Выбрать главу

Pora… pora…

Uderzał, ale nic się nie działo. Nie dało się dotknąć tej ognistej kuli czerwonego światła. Był pewien, że problemem nie była niedostateczna siła. Wściekłe pioruny, którymi uderzał, odbijały się jak rzutki od kamienia. Uderzał znowu i znowu i znowu, ale za każdym razem nie przynosiło to żadnego efektu.

W końcu wyczerpały się zasoby energii. Zerwał hełm ze skroni i pochylił się nad biurkiem, spięty, drżący, z głową w dłoniach.

Po chwili podniósł wzrok. Khaymak Barjazid miał przerażoną minę. Mały Suvraelczyk patrzył na niego oczyma szeroko otwartymi z szoku i strachu.

— Wasza miłość… wszystko w porządku, wasza miłość?

— Jest chroniony… tak jak mówiłeś. Nie da się do niego zbliżyć. Broniony z każdej strony — przycisnął palce do obolałych oczu. — Jak myślisz, czy on może być jakiegoś rodzaju nadczłowiekiem? Znam tego Dekkereta, tego Koronala, tylko ze słyszenia… Nigdy się nie spotkaliśmy… Ale nie słyszałem o nim niczego, co sugerowałoby, że ma jakieś szczególne moce umysłu. A jednak… to, jak mnie odepchnął… z jaką łatwością…

Khaymak Barjazid potrząsnął głową.

— Nie znam umysłu dość potężnego, by mógł odbić uderzenie zadane za pomocą hełmu. Bardziej prawdopodobne jest, że wymyślili nowy rodzaj tego urządzenia. Jak wiemy, jest z nim mój bratanek, Dinitak. Zna się na hełmach. Mógł zmodyfikować jeden z nich tak, by chronił jego pana.

— Oczywiście — powiedział Mandralisca. Wszystko było teraz jasne. — Dinitak, który sprzedał własnego ojca Prestimionowi, oddając mu hełmy, robi to samo po dwudziestu latach. Ten twój bratanek jest prawdziwym cierniem w moim boku. Wyrządził nam wielką szkodę, i równie wielkie będzie jego cierpienie, Khaymaku, kiedy wreszcie mi za to zapłaci!

Thastain powrócił o zmierzchu, zmęczony i brudny po całym dniu spędzonym w labiryncie tuneli, galerii i wąskich arkad Wielkiego Bazaru Ni-moya, a także przemoczony do szpiku kości przez nieustannie padający deszcz. Mandralisca od razu zauważył, że chłopak nie wykonał zadania, bo był zarazem ponury i wystraszony. Poza tym wrócił sam, nie przyprowadził ze sobą Zmiennokształtnego, jak rozkazał mu hrabia. Mimo to z ponurą rezygnacją słuchał długiej opowieści Thastaina o przemierzaniu rozległego labiryntu targowiska, o rozmowach z kupcami, a w końcu o namówieniu do współpracy niejakiego Gaziriego Venemma, sprzedawcy serów i oleju, który po długim wahaniu i namowach, popartych mieszkiem pełnym rojali, zgodził się zaprowadzić Thastaina do kupca, który ponoć był Zmiennokształtnym pod postacią przybysza z Narabalu.

Thastain opowiadał, że faktycznie, spotkał się z narabalczykiem, który, sądząc po sposobie poruszania i specyficznej wymowie, mógł być przebranym Metamorfem. Za żadną cenę nie chciał się jednak podjąć zaniesienia wiadomości do Danipiur.

— Wasza miłość, powołałem się na ciebie. Pozostał obojętny. Wspomniałem o Vitheyspie Uuvitheyspie Aavitheyspie. Udawał, że nigdy wcześniej nie słyszał tego imienia. Pokazałem mieszek pełen rojali. Nic z tego.

— To był jedyny Zmiennokształtny na Bazarze? — zapytał Mandralisca.

— W sumie rozmawiałem jeszcze z czterema — odpowiedział Thastain, a po jego zniesmaczonym wyrazie twarzy Mandralisca poznał, że mówi prawdę, a zadanie było niełatwe. — Nie zrobią tego. Dwóch z oburzeniem zaprzeczyło, że w ogóle są Metamorfami, choć widziałem, że kłamią, a oni wiedzieli, że ja wiem, ale ich to nie obchodziło. Trzeci wyłgał się słabym zdrowiem. Czwarty po prostu odmówił, zanim powiedziałem może sześć słów. Ekscelencjo, mogę wrócić na Bazar jutro, może wtedy…

— Nie — uciął Mandralisca. — To bez sensu. Coś się stało. Ambasador Danipiur postanowił nam nie pomagać i wrócił do Piurifayne, by jej o tym powiedzieć. Tego jestem pewien — zaskoczyło go jego własne opanowanie. Może już wyszedł ze strefy huraganów. — Zawołaj mi Halefice’a.

Kiedy tylko przyszedł adiutant, Mandralisca powiedział:

— Jacominie, mamy nowe problemy.

— Poza przybyciem Dekkereta i zniknięciem Metamorfa, ekscelencjo?

— Tak, poza nimi — Mandralisca szybko opowiedział o swoich nieudanych próbach dosięgnięcia Dekkereta mocą hełmu i o Thastaina bezowocnych poszukiwaniach pomocnego Metamorfa. — Sądzę, że wkrótce Koronal ruszy w naszym kierunku. Pomoc Zmiennokształtnych, na którą liczyłem, najwyraźniej nie nadejdzie. Co się zaś tyczy naszych własnych wojsk, wystarczy ich do obrony Ni-moya, ale nie do wyjścia poza strefę, którą już obstawiliśmy.

Halefice wyglądał na zgnębionego.

— To co zrobimy, wasza miłość?

— Mam nowy plan — Mandralisca spojrzał na Halefice’a, z niego na Barjazida, potem na Thastaina. Zawiesił na chwilę spojrzenie na każdym z nich, uważnie ich oceniając, mierząc, na ile może im zaufać. — Usłyszycie o nim jako pierwsi i ostatni zarazem. Wygląda następująco: jego lordowska mość Gaviral zaprosi Dekkereta na rokowania gdzieś w połowie drogi między Piliplokiem i Ni-moya, powie mu, że chcemy położyć kres naszemu konfliktowi i wypracować kompromis, który rozwiąże problemy Zimroelu nie niszcząc struktur rządu imperialnego. Wiem, że mu się to spodoba. Siądziemy za stołem i spróbujemy znaleźć rozwiązanie. Zaproponujemy mu nasze warunki i wysłuchamy, co ma nam do powiedzenia.

— I co wtedy? — zapytał Halefice.

— Wtedy — odpowiedział Mandralisca — kiedy rozmowy będą szły tak gładko, jak tylko się da, Jacominie, zabijemy go.

17

— Rokowania — powiedział Dekkeret, zafascynowany tym przedziwnym pomysłem. — Zapraszają nas na rokowania!

— Najpierw próbuje zaatakować cię przy użyciu hełmu, a potem prosi o rokowania? — roześmiał się Septach Melayn. — Widzę, że schwyci się każdej deski ratunku. Oczywiście mu odmówisz.

— Nie sądzę — odparł Dekkeret. — Sprawdzał nas. Pokazaliśmy mu, że Dinitak potrafi odbić jego ataki, myślę, że wie, na co nas stać i chce zagrać nam słodszą melodię. Powinniśmy go wysłuchać, nie sądzicie?

— Ale rokowania? Rokowania? Mój panie, Koronal nie negocjuje warunków pokoju z ludźmi, którzy za nic mają jego świętą władzę — zaprotestował Gialaurys niskim, poważnym głosem. — Takich ludzi po prostu miażdży. Zgniata ich jak komary Nie wchodzi w dyskusje o możliwych ustępstwach, o terytorium, które skłonny byłby im oddać, o niczym. Koronal w niczym nie może ustąpić takim… odmieńcom.

— Nie zamierzam — Dekkeret uśmiechnął się lekko, słysząc stanowczy ton Wielkiego Admirała. — Jednak odmowa wysłuchania propozycji dzielnego Mandraliski, czy może raczej wielkiego i potężnego Pontifexa Gavirala, bo to on zaprasza nas na spotkanie, byłaby niewłaściwa. Powinniśmy przynajmniej posłuchać. Te rokowania wyciągną ich z Ni-moya, więc nie będziemy musieli oblegać miasta. Porozmawiamy, a potem, jeśli zajdzie konieczność, będziemy walczyć. Przewaga jest po naszej stronie.

— Doprawdy? — zapytał Dinitak. — Tak, mamy armię. Ale przypominam ci, Dekkerecie, jesteśmy na ziemi nieprzyjaciela, daleko od domu. Jeśli Mandralisca zebrał siły w liczbie podobnej do naszych…

— Ziemia nieprzyjaciela? — zawołał Gialaurys. — Nie! Nie! Co też mówisz? Jesteśmy w Zimroelu, gdzie monety jego wysokości Pontifexa wciąż są legalnym środkiem płatniczym, i mam na myśli Pontifexa Prestimiona, nie tę głupią marionetkę Mandraliski. Prawa imperialne wciąż tu obowiązują, Dinitaku. Lord Dekkeret jest królem tych ziem. Ja się tutaj urodziłem, nie dalej jak pięćdziesiąt mil od tego miejsca, a ty nazywasz je wrogim terytorium. Jak możesz nawet powiedzieć coś takiego? Jak…