Jego słowa nie miały dla niej żadnego sensu. Stała przed nim i powtarzała je w myślach, w żaden sposób nie potrafiąc ich zrozumieć.
— Dekkeret, Prestimion i Pani już postanowili — powiedział. — Będę nosił hełm i wchodził w umysły, jak robi to Pani, będę szukał tych, którzy krzywdzą innych. Za pomocą hełmu będę ostrzegać ich o konsekwencjach ich czynów, a jeśli pomimo to się nie poprawią, będę ich karać. Będę nazywać się Królem Snów i tytuł ten przejdzie na moje dzieci, i na dzieci moich dzieci, na zawsze. Będą szkolić się w korzystaniu z hełmu. Widzisz, Keltryn, będę Potęgą. A czy ty zechcesz być żoną Potęgi?
— Pytasz mnie, czy za ciebie wyjdę?
— Król Snów ma mieć dzieci, które odziedziczą po nim jego zadanie, musi więc mieć królową, prawda? Będziemy żyć w Suvraelu. To decyzja Prestimiona, nie moja, że nowa Potęga musi zamieszkać z dala od pozostałych trzech. Ale to nie najgorsze miejsce, myślę, że przyzwyczaisz się do niego prędzej, niż sądzisz. Jeśli chcesz, możemy wrócić na Zamek i tam wziąć ślub, albo pojechać do Labiryntu, żeby ceremonii przewodniczył Prestimion. Choć zgadzam się z Dekkeretem, że najlepiej będzie, jeśli udam się na Suvrael jak najprędzej, żeby móc…
Ledwo go słuchała, prawie nic nie rozumiała. Potęga Królestwa? Król Snów? Suvrael? Wszystko to wirowało w jej umyśle.
— Keltryn? — spytał Dinitak.
— Bardzo dużo… To wszystko takie dziwne…
— Powiedz mi chociaż tyle: wyjdziesz za mnie?
Na tym była się w stanie skupić. Później będzie miała czas, by pojąć resztę, Króla Snów, Suvrael, co się stało, kiedy Dekkeret z pozostałymi był w Zimroelu, czyje ciało odprowadzał ze statku Gialaurys…
— Tak — powiedziała, rozumiejąc chociaż tyle. „Kocha Cię. Kocha Cię bardziej, niż mogłabyś uwierzyć”. — Tak, Dinitaku, tak, tak, tak, tak!
— Gialaurys przybył z ciałem z Alaisor do Sisivondal — powiedział Prestimion, patrząc na wiadomość, którą mu właśnie przyniesiono. — Wyrusza na Górę. Musimy ruszyć za dzień lub dwa, Varaile.
Uśmiechnęła się.
— Wiedziałam, że znajdziesz jakąś wymówkę, by ruszyć się z Labiryntu, Prestimionie. Chyba nigdy nie spędziliśmy tylu miesięcy w jednym miejscu, odkąd wróciliśmy ze Stoien.
— Prawdę mówiąc, całkiem przyzwyczaiłem się do życia w Labiryncie, kochana. Confalume powiedział, że prędzej czy później tak się stanie i miał rację, jak i w wielu innych kwestiach. Kiedy jesteś Koronalem, nosi cię po świecie. Krew w tobie wtedy buzuje. Pontifex woli spokojniejsze życie, a Labirynt je zapewnia, nie sądzisz? — wykonał szeroki gest jedną, potem drugą dłonią, wskazując na wszystkie rodzinne przedmioty z mieszkania na Zamku, ustawione teraz wygodnie w pomieszczeniach, które kiedyś należały do Confalume’a, a teraz były ich. Wyglądały, jakby stały tu od wielu dekad, nie miesięcy. — W każdym razie to nie ja postanowiłem, że Septach Melayn zostanie pochowany na Zamku. To Dekkeret. Ja się tylko zgodziłem.
— Był twoim przyjacielem, Prestimionie. I Wysokim Rzecznikiem. Czy nie właściwiej byłoby pochować go w Labiryncie?
— Septach Melayn nigdy nie był człowiekiem Labiryntu. Przyjechał tu tylko z lojalności wobec mnie. Jego miejscem była Góra Zamkowa i tam spocznie. Nie będę na ten temat dyskutował z Dekkeretem. Zginął broniąc jego życia, samo to daje Dekkeretowi prawo decydowania.
Złapał się na tym, że mówi o szczegółach pogrzebu Septacha Melayna całkiem spokojnie, jakby była to zwyczajna sprawa królestwa i przez moment przeszło mu przez myśl, że leczy się z bólu po stracie przyjaciela. Potem jednak to znów do niego dotarło, skrzywił się więc i odwrócił. Piekły go oczy. Że też ze wszystkich ludzi musieli w walce z Mandraliską stracić akurat Septacha Melayna! Że też poświęcił swoje życie, by uwolnić świat od tego… tego…
— Prestimionie — powiedziała Varaile, wyciągając do niego rękę.
Postarał się odzyskać panowanie nad sobą i udało mu się.
— Nie ma o czym rozmawiać, Varaile. Nie powinniśmy wręcz. Dekkeret zadeklarował pogrzeb na Zamku, Gialaurys tam go wiezie, już budują mu pomnik, a ja poprowadzę ceremonię, więc powinnaś już zacząć się pakować. Tyle.
— Ciekawe, jaki pogrzeb Dekkeret urządził Mandralisce.
— Zapytam go, jeśli będę o tym pamiętał, gdy wróci z Procesji. Ja rzuciłbym ciało Mandraliski na pożarcie stadu głodnych jakkaboli. Dekkeret jest łaskawszy ode mnie, ale sądzę, że zrobił to samo.
— Dekkeret jest prawdziwie królewski.
— Tak, to prawda — powiedział Prestimion. — Król pośród królów. Sądzę, że zostawiłem świat w dobrych rękach. Powiedział, że zniszczy Mandraliskę nie idąc na wojnę i zrobił to. Wepchnął tych pięciu strasznych braci z powrotem do pudełka, z którego wyskoczyli i teraz cały Zimroel wychwala Dekkereta pod niebiosa — Prestimion roześmiał się. Myśl o tym, czego Dekkeret dokonał w Zimroelu, ogromnie poprawiała mu humor. — Wiesz, Varaile, z czego będę znany za wiele lat? Co będzie największym czynem, za jaki będą mnie pamiętać? Będzie nim fakt, że pewnego dnia w Normork spotkałem chłopca, który miał zostać Lordem Dekkeretem i miałem dość rozumu, by zabrać go ze sobą i uczynić moim Koronalem. Będą mówili, że to ja byłem królem, który dał światu Lorda Dekkereta. A teraz, Kochana, przygotujmy się do podróży na Zamek. Musimy przeżyć jedno smutne wydarzenie i wejdziemy w szczęśliwe czasy naszego panowania.
Podróżowali w górę Zimru tygodniami, mijali miasto za miastem, Flegit i Clarischnaz, Belkę, Larnimiculus i Verf, aż wreszcie dotarli do Ni-moya. Dekkeret i Fulkari zamieszkali we wspaniałym pałacu, który kiedyś należał do Dantiryi Sambaila. W zdumieniu przemierzali mnóstwo pokojów, zachwycając się wspaniałością projektu.
— Naprawdę żył jak król — mruknęła Fulkari. Dotarli do sięgającego najdalej na zachód skrzydła budynku. Gigantyczne okno o szybie z jednej tafli dawało widok od nabrzeża po lewej do białych wież na wzgórzach Ni-moya po prawej, a przed nimi roztaczała się wielka rzeka, płynąca w jakieś odległe rejony kontynentu. — Co teraz zrobisz z tym miejscem, Dekkerecie? Nie każesz go zburzyć, prawda?
— Nie, nigdy. Ten budynek nie jest winien zbrodni Dantiryi Sambaila i jego pięciu żałosnych bratanków. Prędzej czy później wszyscy o nich zapomną, ale zniszczenie pałacu prokuratora byłoby zbyt poważną zbrodnią przeciwko pięknu.
— Dokładnie tak.
— Wybiorę diuka, który będzie rządził Ni-moya. Nie wiem, kto nim zostanie, na pewno ktoś bez kropli krwi sambailidzkiej. On i jego potomkowie będą tu mogli mieszkać ze świadomością, że zawdzięczają to łaskawości Koronala.
— Diuk. Nie prokurator.
— Nie będzie tu więcej prokuratorów, Fulkari. To był dekret Prestimiona, a ja go podtrzymam. Zreformujemy rząd Zimroelu tak, by ponownie go zdecentralizować: jednowładztwo tutaj jest zbyt niebezpieczne, zagraża władzy imperialnej. Diukowie na prowincjach, lojalność wobec korony, częste Wielkie Procesje, podbudowujące lojalność Zimroelu i przestrzeganie konstytucji… Tak teraz będzie.
— A Pięciu Lordów? — zapytała.
— Na pewno nie będą już lordami, ale uśmiercenie takich głupców byłoby grzechem. Kiedy odpokutują za bunt, mogą wrócić do swoich pałaców na pustyni i tam zostaną na zawsze. Nie sądzę, żeby sprawiali więcej problemów. A jeśli choć przyjdzie im to do głowy, zajmie się nimi Król Snów.
— Król Snów — powtórzyła Fulkari z uśmiechem. — Nasz brat, Dinitak. To był genialny plan, choć kosztował mnie siostrę, którą wysłałeś do Suvraelu.