— Czy moja pani dobrze spała? — zapytała Fiorinda, wchodząc.
— Na ile to możliwe, gdy sypiam sama.
Fiorinda uśmiechnęła się. Była żoną Teotasa, najmłodszego brata Prestimiona, i co ranka, o świcie, opuszczała swoje małżeńskie łoże, by być na usługach lady Varaile. Nie miała jednak nic przeciwko temu, a Varaile była jej za to wdzięczna. Fiorinda była dla niej więcej niż szwagierką, była jak siostra. Varaile nigdy nie miała siostry, braci też nie, i ta przyjaźń wiele dla niej znaczyła.
Jak co ranka, wykąpały się razem w wielkiej, marmurowej wannie, wystarczająco dużej dla sześciu czy ośmiu osób, którą żona Koronala kazała któregoś dnia umieścić w królewskiej komnacie. Później Fiorinda, niewysoka, szczupła kobieta o jasnokasztanowych włosach, z lekceważącym uśmiechem zarzuciła prostą szatę, by móc pomagać Varaile w wybieraniu ubioru.
— Założę chyba różowy sieronal — powiedziała Varaile — i złotą difinę z Alaisor.
Fiorinda przyniosła jej spodnie i ozdobioną delikatnym haftem bluzkę, a także, bez polecenia, jasnożółtą sfifę, którą Varaile lubiła zawiązywać na piersi jako dodatek do tego stroju oraz pasujący do niej szeroki, czerwono-brązowy pas tkany w Makroposopos. Podczas gdy Varaile się ubierała, Fiorinda zajęła się własnym strojem na ten dzień. Założyła turkusową kamizelkę i miękkie, pomarańczowe szarawary.
— Są jakieś wieści? — spytała Varaile.
— O Koronalu, pani?
— O kimkolwiek. Jakiekolwiek!
— Niewiele — odparła Fiorinda. — Stado smoków morskich, które widziano u wybrzeży Stoien przemieszcza się na północ, w stronę Treymone.
— Smoki w tych wodach o tej porze roku? To bardzo dziwne. Myślisz, że to znak?
— Muszę wyznać, pani, że nie bardzo wierzę w znaki.
— Ani ja. Ani Prestimion. Ale co te stwory tam robią, Fiorindo?
— Och, pani, czy kiedykolwiek zrozumiemy smoki morskie? Prócz tego, późno w nocy na Zamek przybyła delegacja z Sisivondal. Przywieźli dary dla muzeum Koronala.
Varaile zadrżała.
— Byłam raz w Sisivondal. Dawno temu. Ponure miejsce i mam z niego złe wspomnienia. Tam właśnie pierwszy książę Akbalik zmarł od trującego ugryzienia bagiennego kraba w dżungli Stoienzar. Polecę, by ktoś inny zajął się mieszkańcami Sisivondal i ich podarunkami… Pamiętasz księcia Akbalika, Fiorindo? Wspaniały człowiek, spokojny, mądry, bardzo bliski Prestimionowi. Myślę, że gdyby przeżył, mógłby zostać Koronalem. Zmarł podczas kampanii przeciwko prokuratorowi.
— Byłam wtedy jeszcze dzieckiem, pani.
— Tak. Oczywiście. Nie pomyślałam o tym.
Potrząsnęła głową. Czas pędził jak opętany. Oto Fiorinda, dorosła kobieta, niemal trzydziestoletnia, a jak niewiele wie o trudnych początkach rządów Lorda Prestimiona, o buncie prokuratora Dantiryi Sambaila, o pladze szaleństwa, która przetoczyła się wtedy przez świat i o innych, towarzyszących mu wydarzeniach. Oczywiście, nie ma też pojęcia o straszliwej wojnie domowej, która poprzedziła te zdarzenia, o walce między Prestimionem i uzurpatorem, Korsibarem. Prócz kilku wybrańców spośród najbliższych ludzi Koronala, nie wiedział o niej nikt. Wielcy magowie Prestimiona wymazali z pamięci świata wszelkie wspomnienia o tych wydarzeniach — i dobrze. Fiorindzie nawet Dantirya Sambail jawił się jako postać z książek. Dla niej była to tylko historia jak z baśni.
Tym właśnie staniemy się wszyscy, pomyślała z nagłym smutkiem. Tylko historiami z bajek.
— A inne wieści? — zapytała.
Fiorinda zawahała się. Trwało to tylko chwilkę, ale wystarczyło. Varaile przejrzała to krótkie zawahanie, jakby potrafiła czytać w myślach przyjaciółki.
Były inne wieści, ważne, a Fiorinda je ukrywa.
— Powiedz mi — ponagliła ją Varaile.
— Cóż…
— Przestań, Fiorindo. O cokolwiek chodzi, możesz mi teraz powiedzieć.
— Cóż… — Fiorinda oblizała usta. — Otrzymaliśmy raport z Labiryntu…
— Tak?
— Wydaje mi się, że zupełnie nic nie znaczy.
— Mów! — Wiadomość już nabierała kształtu w umyśle Varaile. I przerażała. — Pontifex?
Fiorinda rozpaczliwie przytaknęła. Nie potrafiła spojrzeć Varaile w oczy.
— Nie żyje?
— O nie, nic podobnego, pani!
— Więc mów! — krzyknęła Varaile, wściekła.
— Odczuł nieznaczną słabość w nodze i ręce. Lewej nodze, lewej ręce. Wezwał magów.
— Masz na myśli udar? Czy Pontifex Confalume miał udar?
Fiorinda na chwilę zamknęła oczy i zrobiła kilka głębokich wdechów.
— To jeszcze niepotwierdzone, pani. To tylko przypuszczenie.
Varaile poczuła, jak skronie jej płoną, nagłe zrobiło się jej słabo. Z trudem zachowała panowanie nad sobą i zmusiła się do spokoju.
To niepotwierdzone, pomyślała.
To tylko przypuszczenie.
Przemówiła spokojnie:
— Opowiadasz mi o smokach morskich w dalekim morzu, o nieważnej delegacji z nieznaczącego miasta leżącego pośrodku niczego, ale nie wspominasz, że Confalume miał udar i muszę to z ciebie wyciągać? Czy myślisz, Fiorindo, że jestem dzieckiem i trzeba zatajać przede mną złe wieści?
Fiorinda była bliska łez.
— Pani, jak właśnie powiedziałam, nie wiadomo nawet, czy to był udar.
— Pontifex dawno skończył osiemdziesiąt lat. O ile mi wiadomo, pewnie i z dziewięćdziesiąt. Kiedy wzywa magów, to zawsze jest zła wiadomość. A co, jeśli umrze? Wiesz, co się wtedy wydarzy. Skąd w ogóle usłyszałaś o jego chorobie?
Fiorinda, coraz bardziej zmieszana, powiedziała:
— Mój pan, Teotas, dowiedział się od delegata Pontyfikatu późno w nocy i powiedział mi, gdy wychodziłam dziś do ciebie, pani. Omówi to z tobą osobiście po śniadaniu, tuż przed spotkaniem z królewskimi ministrami. Teotas prosił, bym nie mówiła ci o tym za szybko, pani, ponieważ podkreśla, że nie jest to sprawa tak poważna, jak może się wydawać, a Pontifex cieszy się ogólnie dobrym zdrowiem i nie jest w niebezpieczeństwie, i że…
— Poza tym smoki morskie koło Stoien i tak są ważniejsze — powiedziała kwaśno Varaile. — Czy wysłano kogoś do Koronala?
— Nie wiem, pani — powiedziała Fiorinda bezradnie.
— A książę Dekkeret? Nie widziałam go od kilku dni. Wiesz może, gdzie jest?
— Chyba pojechał do Normork, pani. Ze swoim przyjacielem, Dinitakiem Barjazidem.
— Nie z lady Fulkari?
— Nie, nie z nią. Zdaje się, że ostatnio między księciem Dekkeretem a lady Fulkari nie układa się najlepiej. Pojechał z Dinitakiem, drugiego dnia. Do Normork.
— Normork! — Varaile zadrżała. — Kolejne paskudne miejsce, choć Dinitak je uwielbia, Bogini raczy wiedzieć, czemu. Zakładam, że nie wiesz, czy ktoś próbował się z nim skontaktować? Książę Dekkeret może o zmierzchu zostać Koronalem, ale nikt mu tego nie powie…
Varaile poczuła, że znowu traci panowanie nad sobą. Odzyskała je natychmiast.
— Śniadanie — powiedziała już ciszej. — Powinnyśmy coś zjeść, Fiorindo. Może i dziś rano znaleźliśmy się w głębokim kryzysie, ale nie należy mierzyć się z dniem o pustym żołądku, nieprawdaż?