Выбрать главу

Dinitak spojrzał i skinął głową.

— To fakt. Droga podchodzi pod sam mur w miejscu, gdzie stoimy, ale nie ma jak wejść do miasta. Zamiast tego skręca więc w lewo i biegnie wzdłuż muru, wokół połowy miasta, aż… aż co? Aż do tej głupiej, małej bramy?

— Właśnie tak. Z drugiej strony łączy się z drogą, którą przybyliśmy z Zamku i razem wjeżdżają do Normork przez Oko Stiamota.

— Tak więc podróżni z niższych partii Góry muszą objechać całe miasto, by wjechać bramą od strony szczytu? Co za bezsensowny układ!

— To prawda. Ale nadchodzą zmiany.

— O?

— Mówiłem ci, że mam plany co do tego miasta — powiedział Dekkeret poważnie. — Stoimy dokładnie nad miejscem, w którym pewnego dnia zamierzam wykuć drugą bramę — wykonał szeroki, zamaszysty ruch ręką, wskazując na wielki fragment czarnego muru obronnego. — Posłuchaj, Dinitaku! Brama, którą zamierzam zbudować, będzie naprawdę majestatyczna, w niczym niepodobna do tej śmiesznej dziurki, przez którą wczoraj tu wjechaliśmy. Chcę, żeby była wysoka na pięćdziesiąt stóp i szeroka na czterdzieści, albo i więcej, tak, by nawet Skandarzy poczuli się mali, gdy pod nią staną. Każę ją wykonać z takiego czarnego drewna, które znam z Zimroelu, rzadkiego i drogiego drewna, które można wypolerować na wysoki połysk i będzie świeciło w porannym słońcu jak lustro. I będzie okuta żelazem i zawiasy także będą żelazne, i wydam uświęcony dekret, na mocy którego ta brama będzie zawsze otwarta, z wyjątkiem sytuacji, gdy miasto będzie zagrożone, o ile to się kiedykolwiek wydarzy. Jak ci się to podoba?

Dinitak przez chwilę milczał, marszcząc brew.

— Zastanawiam się — powiedział wreszcie.

— Tak?

— Przyznaję, to brzmi imponująco. Ale sądzisz, Dekkerecie, że tutejsi ludzie pragną takiej bramy? Byłem tu przez mniej niż półtora dnia, ale wyraźnie widzę, że mieszkańcy Normork nade wszystko przejmują się bezpieczeństwem. Pragną go tak, że aż tracą wszelki rozsądek. Są najostrożniejszymi ludźmi na świecie. A ten wielki, czarny, nieprzenikniony mur, który tak kochają, jest symbolem tej obsesji. Bez wątpienia to dlatego jedyny w nim otwór jest taki mały, dlatego zamykają go na klucz o zachodzie słońca. Myślisz, że choć trochę obchodzi ich wygoda podróżników, przybywających z dołu zbocza, w porównaniu z ich własnym bezpieczeństwem? Jeśli przyjdziesz i wywalisz w ich murze wielką, ziejącą dziurę, jaka jest szansa, że cię za to pokochają?

— Będę wtedy Koronalem. Pierwszym Koronalem, który urodził się w Normork.

— Nawet mimo to…

— Nie. Zaakceptują moją bramę, jestem tego pewien. Pokochają moją bramę. Może nie od razu. Przyznaję, że będą potrzebowali czasu, żeby się do niej przyzwyczaić. Ale to będzie przewspaniała brama, nowy symbol miasta, ludzie będą przybywać z całej Góry Zamkowej, żeby go zobaczyć. A obywatele miasta będą ją wskazywać i mówić „Oto ona, oto brama, którą zbudował nam Lord Dekkeret, najwspanialsza brama na całym świecie”.

— A to, że ma cały czas być otwarta?

— Nawet to. To znak zaufania. Jakich zresztą wrogów mieliby się obawiać? Na świecie panuje pokój. Żadna armia najeźdźców nie zacznie się nagle wspinać po stokach Góry Zamkowej. Nie, Dinitaku. Może najpierw będą marudzić i narzekać, ale po bardzo krótkim czasie wszyscy zgodzą się, że ta brama jest najwspanialszą rzeczą, jaką zbudowano od czasu wzniesienia samego muru.

— Nie wątpię, że masz rację — powiedział Dinitak z najlżejszą nutką ironii w głosie.

Dekkeret ją wychwycił. Nie chciał tak zostawić tej sprawy.

— Wiem, że mam. Ta brama będzie moim pomnikiem. Przez stulecia ludzie będą ją nazywali Bramą Dekkereta. Wszyscy, którzy przyjadą z niższych partii Góry, będą przez nią przejeżdżać i gapić się z podziwem i będą mówić sobie nawzajem, że ta najcudowniejsza brama na świecie, została zbudowana dawno temu przez Koronala Lorda imieniem Dekkeret, który pochodził właśnie z miasta Normork.

Słysząc swoje własne, absurdalnie pretensjonalne słowa, nie mógł powstrzymać uśmiechu. Jego pomnik?Czy Koronal Majipooru może na serio martwić się, że zostanie zapomniany? Wszystko, co powiedział, wydało mu się dość głupie, zanim przebrzmiało echo ostatnich słów. Dinitak często tak na niego działał. Ciężko zdobyty realizm tego twardego człowieczka był przydatnym antidotum na dzikie porywy romantyzmu, które czasem zdarzały się Dekkeretowi.

Ale przysiągł sobie, że nie tym razem. Brama Dekkereta powstanie niezależnie od wątpliwości Dinitaka. Nie będzie to pewnie pierwszy projekt nowego Koronala, ale był zdeterminowany, że zrobi to prędzej czy później. Marzył o tym od wielu lat. Żadne słowa Dinitaka nie mogły zawrócić go z tej drogi.

Szli dalej wzdłuż szczytu muru.

— To pałac hrabiego, prawda? — zapytał Dinitak, wskazując nad wewnętrznym przedpiersiem. — Z tej strony wygląda zupełnie inaczej. Ale wciąż równie paskudnie.

— Być może. Być może — Dekkeret poczuł, jak gwałtownie pogarsza mu się humor. Podszedł do wewnętrznej krawędzi muru, by mieć lepszy widok, ale na drodze stało mu dwóch ubranych na czarno ochroniarzy hrabiego Considata. Przepędził ich gestem tak ostrym, że pewnie pomyśleli, iż zamierza rzucić się z muru. Odsunęli się szybko.

Dekkeret patrzył na plac przed pałacem. Twarz miał zupełnie bez wyrazu. Zacisnął mocno usta. Przycisnął czubki palców do boków głowy i powoli masował ją tuż nad kośćmi policzkowymi.

— Co się dzieje? — zapytał Dinitak po chwili milczenia.

— Mielibyśmy stąd doskonały widok na próbę zabójstwa Koronala — odparł Dekkeret cicho. Szybkimi ruchami dłoni przedstawił tę scenę Dinitakowi. — Lord Prestimion właśnie wjechał na plac. Tam stoi jego latacz. Wysiada. Po jego lewej idzie Gialaurys. Akbalik po prawej. Nie poznałeś Akbalika, prawda? Zmarł mniej więcej kiedy dołączyłeś do nas w Stoien przed ostatecznym atakiem na Dantiryę Sambaila. Był wspaniałym człowiekiem. To on powinien zostać Koronalem, nie ja… Na schodach pałacu stoi hrabia Meglis, na trzecim albo czwartym stopniu od dołu. Idiota po prostu tam stoi, czeka, aż Prestimion podjedzie do niego, choć powinno być odwrotnie. Prestimion się tego nie spodziewał. Czeka, aż Meglis zejdzie po schodach, ale on stoi, i tak przez jakiś czas nikt się nie porusza.

Dekkeret zamilkł.

— A ty gdzie stałeś? — zapytał Dinitak. — Mówiłeś, że tam byłeś, że wszystko widziałeś.

— Tak. Tak. Tam, po lewej, gdzie plac przechodzi w duży bulwar, stał wielki tłum. Tysiące ludzi. Przed nami kordon straży. A ja prawie na przedzie, po tej stronie. W drugim rzędzie.

Dekkeret westchnął. Potem znów nastąpiła chwila ponurej ciszy.

Dinitak znów spytał:

— I co wtedy? Z tłumu wyskakuje zabójca z sierpem? Ktoś krzyczy, by ostrzec Koronala. Strażnicy ruszają i zabijają atakującego.

— Nie. Najpierw wychodzi dziewczyna…

— Dziewczyna?

— Piękna dziewczyna, bardzo wysoka, o kręconych, rudozłotych włosach. Szesnaście lat. Na imię miała Sithelle. Moja kuzynka. Stała tuż przede mną, przyciśnięta do sznura, który zatrzymywał tłum. Uwielbiała Lorda Prestimiona. Wstaliśmy o świcie, by zająć dobre miejsca z przodu. Miała ze sobą bukiet, który sama zebrała, setki kwiatów. Podejrzewałem, że chciała rzucić go Koronalowi. Ale nie. Nie — głos Dekkereta stał się ponury, niski i monotonny. — Schyla się, prześlizguje pod sznurem i obok strażników, by móc dać Prestimionowi kwiaty. Bardzo niemądry pomysł. Ale jego to bawi. Gestem nakazuje strażnikom, by ją przepuścili. Bierze od niej kwiaty. Zadaje kilka pytań. I nagle…