Dembitave spojrzał na starego wojownika z zaskoczeniem.
— Ale… skąd miałbym wiedzieć? Pojedzie, jak sądzę, jeden ze zwykłych zamkowych kurierów.
— Takich wiadomości nie powinien przekazywać ktoś obcy. Sam mu je zawiozę.
Na bladych policzkach Dembitave wykwitł gwałtowny rumieniec. Był kuzynem Septacha Melayna, dumnym, nieco drażliwym, sześćdziesięcioletnim mężczyzną. Nigdy nie pałał do Navigorna szczególną sympatią. Wyraźnie odebrał jego uwagę jako osobisty przytyk. Przez chwilę nie odpowiadał. W końcu przemówił oficjalnym tonem:
— Jak sobie życzysz, Navigornie.
— A co z księciem Dekkeretem? — zapytała Varaile. — Zdaje się, że i on powinien zostać poinformowany.
Na chwilę w pokoju zapadła niezręczna cisza. Varaile patrzyła po zawstydzonych twarzach. Odpowiedź na jej pytanie była aż zbyt oczywista: nikomu nie przyszło do głowy, by poinformować prawdopodobnego następcę, że Pontifex być może umiera.
— Podobno wraz ze swoim przyjacielem, Dinitakiem, pojechał do Normork w odwiedziny do swojej matki — powiedziała Varaile przytomnie. — Powinien zostać poinformowany o sytuacji. Teotasie…
Natychmiast usiadł na baczność.
— Zajmę się tym bezzwłocznie — oświadczył i wyszedł z sali.
A teraz? Co miała teraz zrobić?
Sprawnie improwizując zwróciła się do delegata Pontyfikatu.
— Oczywiście, przekażcie naszą najgłębszą troskę o zdrowie jego wysokości, smutek z powodu jego choroby i najszczersze życzenie, by okazała się być przejściowa… — bezskutecznie szukała w głowie dalszych wyrazów współczucia, urwała więc wpół zdania.
Jednak Phraatakes Rem, sprawnie podchwytując jej intencję, odparł gładko:
— To właśnie zrobimy, bez obaw. Błagam cię jednak, moja pani, nie reagujmy przesadnie. W sformułowaniu wiadomości, którą otrzymałem, nie było nic naglącego. Gdyby Wysoki Rzecznik uznał, że jego wysokość jest bliski śmierci, zupełnie inaczej przekazałby tę informację. Rozumiem niepokój, który moja pani może czuć na myśl o nieuniknionej zmianie rządów i zrozumiałe, że wszyscy tu zgromadzeni odczuwamy podobnie, wiedząc, że nasza rola w rządzie może wkrótce dobiec końca, ale pomimo to…
W odmierzony ton pontyfikalnego delegata wdarło się basowe dudnienie głosu silnego Wielkiego Admirała, Gialaurysa.
— A co, jeśli Confalume naprawdę czuje się źle? Chciałbym zauważyć, że mamy wśród nas maga, który widzi to, co ma nadejść. Czy nie powinniśmy zapytać go o zdanie?
— Czemu nie? — zawołał ze szczerego serca Septach Melayn. — Czemu mamy pozostawać w niepewności? — Dobrze znano jego niechęć do wszelakiej magii, podobnie jak wiarę Wielkiego Admirała w potęgę czarnoksięstwa. Jednak ci dwaj, którzy byli podporami Prestimiona podczas wojny z uzurpatorem Korsibarem, już dawno zaakceptowali przepaście różnic osobowości i przekonań, które ich dzieliły. — Zapytajmy wysokiego maga bez chwili zwłoki! Jak myślisz, Maundigandzie-Klimdzie? Czy stary Confalume nas opuści, czy nie?
— Tak — powiedziała Varaile. — Zbadaj dla nas przyszłość Pontifexa, Maundigandzie-Klimdzie. Jego i naszą.
Wszystkie oczy zwróciły się na Su-Suherisa, który, jak zawsze, stał w oddaleniu od innych, w milczeniu, zagubiony w obcych myślach, niepojętych dla zwykłych ludzi.
Miał złowrogą postać, był wysoki na ponad siedem stóp, wyglądał imponująco w bogatych, fioletowych szatach i wysadzanym klejnotami naszyjniku, który podkreślał jego stanowisko głównego maga dworu. Jego dwie blade, bezwłose głowy wznosiły się majestatycznie na długiej, podobnej do kolumny, rozwidlonej szyi jak wydłużone bańki z marmuru, a dwie pary wąskich, szmaragdowozielonych oczu jak zawsze pozostawały nieprzeniknione.
Spośród wszystkich ras, które osiedliły się na Majipoorze, Su-Suherisowie byli niewątpliwie najbardziej tajemniczy. Większość ludzi widziała w nich potwory i bała się ich z powodu lodowatego zachowania i dziwnego wyglądu, wyraźnie nie z tego świata. Nawet ci Su-Suherisowie, którzy, jak Maundigand-Klimd, z chęcią zadawali się z przedstawicielami innych ras, nigdy nie nawiązywali z nimi przyjaźni. Mieli jednak dostęp na najwyższych kręgów władzy z racji swoich niewątpliwych zdolności magicznych i wróżbiarskich.
Maundigand-Klimd wyjaśnił kiedyś Prestimionowi technikę, która pozwalała mu zaglądać w przyszłość. W jakiś sposób tworzył połączenie pomiędzy swymi dwoma umysłami, tworząc wir mocy psychicznych, który na krótko rzucał go w dół biegu rzeki czasu. Z podróży tej powracał z zamazanymi, dwuznacznymi obrazami tego, co miało nadejść. Właśnie teraz wprowadził się w ten wróżebny stan.
Varaile patrzyła na niego w napięciu. Nie wierzyła zbytnio w potęgę czarnoksięstwa, nie bardziej niż Prestimion czy Septach Melayn, ale ufała Maundigandowi-Klimdowi i uważała jego przepowiednie za dużo bardziej wiarygodne niż pochodzące od jego kolegów po fachu. Gdyby teraz miał powiedzieć, że Pontifex zaraz umrze…
Jednak Su-Suheris po pewnym czasie oświadczył po prostu:
— Nie ma w tej chwili powodu do obaw, moja pani.
— Confalume będzie żył?
— Nie grozi mu obecnie śmierć.
Varaile westchnęła głęboko i z ulgą opadła na oparcie tronu.
— Doskonale — powiedziała po chwili. — Wygląda na to, że otrzymaliśmy odroczenie. Czy możemy zaakceptować je bez dalszych pytań i przejść do innych spraw? Tak, zajmijmy się tym — zwróciła się do Belditana Młodszego z Gimkandale, kanclerza Rady, który zajmował się planami zebrań. — Gdybyś był nam łaskaw przypomnieć, hrabio Belditanie, jakie sprawy wymagają dzisiaj naszej uwagi…
Delegat Pontyfikatu i Hierarchini Bernimorn pożegnali się i wyszli, gdyż ich obecność na zebraniu nie była już wskazana. Varaile zajęła się znów rutynowymi sprawami z radosnym zapałem.
To naprawdę było odroczenie. Chwila wytchnienia przed tym, co nieuniknione. Nie będą musieli opuszczać skąpanego w słońcu Zamku i jego wyniosłej Góry i przenosić się do ciemnych głębin Labiryntu. Przynajmniej nie teraz. Jeszcze nie. Jeszcze nie w tej chwili.
Pod koniec zebrania, kiedy uporali się z mnóstwem błahostek, którym udało się tego poranka zwrócić uwagę wielkich, potężnych ludzi tego świata, Septach Melayn pozostał w sali tronowej, pomimo że wszyscy już poszli. Delikatnie ujął Varaile za rękę i przemówił łagodnie:
— Obawiam się, że to było ostrzeżenie. Bez wątpienia zbliża się koniec Confalume’a. Musisz się, pani, przygotować na wielkie zmiany. Wszyscy musimy.
— Przygotuję się, Septachu Melaynie. Wiem, że muszę.
Patrzyła w górę, na jego twarz. Choć była wysoka, górował nad nią ten wielki, chudy, pająkowaty człowiek o niezwykle długich kończynach i smukłym ciele, które nawet teraz, pomimo upływu lat, zachowało cudowną grację i łatwość ruchów.
W ostatnich latach Septach Melayn stał się jeszcze bardziej kanciasty. Zdawało się, że nie miał ani odrobiny zbędnego ciała, a jednak wciąż promieniował specyficznym pięknem, nieczęstym u mężczyzn. Był idealnie elegancki: jego postawa, sposób ubierania, rozsypane loki starannie ułożonych włosów, wciąż złotych mimo upływu lat, krótka, spiczasta bródka i krótko przycięty wąsik — wszystko to zawsze wydawało się doskonałe. Był arcymistrzem fechtunku. Nigdy nie przegrał pojedynku, a tylko raz został zraniony, gdy walczył przeciwko pięciu przeciwnikom w strasznej bitwie z czasów wojny z Korsibarem. Prestimion od zawsze kochał go jak brata za cięty humor i oddanie i Varaile z czasem też na pewien sposób go pokochała.
— Czy myślisz — zapytała — że Prestimion jest w głębi duszy gotów zostać Pontifexem?