— Powinniśmy porozmawiać o innych sprawach — powiedziała. — Czy rozmawiałeś z lady Fulkari odkąd wróciłeś na Zamek?
Dla Dekkereta była to nieszczęśliwa zmiana tematu. Odpowiedział zgodnie z prawdą:
— Jeszcze nie. A czy z jakiegoś powodu powinienem?
Varaile była zła.
— Cóż, tylko dlatego… bardzo chciała się z tobą zobaczyć. A ja myślałam, że ty… skoro nie było cię ponad tydzień…
— Będę równie chętny, by się z nią spotkać — dokończył Dekkeret, gdy zrozumiał, że Varaile albo nie umie, albo nie chce tego zrobić. — Jestem. Oczywiście, że jestem. Ale to nie jest najważniejsze. Potrzebuję czasu, żeby się pozbierać. Gdybyś mnie dziś nie wezwała, spędziłbym czas samotnie, wypoczywając po podróży, myśląc o przyszłości i o obowiązkach, które mnie czekają.
— Wybacz mi więc, że oderwałam cię od rozmyślań — odparła cierpko. — Bardzo wyraźnie zaznaczyłam, żebyś przyszedł, o ile nie masz innych planów na wieczór. Myślałam, że może wołałbyś być z Fulkari. Ale nawet wieczór samotnych rozmyślań to jakiś plan, Dekkerecie. Mogłeś odmówić.
— Nie mogłem — odparł. — Nie odrzuciłbym zaproszenia od ciebie. Dlatego jestem. Fulkari nie napisała, ty tak. Nie rozumiem wprawdzie dlaczego, Varaile. Po co właściwie mnie zaprosiłaś? Po to tylko, by rozpaczać nad perspektywą przeprowadzki do Labiryntu?
— Chyba znowu się kłócimy — powiedziała Varaile lekko.
Wziąłby ją za rękę, gdyby ośmielił się na taką poufałość wobec żony Koronala. Przemówił, pilnując, by utrzymać spokojny, łagodny ton.
— To trudny czas dla nas obojga i stres zbiera swoje żniwo. Pozwól, że zapytam cię po raz drugi: dlaczego tu jestem? Czy tylko dlatego, że potrzebowałaś towarzystwa? Mogłaś zaprosić Teotasa, Fiorindę, Gialaurysa, nawet Maundiganda-Klimda. Ale napisałaś do mnie, chociaż myślałaś, że mogę spędzać wieczór z Fulkari.
— Prosiłam, byś przyszedł, ponieważ mam cię za przyjaciela, za kogoś, kto rozumie, co czuję, gdy zbliża się możliwość zmiany rządów. Kogoś, kto, jak sam zauważyłeś, może czuć coś podobnego. A także był to mój sposób, żeby sprawdzić, czy będziesz spędzał wieczór z Fulkari.
— Ach. Jakże przebiegle, Varaile.
— Tak sądzisz? Może i masz rację.
— Czemu chciałaś to wiedzieć?
— Krążą po Zamku plotki, że już się nią nie interesujesz.
— Nieprawda.
— Więc wciąż ją kochasz, Dekkerecie?
Poczuł gorąco na policzkach. To było niesprawiedliwe.
— Wiesz, że tak.
— A jednak pierwszej nocy po powrocie przedkładasz własne towarzystwo nad nią.
Dekkeret bawił się serwetką, zwijał ją i zgniatał.
— Już ci mówiłem, Varaile: chciałem pobyć sam. Pomyśleć nad tym, co spotka nas wszystkich. Gdyby Fulkari chciała mnie widzieć, mogła po prostu powiedzieć i przyszedłbym do niej tak, jak przyszedłem do ciebie. Ale nie dostałem wiadomości od niej, za to ty napisałaś.
— Może czekała, bo chciała zobaczyć, co zrobisz?
— A teraz uzna, że jesteśmy kochankami?
Varaile uśmiechnęła się.
— Bardzo w to wątpię. Ale może pomyśleć, że nie jest dla ciebie szczególnie ważna. Inaczej czemu miałbyś jej unikać w pierwszą noc po powrocie? To dowód obojętności, nie namiętności.
— Słyszałaś, że ją kocham. Ona też o tym wie.
— Wie?
Dekkeret uniósł brwi.
— Sądzisz, że dałem jej powód do zwątpienia?
— Rozmawiałeś z nią o ślubie, Dekkerecie?
— Nie, jeszcze nie. Ach… Teraz rozumiem, po co naprawdę mnie wezwałaś! — odwrócił wzrok. — Ona cię o to poprosiła? — zapytał zimno.
Przez chwilę oczy Varaile rozbłysły gniewem.
— Zadając takie pytanie niebezpiecznie zbliżasz się do granicy i możesz ją nawet przekroczyć. Ale nie, nie, Dekkerecie, to nie jej dzieło. To wyłącznie moja wina. Wierzysz mi?
— Nigdy nie zwątpiłbym w twoje słowa, pani.
— W porządku więc, Dekkerecie. Przejdźmy do sedna. Jasne jest, że wkrótce zostaniesz Koronalem. Przyjęło się, że Koronal powinien mieć żonę. Małżonka króla pełni ważną rolę na Zamku, a gdy jej nie ma, kto się tym zajmie?
A więc o to chodziło! Dekkeret milczał. Trzymał kielich obiema rękoma, nie pił jednak, tylko czekał na dalszy ciąg.
— Nie jesteś już chłopcem, Dekkerecie. Nie sądzę, żebym się myliła, jeśli powiem, że wkrótce będziesz miał czterdzieści lat. Spędzasz czas z lady Fulkari od ilu? Trzech lat, a wciąż nie wspomniałeś nikomu o małżeństwie. Wygląda na to, że jej też nie. To temat, nad którym powinieneś się teraz zastanawiać.
— Tak czynię, Varaile, wierz mi.
— I zamierzasz wybrać Fulkari?
— Pani, naciskasz zbyt mocno. Proszę cię, abyś przerwała to wypytywanie. Jesteś moją królową i jedną z najbliższych przyjaciółek, ale to sprawy, które wolałbym zachować dla siebie, jeśli tylko mogę — odsunął swoje krzesło i spojrzał na nią w sposób, który stawiał między nimi ścianę ciszy.
Teraz to ona wyciągnęła do niego rękę. Przemówiła z czułością:
— Nie chciałam sprawić, że poczujesz się niezręcznie, Dekkerecie. Chciałam tylko wypowiedzieć się w temacie, który wzbudza mój niepokój.
— Powiem ci jeszcze raz: kocham Fulkari. Nie wiem, czy chcę ją poślubić ani czy ona chce mnie. Między nami są problemy, których nie będę omawiać nawet z tobą. Zwłaszcza z tobą. Czy moglibyśmy zmienić temat? O czym porozmawiamy? Może o twoich dzieciach? Książę Akbalik pisze epos, prawda? A księżniczka Tuanelys… czy to prawda, że Septach Melayn obiecał, że kiedy będzie rok czy dwa starsza, zacznie ją uczyć fechtunku?
Rano, gdy wstał, znalazł karteczkę, którą w nocy wsunięto mu pod drzwi:
Może wybralibyśmy się jutro na przejażdżkę? Na przykład na południowe łąki?
Służący powiedzieli mu, że wiadomość przyniósł nad ranem jakiś Vroon. Dekkeret domyślił się, że był to mały Gurjara Yaso, mag Fulkari, który zazwyczaj załatwiał za nią takie sprawy w przerwach pomiędzy rzucaniem czarów i warzeniem mikstur. Dekkeret podejrzewał, że Vroon czasami używał magii także po to, by zapewnić swej pani stałe miejsce w sercu ukochanego.
Niepotrzebna była do tego żadna magia — myślał o niej bez przerwy. Fulkari nie była mu ani trochę obojętna, przez cały pobyt w Normork, kiedy tylko na chwilę przestawał koncentrować się na tym, co działo się wokół, pojawiała się w jego umyśle, wyraźna i świetlista jak latarnia morska i wzywała go, przyciągała…
Bez wątpienia po tygodniowej rozłące odczuwał przemożne pragnienie, by znaleźć się jak najprędzej u jej boku. Dekkeret czuł jednak, że należało teraz zbudować między nimi pewien dystans, choćby po to, by mógł zrozumieć, czego właściwie od niej chce, a ona od niego. Teraz w jednej chwili porzucił to postanowienie. Gdy czytał wiadomość od niej, czuł, jak zalewa go fala ulgi, zachwytu i radosnego oczekiwania.
— Czy dziś rano mam jakieś obowiązki? — zapytał przy śniadaniu Singobindę Mukunda.
— Nie, panie — odparł ochmistrz.
— Rozumiem, że z Labiryntu nie przyszły żadne nowiny?
— Nie, panie, nic — powiedział Singobinda Mukund. Spojrzał na Dekkereta z oburzeniem, jak gdyby chciał pokazać, jak zszokował go fakt, że książę czuje, że musi o to pytać.