— Jak się nazywał?
— Thastain, panie. Pochodził w miasteczka Sennec.
— Thastain z Sennec. A ty?
— Jacomin Halefice, panie.
— Zabierz go do kwater i niech przyszykują jego ciało do pochówku. Thastain z Sennec będzie miał pogrzeb jak bohater. Taki, jaki wyprawia się diukowi albo księciu, który poległ, broniąc swego pana. I przysięgam, że w Ni-moya wzniesiemy na jego cześć wielki pomnik.
Podszedł do miejsca, gdzie leżał Septach Melayn. Był tam też Gialaurys, ciągnący za sobą dwóch Sambailidów, jakby byli worami zboża. Stał i patrzył na ciało przyjaciela. Płakał w ciszy, wielkie łzy spływały po jego szerokiej twarzy.
Dekkeret przemówił cicho:
— Zabierzemy go z tego okropnego miejsca, Gialaurysie, i przeniesiemy na Zamek, gdzie jego miejsce. Ty weźmiesz jego ciało i dopilnujesz, by jego grobowiec dorównał grobom Dvorna i Lorda Stiamota. Będzie na nim inskrypcja ze słowami: „Tu spoczywa Septach Melayn, który szlachetnością dorównywał królom”.
— Tak uczynię, panie — powiedział Gialaurys głosem jak zza grobu.
— Znajdziesz też na dworze jakiegoś barda, daję ci takie zadanie, by napisał epicką opowieść o jego życiu, taką, której dzieci będą się uczyć na pamięć i za dziesięć tysięcy lat.
Gialaurys skinął głową. Polecił dwóm strażnikom, by zajęli się więźniami, upadł na kolana, podniósł Septacha Melayna i powoli niósł go przez łąkę.
Następnie Dekkeret wskazał ciało Mandraliski, leżące twarzą w dół w trawie.
— Zabierzcie to — powiedział kapitanowi straży. — Spalcie tam, gdzie pali się śmieci z kuchni i rozsypcie prochy w lesie, by nikt ich nie znalazł.
— Tak jest, panie.
Wreszcie Dekkeret podszedł do Fulkari, która blada i oszołomiona stała przy stole.
— Moja pani, nie mamy tu już nic do zrobienia — powiedział cicho. — To był smutny dzień, ale nie zaznamy smutniejszego, póki nie nadejdzie kres naszych dni.
Objął ją. Drżała jak ktoś, kto stoi na lodowatym wietrze. Tulił ją, póki drżenie nie zaczęło ustępować, po czym powiedział:
— Chodź, kochana. Tutaj wszystko jest skończone, a my musimy wysłać Prestimionowi ważne wiadomości.
19
Keltryn stała w swym pokoju z wieloma oknami, leżącym na szczycie budynku Wymiany Handlowej Alaisor i patrzyła w morze, obserwując jak do portu wchodzi wielki statek o czerwonych żaglach. Na jego pokładzie znajdował się Dinitak. Odbyła szaleńczo pośpieszną podróż najszybszym lataczem przez cały Alhanroel, by znaleźć się w Alaisor przed jego przyjazdem. Umieszczono ją w królewsko wspaniałym apartamencie, który zazwyczaj zarezerwowany był dla Potęg Królestwa. Tak się tu znalazła, a teraz on też tu był, na tym majestatycznym statku właśnie przybijającym do kei. Zbliżał się do niej z każdą chwilą.
Wciąż nie mogła uwierzyć, że w ogóle tu jest.
Nie chodziło o osławione Alaisor, leżące tak daleko od Góry Zamkowej, o niesamowite, czarne klify za jej plecami i gigantyczny pomnik Lorda Stiamota na placu tuż pod jej pokojem. Spodziewała się, że prędzej czy później będzie miała powód, żeby zwiedzić świat i że w swoich podróżach może przyjechać i tutaj.
Dziwiło ją, że pędziła tutaj na prośbę Dinitaka po wszystkim, co między nimi zaszło.
Pamiętała, co powiedziała do Fulkari, kiedy dowiedziała się, że on wyrusza do Zimroelu bez niej:
„Nie chcę go nigdy więcej widzieć!”.
Pamiętała też spokojną odpowiedź Fulkari:
„Zmienisz zdanie”.
Myślała, że Fulkari się myli, zwyczajnie myli. Nie mogła znieść tego upokorzenia. A jednak — czas płynął, mijały dni, tygodnie, miesiące, a ona miała możliwość spokojnie wspominać spacery ramię w ramię po korytarzach Zamku, kolacje przy świecach, noce pełne zdumiewającej namiętności. Miała też czas, by zastanowić się nad szczególną naturą Dinitaka, nad jego dziwnie mocnym poczuciem dobra i zła. Miała czas dojść do wniosku, że właściwie rozumie, dlaczego postanowił jechać do Zimroelu bez niej.
A potem przybył specjalny kurier z dwiema wiadomościami zza morza.
Od Dinitaka Barjazida do Keltryn z Sipermit, napisana jego dziwacznym, formalnym stylem:
„Wracam przez Alaisor i najgoręcej błagam Cię, byś tam była, gdy przyjadę, najdroższa, ponieważ musimy omówić sprawy najwyższej wagi i najlepiej zrobić to właśnie tam”.
„Błagam najgoręcej”! To nie było podobne do Dinitaka, on nie błagał, a już szczególnie nie gorąco. „Najdroższa”. Tak.
Druga wiadomość, w tej samej sakwie, była od Fulkari, która pisała: „Poprosi Cię o spotkanie w Alaisor. Przyjedź tam do niego, siostrzyczko. Kocha Cię. Kocha Cię bardziej, niż mogłabyś uwierzyć”.
Nie potrafiła powstrzymać wybuchu gniewu, który był jej pierwszą, odruchową reakcją. Jak on śmie! Jak ona śmie? Czemu znowu wpadać w tę samą pułapkę? Jechać aż do Alaisor, na jego życzenie, dla jego wygody? Czemu? Czemu? Czemu?
„Kocha Cię”.
„Kocha Cię bardziej, niż mogłabyś uwierzyć”.
A Dinitak:
„Błagam Cię najgoręcej”.
„Najdroższa”. „Najdroższa”. „Najdroższa”.
Pukanie do drzwi.
— Pani? — to był Ekkamoor, szambelan z Zamku, który opiekował się nią podczas tej wariackiej podróży na granicę kontynentu. — Pani, statek właśnie cumuje. Pragniesz być na nabrzeżu, kiedy przybije?
— Tak — odpowiedziała. — Tak, oczywiście!
Płynął pod złoto-zieloną banderą Koronala, a na jego dziobie widniał symbol rozbłysku gwiazd. Prócz tego z masztu zwisała też żółta flaga żałobna. Keltryn z poczekalni patrzyła z uwagą i zmarszczonym czołem, jak montowano trap i jak schodziła po nim poważna gwardia honorowa, niosąca trumnę, wyglądającą na bardzo kosztowną. Za trumną szedł mocno zbudowany mężczyzna o szerokich ramionach, w którym po chwili rozpoznała Wielkiego Admirała Gialaurysa, przyjaciela i dawnego towarzysza broni Septacha Melayna. Wyglądał jakby od czasu, gdy widziała go na koronacji Lorda Dekkereta, minęło sto lat. Szedł z pochyloną głową i ponurym wyrazem twarzy. Kiedy procesja z trumną ją mijała, chyba w ogóle jej nie zauważył. Ale czemu miałby? Jeśli w ogóle ją kojarzył, była dla niego tylko jedną z niezliczonych panienek na dworze. Najwyraźniej był wciąż tak pochłonięty żalem, że nie zwracał uwagi na mijanych ludzi.
Ale kto umarł? Zastanawiała się nad tym, spoglądając na odchodzącą procesję.
W tej samej chwili usłyszała znajomy głos.
— Keltryn! Keltryn!
— Dinitak!
Zaszła w nim jakaś zmiana. Był tym samym szczupłym, niewielkim mężczyzną, miał tę samą opaloną twarz i tę samą aurę napiętej, utajonej siły. Ale coś się zmieniło. Co? Było w nim teraz coś królewskiego, otaczała go aura wielkich osiągnięć i jasnego celu. Keltryn natychmiast to dostrzegła. Podbiegła do niego, a on otworzył ramiona. Wtuliła się w niego, a dotyk przywołał ciepłe, dobre wspomnienia, choć nawet teraz miała dziwne poczucie zmian, które w nim zaszły.
Oczywiście. Był w Zimroelu z Koronalem. Brał udział w potwornej walce z wrogami monarchii.
Po chwili odsunęła się od niego i powiedziała:
— Cóż, Dinitaku, oto jestem.
— Jesteś, jesteś, tak. To cudowne.
— A Zimroel… opowiesz mi o nim?
— W swoim czasie. To długa historia. Poza tym jest bardzo dużo do opowiadania — po jego ciemnych rysach niczym migoczący płomień przesunął się uśmiech. — Keltryn, zostanę jedną z Potęg Królestwa. A ty, jeśli zechcesz, możesz jak twoja siostra zostać małżonką Potęgi.