— Człowiek z sierpem?
— Tak. Chudzielec z brodą. Szaleństwo w oczach. Szarżuje zupełnie znikąd, prosto na Prestimiona. Sithelle go nie widzi, ale myślę, że słyszy kroki, więc się odwraca, a on tnie ją sierpem, by mu nie przeszkadzała — Dekkeret strzelił palcami. — O tak. Wszędzie krew… jej gardło…
— Zabił twoją kuzynkę? — spytał Dinitak cicho.
— Musiała umrzeć niemal natychmiast.
— A jego zabili strażnicy.
— Nie — powiedział Dekkeret. — Ja.
— Ty?
— Zabójca stał po mojej lewej, oddalony o pięć czy sześć kroków. Wybiegam z tłumu zaraz za nim. Nie wiem, jak przekroczyłem sznur, tego wcale nie pamiętam, wiem tylko, że tam byłem, widziałem Sithelle z dłońmi na gardle, próbującą zatamować krew, gdy upadała, Prestimiona, stojącego w bezruchu i człowieka z sierpem, wznoszącego rękę do ciosu, i Akbalika i Gialaurysa, którzy ruszają, ale za późno. Złapałem napastnika za ramię i przekręciłem, aż się złamało. Potem złapałem go za kark i też go skręciłem. Podniosłem Sithelle, była już martwa, wiedziałem to… i odszedłem z nią w tłum, prosto, bulwarem Spuriforna na Stare Miasto. Nikt mnie nie zatrzymywał. Ludzie odsuwali się, gdy się zbliżałem. Cały byłem w jej krwi. Zaniosłem ją do domu i opowiedziałem jej rodzicom, co się stało. To była najstraszniejsza godzina mojego życia. Do dzisiaj ją pamiętam.
— Kochałeś ją? Chciałeś ją poślubić, prawda? Byliście zaręczeni?
— O nie, nic podobnego. Kochałem ją, oczywiście, ale nie tak. Pamiętaj, byliśmy kuzynami. Wychowywaliśmy się właściwie jak rodzeństwo. Nasze rodziny chciały, żebyśmy wzięli ślub, ale nigdy o tym poważnie nie myślałem.
— A ona?
Dekkeret uśmiechnął się słabo.
— Ona chyba marzyła o poślubieniu Lorda Prestimiona. Wiem, że miała cały pokój w jego podobiznach. Ale to nie mogło się udać i ona pewnie o tym wiedziała. Tak, bardzo możliwe, że kochała się we mnie. Byliśmy wtedy tacy młodzi… które z nas mogło wiedzieć…
Spojrzał na plac. Czy jej krew wciąż plami bruk?
Nie. Nie, powiedział sobie, przestań zachowywać się jak kretyn.
Odezwał się Dinitak.
— Wydaje mi się, że byłeś w niej zakochany.
— Nie. Jestem pewien, że nie, nie wtedy. Ale — niech Bogini mi wybaczy, Dinitaku! — od tego czasu coś powoli we mnie wstępowało. Nie mogłem o niej zapomnieć. Patrzę w przeszłość i ją widzę, jej twarz, jej oczy, jej włosy, to, jak stała, jak biegała w górę i w dół tych schodów, diabliki w jej oczach… I myślę, że gdyby żyła, gdybyśmy mieli szansę trochę podrosnąć… — Dekkeret ostro potrząsnął głową. — Nieważne. Nie ma jej już dłużej, niż żyła. Nie jest bardziej rzeczywista niż ktoś, kto przychodzi do ciebie w snach. Choć, zabieramy się stąd.
— Przykro mi, że to znowu tobą wstrząsnęło, Dekkerecie.
— Nieważne. I tak wciąż pamiętam. Kiedy zobaczyłem miejsce, gdzie to się stało, przez moment poczułem się gorzej. Wiesz, tego samego popołudnia Akbalik jakoś mnie odnalazł i zabrał przed oblicze Prestimiona, który zaproponował, że w nagrodę za uratowanie mu życia może zrobić ze mnie rycerza kandydata na Zamku. Wszystko, co się od tamtej pory wydarzyło, wynika wprost z tego, co stało się tego strasznego dnia. Pamiętam, jak Prestimion powiedział „Kto wie? Może znaleźliśmy tu dziś następnego Koronala?” To jego własne słowa. Oczywiście, wtedy żartował.
— Ale miał rację.
— Tak. Na to wyszło. Nieprzerwana linia łączy chłopca, który wybiegł z tłumu, by ratować Lorda Prestimiona z człowiekiem, który kiedyś zasiądzie tam, gdzie siedzi Prestimion, na tronie Confalume’a — Dekkeret zaśmiał się chrapliwie. — Ja, Lord Dekkeret! Czy to nie zdumiewające, Dinitaku?
— Nie dla mnie. Ale czasem wydaje mi się, że masz pewne kłopoty z przyjęciem do wiadomości, iż naprawdę zostaniesz Koronalem.
— A ty byś nie miał?
— Nie jestem w tej sytuacji i dzięki niech będą Bogini. Jestem zadowolony z tego, kim jestem.
— Ja również, Dinitaku. Nie śpieszy mi się do przejęcia obowiązków Prestimiona. Gdyby był Koronalem przez następne dwadzieścia lat, byłbym z tego całkiem zadowolony…
Dinitak złapał Dekkereta za rękaw.
— Poczekaj. Spójrz. Tam na dole dzieje się coś dziwnego.
Spojrzał wzdłuż ramienia Dekkereta. Jakieś pięćdziesiąt stóp dalej coś się działo, zaraz za kręgiem strażników Considata. Pół tuzina gwardzistów kogoś otoczyło. Machano rękoma. Słychać było niespójne, gniewne krzyki.
— To niemożliwe, by znów dokonywano próby zabójstwa — powiedział Dinitak.
— Stanowczo. Ale te półgłówki… — Dekkeret stanął na palcach, by lepiej widzieć. Aż westchnął z oburzenia. — Na Panią, to posłaniec z Zamku, a oni sprawiają mu kłopoty! Chodź, Dinitaku!
Pobiegli. Nadgorliwy strażnik stanął przed Dekkeretem i powiedział:
— Podejrzany obcy, panie. Próbowaliśmy go przepytać, ale…
— Głupcze, nie widzisz odznaki kurierów Koronala? Odstąp!
Kurier nie był znany Dekkeretowi, ale złota odznaka rozbłysku gwiazd wyglądała wystarczająco autentycznie. Posłaniec, choć w nie najlepszym stanie po interwencji strażników, zebrał się w sobie i podał Dekkeretowi kopertę, zapieczętowaną szkarłatnym znakiem Wysokiego Doradcy, Septacha Melayna.
— Mój panie, Dekkerecie, przynoszę tę wiadomość… z rozkazu księcia Teotasa, w imieniu Rady. Jechałem z Zamku dzień i noc, by ją dostarczyć…
Dekkeret wyrwał mu ją, rzucił okiem na pieczęć i rozerwał kopertę. W środku znajdowała się pojedyncza, kwadratowa kartka, zapisana zdecydowanym, kwadratowym, chłopięcym pismem Teotasa. Oczy Dekkereta szybko prześlizgiwały się po słowach, raz, drugi, trzeci…
— Złe wiadomości? — zapytał po chwili Dinitak.
Dekkeret skinął głową.
— Tak. Pontifex jest chory. Być może miał udar.
— Umiera?
— Nie użyto tego słowa. Ale kiedy choruje dziewięćdziesięcioletni człowiek, trzeba o tym myśleć. Jestem wzywany na Zamek — Dekkeret zachichotał wymuszenie. — Przynajmniej nie będę musiał dziś znosić kolejnego, potwornie nudnego bankietu hrabiego Considata. Dzięki niech będą Bogini za jej małe łaski. Ale co może stać się potem… — odwrócił wzrok. Nie wiedział, co myśleć. Zalała go fala sprzecznych uczuć: smutku, podniecenia, rozczarowania, euforii, niedowierzania, strachu…
Confalume chory. Może umierał. Może już nie żył.
Czy Prestimion wiedział? Teraz też był w podróży. Jak zawsze. Dekkeret zastanawiał się, co dzieje się teraz na Zamku pod nieobecność Koronala i jego następcy.
— To nie musi być coś poważnego — powiedział. Jego głos, zazwyczaj dźwięczny, brzmiał pusto i szorstko. — Starzy ludzie czasami chorują. Nie wszystko, co wygląda jak udar, faktycznie nim jest. A udary nie zawsze zabijają.
— To wszystko prawda — powiedział Dinitak. — Ale mimo to…
Dekkeret uniósł rękę.
— Nie. Nie mów tego.
Dinitaka nie dało się powstrzymać.
— Ledwie chwilę temu wspomniałeś, że masz nadzieję, że Prestimion będzie Koronalem przez następne dwadzieścia lat. I wiem, że to była szczera nadzieja. Ale nie wierzyłeś, że to możliwe, prawda?