Tego przynajmniej wszyscy się spodziewali. Jednak umysły zebranych w Sali Tronów zaćmiła magiczna chmura, a kiedy opadła, ich oczom ukazał się niewiarygodny widok. Książę Korsibar, syn Koronala, zabrał koronę gwiazd wystraszonemu Hjortowi i ją założył, a teraz siedział w chwale na miejscu przeznaczonym dla Koronala, u boku swego ojca, Confalume’a, który siedział na tronie Pontifexa i wyglądał na zdezorientowanego i niemal oszołomionego. A ci, którzy konspirowali z Korsibarem, zaczęli krzyczeć „Chwała Lordowi Korsibarowi! Korsibar! Korsibar! Lord Korsibar!”
— To kradzież! — krzyknął wtedy Gialaurys. — Jesteś złodziejem!
Rzuciłby się na halabardy straży Korsibara, gdyby go Prestimion nie powstrzymał, widział bowiem, że jakikolwiek opór będzie oznaczał pewną śmierć. On i jego przyjaciele opuścili więc salę, zdumieni i przepełnieni poczuciem porażki, a tron Koronala należał do Korsibara, choć tradycją Majipooru od najwcześniejszych lat było, że syn Koronala nie może nigdy odziedziczyć tronu po ojcu.
Nie, Navigorn nic z tego nie pamiętał, ani z wielkiej wojny, która nastąpiła potem i kosztowała życie tylu ludzi, wielkich i małych. Korsibar w końcu został obalony, a magowie Prestimiona wycięli z pamięci świata historię jego uzurpacji, ale ten dzień w Labiryncie błyszczał w umyśle — Prestimiona z nieustającą jasnością. Pamiętał, jak obiecany tron został mu podstępnie odebrany, co zmusiło go do wydania dawnym przyjaciołom krwawej wojny by przywrócić właściwy bieg rzeczy.
Z zamyślenia wyrwał do głos Navigorna.
— Czy kiedy zbierzemy się w Labiryncie w oczekiwaniu na śmierć Confalume’a, znowu odbędzie się Turniej Pontyfikalny?
— Nie wiemy jeszcze, czy Confalume umiera — powiedział szorstko Prestimion. — A nawet jeśli… kolejny turniej? Nie. Tym razem nie sądzę.
Spojrzał przez okno. Nad Fa wstawał świt.
Navigorn pewnie miał rację. Udar Confalume’a zapewne zwiastuje jego koniec i wkrótce Majipoor przejdzie kolejną zmianę władzy. Prestimion uda się do Labiryntu by zostać Pontifexem, a Dekkeret zasiądzie na szczycie Góry Zamkowej jako Koronal.
Czy był na to gotów? Nie, oczywiście, że nie. Navigorn miał rację: nigdy żaden Koronal nie chce przenosić się do Labiryntu. Mimo to przeniesie się, bo taki był jego obowiązek.
Prestimion zastanawiał się, jak ktoś o tak niespokojnej naturze, jak on, zniesie życie w podziemnej stolicy. Nawet Zamek był dla niego za mały, podczas swych rządów nieustannie podróżował po świecie, chwytał się każdego pretekstu, by odwiedzić odległe miasta. Odbył trzy Wielkie Procesje, a niewielu Koronalów przed nim tego dokonało. Dla niego całe rządy były niekończącą się Wielką Procesją, podróżował więcej niż którykolwiek z wcześniejszych Koronalów.
Oczywiście, kiedy zostanie Pontifexem, nie będzie musiał schować się w Labiryncie. Nakazywał to wyłącznie zwyczaj. Pontifex, zwierzchni monarcha, miał pozostawać w ustronnym miejscu, a zadaniem młodego i energicznego Koronala było wychodzić do ludzi, oglądać i być oglądanym. Prestimion zamierzał w pewnym stopniu pozostać wiernym tej zasadzie. Ale tylko w pewnym stopniu.
Zastanawiał się, jak wiele czasu minie, zanim przyzwyczai się do tych wszystkich zmian.
Być może sen o Thismet był omenem. Przyszłość wyciągała po niego ręce i wkrótce od nowa przeżyje czas śmierci Prankipina. Tym razem jednak zagra rolę odchodzącego Koronala, jak niegdyś Confalume, a Dekkeret będzie nowym księciem, wchodzącym na środek sceny.
Przynajmniej za kulisami nie czekał żaden nowy Korsibar. Prestimion o to zadbał. Gdy Confalume był Koronalem, dawał do zrozumienia, że to Prestimion zostanie jego następcą, ale nigdy nie sformalizował tego stanowiska. Uważał, że nie uchodzi tak robić, póki żył Prankipin. Prestimion nie powtórzył tego błędu. W imię spokojnej sukcesji wyznaczył spadkobiercą Dekkereta i wyjaśnił synom, dlaczego synowie Koronala nie mogą liczyć na odziedziczenie ojcowskiego tronu.
Wszystko było więc uporządkowane. Nie było powodu do obaw. Będzie co ma być i wszystko pójdzie dobrze.
Dobrze więc, myślał Prestimion, niech rozpoczną się zmiany.
Był na nie gotowy. Tak gotowy, jak to tylko było możliwe.
Przemówił energicznie do Navigorna:
— Chyba masz rację, najlepiej będzie, jeśli wrócę na Zamek przed udaniem się do Labiryntu. Będę musiał najpierw odbyć długą rozmowę z Varaile. Powinienem też spotkać się z Radą… przygotować ich na sukcesję…
W odpowiedzi usłyszał tylko głośne chrapanie. Prestimion spojrzał na Navigorna, który spał na krześle.
— Falco! — zawołał otwierając drzwi. — Diandolo!
Ochmistrz i giermek zjawili się biegiem.
— Przygotujcie wszystko do wyjazdu. Ruszamy na Zamek zaraz po śniadaniu. Diandolo, obudź księcia Taradatha i poinformuj go, że wyjeżdżamy, a ja zamierzam wyjechać punktualnie. Och, i trzeba poinformować diuka Elmerica z Fa, że wymagana jest moja natychmiastowa obecność na Zamku i że z wielkim żalem muszę zrezygnować z dalszego pobytu tutaj. Jednak zanim to zrobicie, wyślijcie kuriera do lady Varaile na Zamku. Niech powie jej, że wracam i… na razie to powinno wystarczyć.
Cicho, by nie obudzić Navigorna, Prestimion zebrał urzędowe dokumenty, które pokrywały jego biurko.
11
W drzwiach gabinetu Mandraliski pojawiła się blada, napięta twarz i przemówiła niepewnym tenorem, niewiele głośniejszym od gardłowego szeptu:
— Wasza miłość?
Mandralisca podniósł wzrok. Młody mężczyzna, właściwie chłopiec. Zielone, lśniące oczy, proste włosy w kolorze słomy. Uczciwy wyraz twarzy.
Odsunął mapy, które studiował.
— Zdaje mi się, że cię znam. Byłeś ze mną na misji w Vorthinar, prawda?
— Tak, wasza miłość — chłopiec chyba drżał. Mandralisca ledwo go słyszał. — Jest tu gość, który twierdzi, że ma…
Gość? Odizolowane na szczycie osiedle ponad jałową, suchą, bezlitosną pustynią nie było miejscem, gdzie zjawialiby się goście.
— Coś powiedział? Gość?
— Gość, tak, panie.
— Możesz mówić głośniej? Boisz się mnie?
— Tak, panie.
— A czemu to?
— Bo… bo…
— Chodzi o moją twarz? O moje spojrzenie?
— Jesteście po prostu przerażający, panie — chłopiec wyrzucił z siebie te słowa jakby mimowolnie. Ale powoli nabierał odwagi. Spojrzał Mandralisce w oczy.
— Owszem, jestem. Prawda jest taka, że pracuję nad tym. Okazuje się, że opłaca się być przerażającym — Mandralisca niecierpliwym gestem nakazał chłopcu wejść, zamiast stać w korytarzu. Jego gabinet, okrągły pokój z łukowatym dachem i ścianami z gliny w kolorze spalonej pomarańczy, był niewielki. Cały dom taki był: Pięciu Lordów może i mieszkało w pałacach, ale nie kłopotali się, by sprawić podobny swojemu tajnemu doradcy. — Skąd pochodzisz, chłopcze?
— Z Sennec, panie. To miasteczko w dół rzeki od Horvenar.
— Ile masz lat?
— Szesnaście. Twój gość, panie, mówi…
— Niech mój przeklęty gość poczeka. Niech w tym czasie je bobki manculainów. Teraz rozmawiam z tobą. Jak masz na imię?