Koniec końców, jedynym spośród najbliższych, który z nim pojechał, był książę Taradath. Chłopiec był rozczarowany gwałtownym przerwaniem długo wyczekiwanej wizyty w Fa, poza tym nigdy nie widział Labiryntu. Spotkanie z jego wysokością Pontifexem będzie dla niego ważnym przeżyciem.
Prócz tego przyda się Taradathowi choć krótkie spojrzenie na maszynę administracyjną Pontyfikatu. W wieku piętnastu lat Taradath powoli zmieniał się w wartościowego, młodego mężczyznę i na pewno znajdzie się dla niego jakaś rola w rządzie, kiedy Dekkeret zostanie Koronalem. Synowie Koronalów często stawali się lekkomyślnymi obibokami lub, co gorsza, próżnymi, głupawymi błaznami, jak Korsibar. Prestimion miał nadzieję, że jego chłopców spotka lepszy los.
Podróżowali do Labiryntu tradycyjną trasą, w dół rzeki Glayge na królewskiej barce przez żyzne, rolnicze równiny. Kiedy indziej Prestimion zrobiłby z tego pewnie małą Procesję, zatrzymałby się w ważnych nadrzecznych miastach jak Mitripond, Palaghat czy Grewin, ale obiecał Varaile, że to będzie krótka podróż. Wjechał do Labiryntu przez Bramę Wód, tę, której używali Koronalowie i szybko zjechał w dół, przez liczne poziomy Labiryntu, obok krętych uliczek i nor, które były biurami urzędników, obok położonych niżej cudów architektury — Sali Wichrów, Sali Kolumn, Miejsca Masek i innych, dziwnie pięknych miejsc, które urzekłyby każdego, kto kocha Labirynt, a Prestimion wątpił, że kiedykolwiek go pokocha — i wreszcie dotarł na najgłębszy poziom, do sektora imperialnego, gdzie żył Pontifex.
Protokół wymagał, by Koronala powitał najwyższy urzędnik Labiryntu, Wysoki Rzecznik. Przez ostatnie pięć lat urząd ten piastował sędziwy diuk Haskelorn z Chorg, członek rodziny, której korzenie sięgały do czasów Pontifexa Stalvoka sprzed dziesięciu rządów. Haskelorn był niemal równie wiekowy jak sam Confalume, pulchny, z różową twarzą, zwisającymi policzkami i grubym wałkiem ciała pod brodą. Zgodnie z tutejszą tradycją miał na nosie malutką maskę, zasłaniającą oczy, która wśród urzędników Pontyfikatu była oznaką rangi.
— Confalume… — zaczął od razu Prestimion.
— …jest zdrowy i pragnie natychmiast cię zobaczyć, Lordzie Prestimionie.
Zdrowy? Jak wyglądało zdrowie według Wysokiego Rzecznika? Prestimion nie miał pojęcia, czego się spodziewać. Był zdezorientowany, kiedy wszedł do przedsionka plątaniny pokoi, labiryntu w Labiryncie, które były rezydencją Pontifexa Majipooru. Uśmiechnięty Confalume, ubrany w oficjalne, ozdobne, szkarłatno-czarne szaty Pontifexa stał — stał! — w drzwiach po przeciwnej stronie przedsionka i wyciągał do Prestimiona ramiona w ciepłym, powitalnym geście.
Koronal był tak zaskoczony, że dopiero po chwili był w stanie się odezwać, a kiedy już odzyskał mowę, mógł jedynie wyjęczeć:
— Mówili mi… że ty… że byłeś…
— Umierający, Prestimionie? W drodze powrotnej do Źródła, co? Nie wiem, co słyszałeś, synu, ale oto prawda: wstałem z łoża boleści. Jak widzisz, Pontifex stoi na własnych nogach. Pontifex chodzi. Nieco sztywno, ale chodzi. Mówi. Nie jest jeszcze martwy, Prestimionie, daleko mu do tego. Milczysz. Ze szczęścia braknie ci słów? Tak, sądzę, że właśnie tak jest. Jeszcze na chwilę uratowano cię przed Labiryntem.
— Mówili, że miałeś udar.
— Powiedzmy, że małe zasłabnięcie — Pontifex uniósł lewą dłoń i zacisnął ją w pięść. Wskazujący i mały palec nie zginały się całkowicie, musiał pomóc im drugą ręką. — Tu mam drobne trudności, widzisz? Naprawdę drobne. A lewa noga… — Confalume zrobił kilka kroków w jego stronę. — Zauważyłeś pewnie, lekko nią powłóczę. Skończyły się dni tańczenia. Cóż, w moim wieku nie muszę poruszać się zbyt szybko. Możesz to nazwać udarem, ale bardzo lekkim — w tym momencie zauważył stojącego obok Taradatha. — To twój syn, prawda, Prestimionie? Odkąd ostatnio go widziałem, wyrósł niemal nie do poznania. Kiedy to było, chłopcze, pięć lat temu, siedem? Kiedy ostatnio byłem na Zamku?
— Osiem lat temu, wasza wysokość — odpowiedział Taradath. Widać było wyraźnie, że próbuje przezwyciężyć zachwyt. — Miałem wtedy siedem lat.
— A teraz jesteś równie wysoki, jak twój ojciec, choć nie jest to wielkie osiągnięcie. I masz ciemną karnację swojej matki. Cóż, wchodźcie obydwaj! Nie stójcie tak!
Prestimion zauważył, że głos Confalume’a drżał lekko, poza tym zrobił się po starczemu gadatliwy. Wyglądało jednak, że jest w świetnej formie. Oczywiście, Confalume zawsze miał niezwykłą energię i więcej siły od innych. Nawet teraz, wciąż był mocno zbudowany, umięśniony, a strzecha jego włosów, choć dawno posiwiałych, była wciąż gęsta. Tylko miękkie, podobne do papieru policzki zradzały wiek Pontifexa. Faktycznie zdawało się, że przezwyciężył większość drobniejszych konsekwencji udaru, który wywołał takie podniecenie w obu stolicach królestwa.
Poprowadził Taradatha i Prestimiona do środka. Niewielu gości zapuszczało się do prywatnych komnat Pontifexa. Osławiona kolekcja skarbów Confalume’a przyozdabiała każdą niszę, alkowę i półkę: figurynki z dmuchanego szkła, rzeźby z kości smoków morskich inkrustowane porfirem i onyksem, wykładane szlachetnymi kamieniami puzderka, całe lasy dziwacznych drzew zrobione ze srebrnych drucików, pradawne monety i zakonserwowane owady, oprawne w skórę tomy pełne starożytnej wiedzy i wiele, wiele więcej. Ze wszystkich stron otaczał go gromadzony przez całe życie zbiór. Pontifex nie stracił też zainteresowania sztukami magicznymi. Widać tu było jego ukochane magiczne przyrządy, ammatepale, veralistie, sfery armilarne, rohille i protospathifary, proszki, mikstury i maści. Być może, pomyślał Prestimion, ten starzec wstał z łoża śmierci z pomocą magii. Bez wątpienia, jeśli sama wiara w nadprzyrodzone wystarczała, Confalume mógł żyć wiecznie.
Pontifex nalał wina dla Prestimiona i siebie, a potem dla Taradatha i pokazał chłopcu parę najniezwyklejszych przedmiotów, znajdujących się w pokoju. Zabawiał ich przyjemną, powierzchowną rozmową o ich podróży w dół Glayge, projektach budowlanych na Zamku, zajęciach lady Varaile i podobnych sprawach. Było to czarujące i zupełnie niepodobne do tego, co Prestimion wyobrażał sobie o tej wizycie.
Taradath nie był już zdjęty podziwem. Teraz odnosił się do Pontifexa jak do dobrego dziadka.
— Czy ci wszyscy ludzie też byli Pontifexami? — zapytał, wskazując długi rząd malowanych medalionów wiszących na ścianie pomieszczenia.
— Zaiste — odpowiedział Confalume. — Ten tutaj to Prankipin… pamiętasz go, Prestimionie, rzecz jasna? Dalej Gobyras, który panował tuż przed nim… Avinas… Kelimiphon… Amyntilir… — pamiętał imiona wszystkich. — Dizimaule… Kanaba… Sirruth… Vildivar…
Kiedy słuchał, jak Confalume recytuje imiona swoich poprzedników sprzed tysięcy lat, Prestimion poczuł pokorę na myśl o ogromie historii, tego wielkiego łuku, który z jednej strony niknął w mgłach mitu, a na jego drugim końcu, zaczepionym o dzień dzisiejszy, znajdował się nie kto inny, a on sam.
Większość tych ludzi była dla Prestimiona jedynie imieniem. Osiągnięcia Pontifexa Kanaby, Sirrutha i Vildivara pamiętali jedynie historycy. Wiedział coś o tych ostatnich, o Gobyrasie, Avinasie, Kelimphonie, choć byli raczej miernymi władcami. Świat wszedł w trudny okres pod ich mało natchnionymi rządami. Jednak Prestimion, patrząc w górę na długą linię twarzy, nagle zrozumiał, że należy do niezwykłej, współczesnej dynastii.
Wisiała tam podobizna Prankipina, Koronala przez lat dwadzieścia i Pontifexa przez czterdzieści trzy, który odziedziczył słaby i targany problemami świat po swoim poprzedniku, Gobyrasie, i mądrymi środkami oraz dynamicznym przywództwem przywrócił mu dawną świetność. Choć pod koniec życia zajął się czarnoksięskimi głupotami i pozwolił się otoczyć masie czarodziejów, cóż, tę wadę można było wybaczyć komuś, kto tak wiele osiągnął. Potem Confalume, jeszcze nie portret na ścianie, lecz wciąż prawdziwy, oddychający człowiek, który budował na wspaniałych fundamentach Prankipina i postarał się, by dobrobyt upowszechnił się wśród piętnastu miliardów mieszkańców Majipooru. Jemu również trzeba było wybaczyć przywiązanie do magii, ale, pomyślał Prestimion, przychodziło to z łatwością.