Służba roznosiła wino i napełniła ich kielichy. Dekkeret pomyślał, że może zwyczaj Dantiryi Sambaila, by podróżować z praegustatorem, mógłby być tutaj na miejscu. Wydawało się to absurdalne, ale kiedy Fulkari sięgnęła po kielich, Dekkeret przykrył go dłonią i ją powstrzymał.
Spojrzała na niego ze zdumieniem.
— Musimy poczekać na toast — powiedział, nie znajdując lepszego powodu.
— Och. Oczywiście — powiedziała, wciąż nieco zaskoczona.
Jego lordowska mość Gaviral stał z kielichem w dłoni. W sali zapadł cisza.
— Za pokój — powiedział. — Za harmonię. Za zgodę. Za wieczną przyjaźń pomiędzy kontynentami.
Spojrzał na Dekkereta i wypił. Dekkeret zdał sobie sprawę, że ich wino nalewane było z tej samej butelki, wstał więc, wzniósł toast równie miły i pusty i także wypił. Wino było znakomite. Cokolwiek wydarzy się dziś w Dworze Mereminene, nie zostanę otruty, pomyślał.
W całym pomieszczeniu Sambailidzi wstawali — Dekkeret zauważył, że nie było wśród nich kobiet — trzymając kielichy i krzycząc:
— Za pokój! Za harmonię! Za zgodę!
Nawet Mandralisca przyłączył się do toastu, choć trzymał szklankę wody, nie kielich.
— Wasz doradca nie lubuje się w winach, prawda? — spytał Dekkeret Gavirala.
— Nie znosi go. Nawet go nie tknie. Pewnie musiał wypić za wiele, kiedy był praegustatorem mojego wuja, prokuratora.
— Rozumiem. Gdybym przypuszczał, że w każdym kielichu, który dostaję, może być trucizna, pewnie po roku czy dwóch nie piłbym tak chętnie — powiedział Dekkeret, zaśmiał się i pociągnął z kielicha.
Wciąż uważał, że to dziwne, iż Mandralisca nie został mu przedstawiony. Najlichszy, prowincjonalny burmistrz wychodził z siebie, żeby podać Koronalowi swoje imię i szczegóły pochodzenia, a oto znajdował się tu człowiek, który był doradcą osoby tytułującej się lordem i pretendował do zwierzchności nad całym Zimroelem, a jednak siedział ze swoimi towarzyszami przy odległym stole. Taki zapewne styl miał Mandralisca: wolał pozostawać w cieniu i pozwolić innym cieszyć się chwałą. Tak działał w czasach Dantiryi Sambaila, tak najwyraźniej było i teraz.
Podczas uczty Dekkeret wspomniał Gaviralowi o zdumiewającej nieśmiałości Mandraliski: powiedział, że to dziwne, iż doradca nie siedział przy głównym stole.
— Wiecie, jest człowiekiem bardzo skromnego pochodzenia — powiedział z namaszczeniem Gaviral. — Czuje, że byłby nie na miejscu wśród ludzi z tak wspaniałych rodzin. Ale poznacie go jutro, panie, kiedy spotkamy się na łące, by omawiać szczegóły paktu, który pragniemy zaproponować.
18
Kiedy zebrali się na rokowaniach było jasne i ciepłe południe. Miejsce spotkania było szeroką, trawiastą równiną, położoną daleko od dworu, z trzech stron otoczoną ciemnym lasem i przyjemnym strumieniem. Dekkeret zastał tam wielki stół z bali polerowanego, czarnego drewna, opartych na grubych, żółtawych wspornikach, stojący równolegle do strumienia. Leżały na nim równe stosy papieru i pergaminu pod przyciskami z kryształu, żeby nie porwał ich wiatr, a także kałamarze, pióra milufy i inne przybory piśmiennicze. Stały tam też butelki wina w sześciu różnych kolorach i rząd kielichów, czekających na napełnienie. Kiedy tylko warunki porozumienia zostaną przedstawione i — jak wyraźnie liczył Gaviral — przyjęte, obie strony będą świętować ten fakt na miejscu.
Jego lordowska mość Gaviral, ubrany w metaliczną kamizelkę, która wyglądała niemal jak zbroja, i bogate, szkarłatne legginsy wyszywane złotą nicią, był już na miejscu i stał przy stole. Obok niego stali Gavahaud i Gavilomarin w równie wspaniałych strojach.
Mandralisca stał tuż koło swojego pana, ubrany nie w obcisłą, czarną skórę, lecz bardziej elegancko: w długą do kolan czerwono-zieloną kurtkę z szerokim kołnierzem ozdobionym białym futrem stitmoja i długimi, rozciętymi rękawami, a pod nią miał ciemnoszare rajtuzy z najlepszego materiału i szeroki pas z plecionki, na którym wisiała ozdobna sakiewka. Był to strój, jaki mógłby założyć Septach Melayn, ale widok bladej, twardej, złowrogiej twarzy Mandraliski nad kołnierzem psuł ekstrawagancki efekt. Niedaleko Mandraliski znajdowało się jego trzech kompanów: pulchny, niski, krzywonogi adiutant, wysoki, jasnowłosy młodzian oraz kościsty Barjazid.
Dekkeret założył na to spotkanie zielono-złote oficjalne szaty i cienki, złoty diadem, którego używał zamiast korony gwiazd. Gialaurys był w pełnej zbroi, choć bez hełmu. Septach Melayn zadowolił się dubletem i jasnymi legginsami. Jego jedyną ozdobą był spiralny symbol Labiryntu. Dinitak ubrany był jak zawsze w prostą tunikę, Fulkari także wybrała prostą suknię. Za nimi stał rząd strażników, dobranych własnoręcznie przez Dekkereta. Gaviral także miał straż honorową, stojącą w pewnym oddaleniu.
— Pomyślny dzień, mój panie! — zawołał Gaviral na widok Dekkereta. — Dzień, w którym osiągniemy harmonię!
Głos miał radosny, ale jakby wymuszony i wysilony, i w ogóle wyglądał niepewnie, usta wykrzywiał mu tik, strzelał na boki oczami. Cóż, pomyślał Dekkeret, gra szła o wielką stawkę: sprowadził Lorda Koronala na obce terytorium i żąda od niego niezwykłych przywilejów, władca zaś dał swoim zachowaniem do zrozumienia, że poważnie wysłucha żądań Sambailidów i być może nawet na nie przystanie, choć nie wiadomo było, co Koronal dokładnie zamierza. A ja nie wiem tego o nim, pomyślał Dekkeret. Obaj musimy bardzo uważnie rozgrywać karty.
— Tak, harmonię. Miejmy nadzieją, że ją dziś wypracujemy — powiedział Dekkeret, uśmiechając się do Gavirala ciepło.
Kiedy mówił, spojrzał tamtemu głęboko w oczy, które były przekrwione i pełne niepokoju, ale Sambailida szybko odwrócił wzrok i zajął się leżącymi na stole papierami i przyborami do pisania, jakby był skrybą, a nie Pontifexem Zimroelu. Wzrok Dekkereta spoczął na Mandralisce, który zareagował zupełnie inaczej, rzucając mu zimne, twarde spojrzenie, pełne groźby i nienawiści. Dekkeret przyjął je z podziwem dla jego absolutnej szczerości.
— Panie, czy zanim odczytamy nasze propozycje i wysłuchamy waszej odpowiedzi, możemy wypić za powodzenie naszych negocjacji? — spytał Gaviral.
— Czemu nie — powiedział Dekkeret i napełniono kielichy. Po raz kolejny Dekkeret uważnie obserwował, czy jego i Gavirala wino pochodzi z jednej butelki i po raz kolejny tak właśnie było. Kielichy napełniano tak często i bez skrępowania, że nie mogło być mowy o truciźnie, chyba że Gaviral chciałby zabić nie tylko gości, ale i swoich ludzi.
Gaviral wzniósł ten sam toast za pokój i zgodę, co poprzednio i wszyscy symbolicznie umoczyli usta w kielichach. Mandralisca nie pił jak poprzednio.
Potem Gaviral powiedział:
— Panie, przygotowaliśmy dla ciebie ten dokument. To, jak wiesz, nasz doradca, hrabia Mandralisca. Pokaże ci tekst, którego jest autorem, i wspólnie rozwiążecie wszelkie możliwe wątpliwości, punkt po punkcie.
Dekkeret skinął głową. Mandralisca, jak zawsze z trzema podwładnymi tuż za plecami, ostentacyjnie przeszedł wokół dłuższej krawędzi stołu do Dekkereta. Ujrzał, że adiutant niósł pod pachą zwój pergaminu, który podał Mandralisce. Ten rozwinął go i obejrzał uważnie, jakby chciał się upewnić, że przyniesiono mu właściwy dokument i w końcu, wyraźnie usatysfakcjonowany, pochylił się i położył go na stole przed Dekkeretem.
— Za pozwoleniem, panie — powiedział Mandralisca tonem, który według Dekkereta łączył w sobie służalczość i ledwo hamowaną wściekłość.