Pięciu Lordów wybierało w swojej z wolna rosnącej dziedzinie urzędników i ustalało prawa. Udawało im się przejmować podatki, zbierane przez poborców Pontyfikatu. Zbudowali sobie pięć pałaców naprzeciw Horvenar, na czerwonych urwiskach Gornevon. Domy Gavdata, Gaviniusa i Gavahauda stały w jednej grupie obok siebie; nieco dalej na zachód, na niewielkim wzniesieniu z lepszym niż mieli bracia widokiem na rzekę, znajdował się pałac Gavirala, Gavilomarina zaś na wschodzie, oddzielony od pozostałych niskim, bocznym wzniesieniem. Z tych pięciu pałaców zamierzali stopniowo rozszerzać swoją władzę na kontynent, którym ich potężny stryj rządził w praktyce jak król.
Dotychczas rząd Pontifexa Confalume’a i Koronala Lorda Prestimiona w odległym Alhanroelu nie zwracał uwagi na to, co działo się w Zimroelu. Być może wciąż pozostawali w nieświadomości.
Pięciu Lordów zdawało sobie sprawę z ryzyka, jakie podejmują. Jednak Mandralisca pokazał im, jak ciężko byłoby imperialnemu rządowi podjąć jakiekolwiek działania przeciwko nim. Trzeba by zebrać armię w Alhanroelu i jakoś przetransportować ją na drugi kontynent przez Morze Wewnętrzne. Później imperialne wojsko musiałoby przejąć praktycznie całą flotę rzeczną Zimru, by z jej pomocą dostać się w górę rzeki, na terytorium buntowników, albo maszerować lądem przez wiele tysięcy mil i kolejne, zapewne wrogie, prowincje.
Nawet gdyby to im się udało i gdyby odzyskali kontrolę nad zbuntowanymi rolnikami, wciąż nie byłoby łatwo wypędzić Pięciu Lordów z ich gniazda na szczycie wzgórza, wysoko nad Zimrem. Nie było sposobu, by wspiąć się na czerwone urwiska od strony rzeki. Zostawała więc tylko droga z południa, przez pustynię, dokładnie tą trasą, którą w tej chwili jechał Mandralisca i jego ludzie. A była to naprawdę piekielna droga.
8
Wieczorem justycjariusz Corde wysłał posłańca do kwater Dekkereta i Dinitaka i zaprowadzono ich pod obstawą do pałacu hrabiego na oficjalny bankiet, pierwszy z kilku zaplanowanych na czas pobytu Dekkereta w Normork.
Dorastając, Dekkeret dość często bywał w pałacu. Znał ten budynek z szarego kamienia, niski i niemal pozbawiony okien, przyciśnięty do murów miejskich w miejscu, gdzie zakręcały one szeroko wokół wystającej ostrogi Góry Zamkowej. Było to ciemne, ponuro wyglądające, podobne do fortecy, niegościnne miejsce. Nawet sześć smukłych, wystających z dachu minaretów, które w zamyśle architekta miały zapewne dodawać budynkowi lekkości, wyglądało jak garść ostrych włóczni.
Wewnątrz był równie ponury, co na zewnątrz. Od środka budynek zdawał się być dwa razy większy i może czterokrotnie brzydszy. Dekkeret i Dinitak szli długimi, pełnymi cieni, zagmatwanymi korytarzami, oświetlonymi tylko przez kopcące pochodnie i niepasujące do tego miejsca światła żarowe. Mijali rozchodzące się jak szprychy, boczne korytarze z czarnej cegły, ozdobione tylko gdzieniegdzie bezsensownymi posągami jakichś pradawnych postaci albo niezdarnie wykonanymi arrasami, przedstawiającymi zapomnianych panów i damy, zajętych pańskimi rozrywkami. Dotarli wreszcie do ciemnej, zimnej od przeciągów sali bankietowej hrabiego Considata, gdzie czekała na nich szlachta Normork.
To był potwornie męczący wieczór. Najpierw przemawiał Considat i powitał najsławniejszego syna Normork w jego rodzinnym mieście. Hrabia odziedziczył tytuł zaledwie przed rokiem, był młody, sympatyczny, niemal nieśmiały, znacznie przyjemniejszy w obyciu i mowie od swojego szorstkiego, niewychowanego ojca. Był jednak fatalnym mówcą, perorował bezustannie, jakby nie wiedział, kiedy zakończyć swoją przemowę, wylewał z siebie potok bezsensownych frazesów. W pewnym momencie Dekkeret zdrzemnął się i do porządku przywołał go dopiero ostry kuksaniec, którym pod stołem poczęstował go Dinitak.
Następnie przyszła pora na przemowę Dekkereta. Miał przekazać pozdrowienia od Lorda Prestimiona i — jako że to był oficjalny powód wizyty — pogratulować hrabiemu i hrabinie narodzin syna. Wyjaśnił, że Lord Prestimion żałuje, że nie mógł osobiście przekazać prezentu. Ludzie Dekkereta wnieśli rzeczone podarunki. Przemówił justycjariusz Corde. Głos zabrało też kilku innych dworskich oficjeli, zapewne chcących zrobić wrażenie na przyszłym Koronalu, lecz mówili zbyt wiele i raczej męcząco. Kolejny raz przemówił hrabia Considat, nie lepiej niż za pierwszym razem, ale przynajmniej nieco krócej. Dekkeret, nieco zaskoczony, na poczekaniu zaimprowizował odpowiedź. Dopiero wtedy wreszcie podano posiłek, na który składała się procesja dań z rozgotowanych, nie dość przyprawionych mięs, nadwiędłych warzyw i zbyt wcześnie otwartych win. Po kolacji nastąpiły kolejne mowy. Tylko zebranie całej cierpliwości i samodyscypliny pozwoliło Dekkeretowi przetrwać tę niekończącą się ceremonię.
Aż za dobrze zdawał sobie sprawę, ile podobnych wieczorów czeka go w nadchodzących latach. Kiedyś, gdy był dużo młodszy, wyobrażał sobie, że życie Koronala składa się z nieustannych uczt, turniejów i przyjemności, od czasu do czasu przerywanych koniecznością podjęcia ważkiej, dramatycznej decyzji, która może zmienić losy milionów ludzi. Teraz zmądrzał i poznał prawdę.
Następnego dnia, z braku oficjalnych zajęć przed zmrokiem, Dekkeret i Dinitak wybrali się na spacer po mieście tylko we dwóch — jeśli nie liczyć tuzina ochroniarzy. Wyszli o poranku, przyjemnym i ciepłym, powietrze pachniało nieustającą wiosną Góry Zamkowej, słońce świeciło jasno i mocno. Poszarpane skały Góry, wznoszące się zewsząd za murami miasta, świeciły w tym oświetleniu jak czerwonawy brąz.
Ci, którzy odwiedzali Normork, często komentowali kontrast pomiędzy oszałamiającym pięknem otoczenia, w którym je zbudowano, a ciemnym, ponurym wyglądem samego miasta, stłoczonej masy szarych budynków, skulonych w cieniu gigantycznego, czarnego muru. Dekkeret, który się tutaj wychował, przyjmował posępny wygląd miasta jak coś naturalnego. Nie widział w nim nic dziwnego, co więcej, wcale nie zwracał na niego uwagi. Teraz jednak po raz pierwszy zaczął widzieć swoje miasto oczyma tych, którzy je krytykowali. Pomyślał, że może te wszystkie lata spędzone w otwartych górnych rejonach Góry Zamkowej zaczęły zmieniać jego pojmowanie tego miejsca.
Mury miejskie były nie do zdobycia od zewnątrz. Wewnątrz za to wszędzie pobudowano kamienne schody, prowadzące na ich szczyt. Można było łatwo dostać się po nich na szeroką na dziesięciu idących ramię w ramię ludzi drogę, która biegła górą wokół muru. Dekkeret i Dinitak w towarzystwie nieodłącznej grupy ochroniarzy wspięli się po schodach naprzeciwko hotelu.
W ciszy ruszyli na zachód, by obejść miasto wokół. Po pewnym czasie Dekkeret skinął na przyjaciela, by podszedł wraz z nim do zewnętrznej krawędzi muru. Wychylił się daleko i powiedział:
— Widzisz tę drogę dokładnie pod nami? Tę, co wygląda jak biała wstęga, wyciągnięta daleko na wschód? Prowadzi do Dundilmir i Stipool i innych miast na tym poziomie Góry To główna droga dojazdowa do Normork z tych miast i wszystkich miejsc leżących poniżej. Zauważ jednak, że nigdzie nie wjeżdża do miasta. Nie może, bo znajduje się po złej stronie. Już widziałeś, że jedyne wejście do miasta jest tam, od strony wierzchołka Góry.