— Co mogę na to odpowiedzieć, chłopcze? — odparł Septach Melayn, wzruszając ramionami. — Osobiście wolałbym, żeby Confalume był Pontifexem przez najbliższe pięćdziesiąt lat. Rozumiem, że twoje stanowisko może być zupełnie odwrotne.
— Nie — powiedział Dekkeret, łapiąc starszego mężczyznę za nadgarstek i przysuwając twarz bardzo blisko jego twarzy. Był jednym z nielicznych książąt Góry Zamkowej, którzy prawie dorównywali Septachowi Melaynowi wzrostem. — Nie — powtórzył niskim, ponurym głosem. — Całkowicie się mylisz, Septachu Melaynie. Jeśli Bogini postanowiła, że kiedyś będę Koronalem, jestem na to gotów, kiedykolwiek miałoby się to wydarzyć. Ale absolutnie nie chcę, żeby zdarzyło się to przed czasem. Każdy, kto myśli inaczej, bardzo się myli.
— Spokojnie, Dekkerecie! — powiedział Septach Melayn z uśmiechem. — Nie chciałem cię urazić. W ogóle. Chodź, odprowadzę cię do pokojów, żebyś mógł odświeżyć się po podróży. Rada zbierze się dziś po południu w sali tronowej Stiamota. Twoja obecność byłaby pożądana.
— Będę tam — obiecał Dekkeret.
Spotkanie nie miało celu ani sensu. Co można było powiedzieć? Najwyższe władze były jak sparaliżowane. Pontifex miał udar, może był bliski śmierci, może już umarł. Koronal udał się do Labiryntu, by czuwać przy łożu starszego monarchy. W obydwu stolicach nie ustawały zwykłe czynności biurokratyczne, ale ministrowie, którzy nimi zarządzali, byli uwięzieni w zastoju, nie wiedzieli bowiem, kiedy przyjdzie im odejść z pracy.
Bez sensownych wieści, nad którymi mogliby pracować, członkowie Rady mogli tylko górnolotnie wygłaszać nadzieję, że Pontifex wydobrzeje i będzie kontynuował swe długie i wspaniałe rządy. Niepewność odcisnęła jednak piętno na wszystkich twarzach. Kiedy Confalume umrze, część tu obecnych będzie proszona o objęcie stanowisk w administracji nowego Pontifexa w Labiryncie, a inni, pominięci przez nowego Koronala, przejdą na emeryturę po wielu latach przeżytych w ścisłej elicie władzy. Obie możliwości niosły za sobą wiele problemów i nikt nie miał pewności, co zaproponują właśnie jemu.
Wszyscy wpatrywali się w Dekkereta. On zaś musiał zastanowić się nad własnym losem. Podczas zebrania mówił mało. W tym trudnym okresie wypadało mu być raczej cicho. Bycie oficjalnym następcą Koronala bardzo różniło się od bycia samym władcą.
Kiedy było po wszystkim, wrócił do swoich pokojów. Miał przyjemny apartament, wcale nie największy czy najwspanialszy, ale wystarczał Prestimionowi, gdy był wyznaczony na Koronala, a dla Dekkereta był bardziej niż wystarczający. Miał przestronne, dobrze urządzone pokoje, a widok z wielkich, łukowych, wielofasetowych okien, stworzonych przez zmyślnych rzemieślników ze Stee, był spektakularny. Rozciągał się na otchłań, zwaną Spadkiem Morpin, która okalała to skrzydło Zamku.
Na krótko spotkał się ze swoją osobistą służbą: z Dalipem Amritem, taktownym byłym nauczycielem z Normork, który został jego osobistym sekretarzem, energicznym, niesamowicie skutecznym Singobindą Mukundem, ochmistrzem, rumianym Ni-moyańczykiem i z hrabiną Aurangą z Bibiroon, która, z braku małżonki, pełniła obowiązki pani domu. Opowiedzieli mu, co działo się na Zamku pod jego nieobecność. Później odesłał ich i z radością wślizgnął się do wielkiej wanny z czarnego, khyntorskiego marmuru na długą kąpiel przed kolacją.
Zamierzał zjeść samotnie i wcześnie położyć się spać. Ledwie jednak zdążył po kąpieli włożyć szlafrok, już zjawił się Dalip Amrit z informacją, że lady Varaile prosi go o towarzyszenie jej przy kolacji w królewskich apartamentach w Wieży Lorda Thrayma, o ile nie ma żadnych innych planów.
Zaproszeń małżonki Koronala nie traktowało się lekko. Dekkeret przebrał się w oficjalny strój, długi, złoty dublet i obcisłe fioletowe rajtuzy z aksamitnymi lamówkami. W królewskiej jadalni zjawił się punktualnie.
Wyglądało na to, że jest jedynym gościem. Trochę go to zaskoczyło: spodziewał się obecności Septacha Melayna, księcia Teotasa, może Fiorindy lub kogoś z dworu. A Varaile czekała na niego samotnie, ubrana w długą, zieloną tunikę i żółtą bluzkę z długimi rękawami, tak prosto, że poczuł się zawstydzony własną galą.
Podsunęła mu policzek do pocałunku. Dekkeret i lady Varaile zawsze byli dobrymi przyjaciółmi. Varaile była nie więcej niż rok, może dwa lata starsza od niego i, jak on, musiała porzucić życie prostego człowieka, by żyć na Zamku ze szlachtą. Ona jednak od urodzenia nawykła do bogactwa i przywilejów jako córka fantastycznie bogatego kupca, Simbilona Khayfa z wielkiego miasta Stee, a Dekkeret był tylko synem nieszczęsnego wędrownego handlarza. Dlatego właśnie zawsze widział w niej osobę, która z łatwością i spokojem poruszała się wśród arystokracji Góry, podczas gdy on musiał opanować tę sztukę powoli i z trudem, tak jak uczy się wyższej matematyki.
Nad miskami złotobrązowych daktyli z Sippulgaru i ciepłego mleka z czerwoną brandy z Narabalu pytała go o podróż do Normork. Wyrażała się ciepło o jego matce, którą ogromnie lubiła i przekazała mu ploteczki, które zasłyszała, gdy go nie było — żywe, nieważne historie o skomplikowanych intrygach, w które zamieszani byli dworzanie i damy w takim wieku, że mogliby być mądrzejsi. Było tak, jakby na świecie nie zaszło ostatnio nic wyjątkowego.
Później, kiedy postawiono przed nimi talerze jasnej ryby quaal przyrządzonej w słodkim winie, powiedziała:
— Oczywiście wiesz, że Prestimion pojechał do Labiryntu?
— Dziś po południu dowiedziałem się o tym od Septacha Melayna. Czy Koronala długo nie będzie?
— Tak długo, jak będzie to konieczne — nagle Varaile spojrzała na niego wielkimi, ciemnymi, lśniącymi oczami z nową, zaskakującą intensywnością. — Tym razem wróci na Zamek, gdy wszystko załatwi. Ale kiedy pojedzie tam następnym razem…
— Tak. Wiem, pani.
— Nie ma powodu, żebyś wyglądał na dotkniętego, Dekkerecie. Dla ciebie będzie to wezwanie do wielkości. Za to dla mnie… dla Lorda Prestimiona… dla naszych dzieci…
Patrzyła na niego z wyrzutem. Uznał to za bezpodstawne. Czy sądziła, że jest tak nieczuły, że nie rozumie ich sytuacji? Jednak z miłości do niej, przemówił delikatnie.
— Prawdę mówiąc, Varaile, śmierć Pontifexa oznacza to samo dla nas wszystkich: zmianę. Ogromną, niepojętą zmianę. Ty i twoi bliscy przenosicie się do Labiryntu, ja zakładam koronę i siadam na tronie Confalume’a. Sądzisz, że przyszłość niepokoi mnie choć trochę mniej, niż ciebie?
Rysy jej twarzy zmiękły.
— Nie powinniśmy się kłócić, Dekkerecie.
— A kłócimy się, pani?
Nie odpowiedziała.
— Ciężar niepokoju sprawił, że oboje jesteśmy nerwowi. Ja chciałam tylko przyjacielskiej wizyty. Jesteśmy przyjaciółmi, prawda?
— Wiesz, że tak.
Sięgnął po butelkę wina, by dolać im obojgu. Ona zrobiła to samo, ich ręce zderzyły się, butelka zaczęła wywracać. Dekkeret złapał ją, zanim upadła. Oboje śmiali się z niezdarności, o którą przyprawiały ich obecne wydarzenia i wspólny śmiech na chwilę rozproszył napięcie, jakie między nimi narastało.
Dekkeret wiedział, że Varaile ma rację. Stała przed koniecznością dokonania ogromnego poświęcenia, miała opuścić dobrze znane i piękne otoczenie i żyć w miejscu odległym i nieprzyjemnym. On za to zajmie pozycję, która ma mu przynieść sławę i chwałę i do której przygotowywał się przez ostatnie dziesięć z okładem lat. Jak można porównywać sytuacje, w których się znajdowali? Nakazał sobie traktować ją delikatniej.