego powściągliwość!
Dekkeret za późno przypomniał sobie, że Skandarzy nie byli w stanie pojąć ironii. Kelmag Volvol zareagował na te lekko rzucone słowa wybuchem zdumienia i strapienia tak wielkim, że trzeba go było natychmiast gorąco zapewniać, iż w rzeczywistości Koronal traktuje wydarzenia w Ni-moya z największą powagą.
— Ten Gaviral to który z braci? — spytał Dekkeret Septacha Melayna, który ostatnio zajmował się zbieraniem informacji o bratankach Dantiryi Sambaila.
— Najstarszy. Mały, intrygancki człowieczek, dysponujący odrobiną prymitywnej inteligencji. Pozostała czwórka to niewiele więcej niż wiecznie pijane zwierzęta.
— Tak — powiedział Dekkeret. — Jak ich ojciec, Gaviundar, brat prokuratora. Kiedyś go poznałem, przyjechał na Zamek za panowania Prestimiona i płaszczył się, by uzyskać jakiś przywilej związany z ziemią. Był jak zwierzę. Wielkie, nieokrzesane, cuchnące, ohydne zwierzę.