Ten Barjazid był równie podłego wzrostu, kościsty i nieprzyjemnie wyglądający, jak jego zmarły brat. Jego oczy także były różne, krzywe i miały ten sam, surowy blask, usta ściągał mu drwiący grymas, też miał pomarszczoną, poczerniałą skórę kogoś, kto żył zbyt długo w jałowym, spalonym słońcem Suvraelu. Był może odrobinę wyższy od Venghenara i trochę mniej pewny siebie. Mandralisca dawał mu jakieś pięćdziesiąt lat, był więc starszy niż Venghenar, kiedy przyniósł swoje urządzenia Dantiryi Sambailowi.
Też sprawiał wrażenie, że przybył z towarem. Przyniósł ze sobą do pokoju bezkształtną, wypchaną, szmacianą torbę lamowaną skórą, rozprutą na środku, którą postawił ostrożnie obok siebie siadając na miejscu wskazanym przez Mandraliskę.
Hrabia bynajmniej nie spieszył się z rozpoczęciem negocjacji. Wierzył, że konieczne było wpierw określić, kto ma przewagę. A był to ten, komu mniej spieszyło się do przejścia do rzeczy.
— Wasza miłość — powiedział Barjazid z przesadnie uprzejmym ukłonem. — To prawdziwa przyjemność móc się wreszcie spotkać. Mój zmarły brat opowiadał o was z największym szacunkiem.
— Tak, pracowaliśmy razem.
— Pałam gorącą nadzieją, że powiecie to samo o mnie.
— Ja również. Skąd wiedziałeś, gdzie mnie szukać? Czemu uznałeś, że mam powód, aby chcieć cię przyjąć?
— Prawdę mówiąc, myślałem, że zginęliście dawno temu, tego samego dnia, co mój brat. Potem jednak doszły do mnie wieści, że zbiegliście, żyjecie i znajdujecie się gdzieś w tej okolicy.
— Wieści o miejscu mojego pobytu dotarły aż do Suvraelu? — zapytał Mandralisca. — Ciężko mi w to uwierzyć.
— Wieści się rozchodzą, wasza miłość. Poza tym posiadam umiejętność zdobywania wiedzy. Dowiedziałem się, że przebywacie tutaj, że pracujecie dla pięciu synów jednego z braci prokuratora i że być może myślą oni o odzyskaniu władzy, którą kiedyś miał ich stryj. Poczułem, że mógłbym przy tym pomóc. Z tego powodu wysłałem list.
— I sporo czasu trwało, zanim tu dotarłeś — zauważył Mandralisca. — Z twojego listu wynikało, że przyjedziesz tu rok temu. Co się stało?
— Po drodze wynikły opóźnienia — wyjaśnił Khaymak Barjazid, trochę za krótko się namyślając. — Wasza miłość, musicie zrozumieć, że podróż z Suvraelu tutaj zajmuje dużo czasu.
— Ale nie aż tak dużo. Z twojego listu zrozumiałem, że chcesz się ze mną spotkać natychmiast. Najwyraźniej nie miałem racji.
Barjazid otaksował go wzrokiem. Na chwilkę wysunął czubek języka, jak wąż. Przemówił cicho.
— Wasza miłość, przybyłem tu przez Alhanroel. Wybór ten był uzasadniony rozkładem transportu morskiego. Poza tym mój bratanek, ostatni z rodu, pozostaje w służbie Koronala na Górze Zamkowej. Chciałem znów się z nim spotkać przed przyjazdem tutaj.
— O ile dobrze pamiętam, Góra Zamkowa położona jest tysiące mil od wybrzeża.
— Przyznaję, Góra nie leży dokładnie po drodze. Ale od czasu, kiedy ostatni raz miałem przyjemność porozmawiać z synem mojego brata minęły lata. Jeśli mam poprzysiąc lojalność wam, w Zimroelu, prawdopodobnie więcej go nie ujrzę.
— Wiem o twoim bratanku — powiedział Mandralisca. Wiedział też o wizycie Khaymaka Barjazida na Górze Zamkowej, ale fakt, że tamten sam się do niej przyznał, działał na jego korzyść. Mandralisca zetknął czubki palców i z namysłem patrzył ponad nimi na Barjazida. — Twój bratanek zdradził własnego ojca, prawda? To z jego nieocenioną pomocą Prestimion osłabił Dantiryę Sambaila i wystawił go na atak, który kosztował prokuratora życie. Można by nawet powiedzieć, że ponosi bezpośrednią odpowiedzialność za śmierć twego brata w tej samej bitwie. Jak możesz kochać takiego człowieka, nieważne, czy jest twoim krewnym? Dlaczego miałbyś chcieć go odwiedzić?
Barjazid z zakłopotaniem wiercił się na krześle.
— Kiedy Dinitak to zrobił, był tylko chłopcem. Znalazł się pod wpływem księcia Dekkereta, dał się porwać młodzieńczemu entuzjazmowi dla Lorda Prestimiona i doprowadziło to do rzeczy, których wiem, że nie mógł przewidzieć. Chciałem dowiedzieć się, czy z biegiem lat zrozumiał swój błąd i czy możemy się pogodzić.
— I?
— Byłem głupi, że w to wierzyłem. Jest na wskroś człowiekiem Prestimiona i Dekkereta. Mają go w garści. Źle zrobiłem, szukając w nim choć śladu uczuć wobec rodziny. Nie chciał się ze mną widzieć.
— Jakie to smutne — Mandralisca nawet nie próbował brzmieć współczująco. — Pojechałeś aż na Zamek i wszystko na nic!
— Panie, nie udało mi się dotrzeć bliżej Zamku jak tylko do Morpin Wysokiego. Na wyraźny rozkaz mojego bratanka, nie pozwolono mi jechać dalej.
Bardzo to wzruszające, pomyślał Mandralisca. Ale nie całkiem mnie przekonuje.
Można było łatwo znaleźć inny powód, dla którego Khaymak Barjazid wybrał długą trasę przez Górę Zamkową. Najprawdopodobniej po tym, jak zdecydował się oddać na służbę Pięciu Lordów, pomyślał, że może gdzie indziej otrzyma wyższą cenę za swoje usługi. Nie było wątpliwości, że w swej znoszonej torbie miał cenny dar. I równie niewątpliwie zamierzał sprzedać go temu, który zapłaci najwięcej, a najgłębsze kieszenie na świecie miał Prestimion.
Mandralisca wiedział, że gdyby Dinitak Barjazid poświęcił choć pięć minut na wysłuchanie uniżonej gadki swego stryja, nie rozmawialiby teraz. Mamy szczęście, pomyślał, że młody Barjazid ma dobry gust i nie chciał mieć nic wspólnego ze swoim krewniakiem spod ciemnej gwiazdy.
— Niemiła przygoda — powiedział. — Ale przynajmniej masz to z głowy. A teraz, choć może później, niż się spodziewałem, ale wreszcie się tu zjawiasz.
— Wasza miłość, to ja najbardziej żałuję mojego spóźnienia. Ale zaiste, oto jestem — uśmiechnął się, pokazując brzydkie pieńki zębów. — I przywiozłem z sobą pewne przedmioty, o których wspominałem w liście.
Mandralisca znów spojrzał na torbę.
— Znajdują się tam?
— Tak jest.
Uznał, że to sygnał.
— Doskonale, przyjacielu. Jak sądzisz, czy nadeszła pora, by przejść do interesów?
— Już przeszliśmy, wasza miłość — odparł spokojnie Khaymak Barjazid, nie patrząc nawet na torbę. W myśli Mandralisca przyznał mu za to punkt. Barjazid też był świadom zagrożeń, wynikających z nadgorliwości i sprawdzał, jak długo może kazać Mandralisce czekać. To dziwne, że hrabia dał się tak wymanewrować.
Doskonale. Pozwoli Barjazidowi na małe zwycięstwo. Czekał w milczeniu.
Barjazid znów wysunął czubek języka.
— Sądzę, że wiecie, iż zanim mój nieodżałowanej pamięci brat wstąpił na służbę Dantiryi Sambaila, był między innymi przewodnikiem po Suvraelu. Wcześniej spędził kilka lat na Zamku, służąc diukowi Svorowi z Tolaghai, przyjacielowi Prestimiona, który był wtedy zaledwie księciem Muldemar. Był też na Zamku pewien Vroon, znany jako Thalnap Zelifor, który…
Mandralisca poczuł, jak wzbiera w nim irytacja. To już była przesada. Barjazid poczuł, że ma przewagę i zbyt wyraźnie okazywał kontrolę nad rozmową.
— Dokąd zmierza ta historia? — zapytał ostro. — Cofa nas do czasów Lorda Stiamota?
— Gdybyście zaszczycili mnie uwagą jeszcze przez chwilę, panie.
Znowu się poddał. Barjazid powiedział to w tak cudownie oleisty sposób, że Mandralisca musiał go podziwiać. Ten człowiek był godnym przeciwnikiem.