Выбрать главу

Fulkari zsiadła z wierzchowca i zarzuciła wodze na nisko zwisającą gałąź. Dekkeret poszedł w jej ślady. Stali naprzeciw siebie, niepewni. Dekkeret wiedział, że najmądrzej byłoby wyciągnąć do niej ręce, szybko wziąć ją w ramiona, położyć na dywanie z mchu zanim mogli powiedzieć cokolwiek, co zepsuje magię chwili. Widział jednak, że chciała mu coś powiedzieć. Trzymała go na dystans, oblizywała wargi, nerwowo chodziła w kółko. Walczyła ze słowami, które próbowały się jej wyrwać. Nie przywiozła go tu tylko po to, by się kochali.

— O co chodzi, Fulkari? — spytał w końcu.

Odpowiedziała ciemnym z napięcia głosem.

— Pontifex wkrótce umrze, prawda, Dekkerecie?

— Jest tak, jak ci powiedziałem: nie wiem. Nikt na Zamku nie wie.

— Ale jeśli umrze… czy zostaniesz Koronalem?

— Tego też nie wiem — odparł, przeklinając się w myślach za tchórzostwo.

Nie dawała za wygraną.

— Nie ma co do tego wątpliwości. Zostałeś już mianowany następcą Koronala. Kiedy to się dzieje, władca już nie zmienia zdania. Proszę, Dekkerecie, bądź ze mną szczery.

— Spodziewam się, że po śmierci Confalume’a zostanę Koronalem, to prawda. To znaczy, jeśli poprosi mnie o to Lord Prestimion, a Rada wyrazi zgodę.

— Jeśli cię poproszą, zgodzisz się?

— Tak.

— I co wtedy stanie się z nami? — słyszał jej głos, jakby dobiegał z olbrzymiej dali.

Nie miał wyboru, musiał kontynuować tę rozmowę.

— Koronal powinien mieć małżonkę. Dokładnie o tym rozmawiałem zeszłego wieczora z lady Varaile.

— W twoich ustach to brzmi tak bezosobowo. „Koronal powinien mieć małżonkę”! — zdawało się, że przerażało ją tak ostre mówienie do niego, tego, który miał wkrótce zostać królem, ale i tak w jej głosie dźwięczała złość. — Czy przypadkiem jest ktoś, kogo mógłbyś wybrać na to zaszczytne stanowisko?

— Wiesz, że tak, Fulkari. Ale…

— Ale?

— Na tysiąc sposobów dałaś mi do zrozumienia, że nie chcesz być małżonką Koronala.

— Tak?

— A nie? Minutę temu zapytałaś, czy przyjmę tron, jeśli mi go zaproponują. Jakby nierzadko zdarzało się, że ktoś odmawia zostania Koronalem. Zdaje mi się, że w zeszłym miesiącu chciałaś nagle wiedzieć, czy wyznaczony następca Koronala kiedykolwiek odmówił. A wcześniej, kiedy byliśmy w Amblemorn…

— W porządku. Wystarczy. Nie musisz wyciągać więcej takich rozmów — zdawało się, że zaraz zacznie płakać, ale głos miała spokojny. — Prosiłam, żebyś był ze mną szczery. Teraz ja będę szczera z tobą — na moment zamilkła. Potem, patrząc na niego chłodno, powiedziała:

— Dekkerecie, nie chcę być małżonką Koronala.

Skinął głową.

— Wiem. Ale skoro tak jest, to czemu zostałaś kochanką następcy Koronala? Dla rozrywki? Zabawy? Kiedy się poznaliśmy, wiedziałaś, jakie zamiary ma wobec mnie Prestimion.

— Mówisz, jakby takie rzeczy działy się według planu. Czy przyjechałam na Zamek z myślą, że zakocham się w Dekkerecie, następcy Koronala? Czy po przyjeździe zabiegałam o twoje względy? Ty mnie zobaczyłeś. Ty mnie szukałeś. Rozmawialiśmy. Jeździliśmy na przejażdżki. Zakochaliśmy się. Równie dobrze mogłabym cię zapytać, dlaczego następca Koronala wybrał sobie na kochankę kobietę, która nie uważa, że wspaniale jest być żoną Koronala?

— Nie zdawałem sobie sprawy, że robię coś takiego. Dowiedziałem się o tym stopniowo w miarę, jak się poznawaliśmy. Odkąd to zrozumiałem, był to dla mnie wielki problem.

Zarumieniła się ze złości.

— Bo drobne przywiązanie staje na drodze twojej wielkiej ambicji?

— Nie możesz mówić, że z ambicji wynika to, że zostaję Koronalem. Nigdy o to nie prosiłem. Nigdy nie myślałem, że to możliwe. To spadło na mnie, kiedy wcześniejszy kandydat niespodziewanie zmarł. — Jak mógł jej to wytłumaczyć? Czemu to było takie trudne? — Żaden Koronal nigdy nie pragnie zdobyć tronu. Jeśli ta funkcja nie przyjdzie do niego z racji niezaprzeczalnej logiki, oznacza to, że na nią nie zasługuje. A teraz, logika od wielu lat wskazuje na mnie.

— A ty musisz się jej poddawać?

Patrzył na nią bezradnie.

— Hańbą byłoby odmówić.

— Hańbą! Hańbą! Tylko to was obchodzi: duma, hańba, to, jak wypadniecie w oczach innych. Mówisz, że mnie kochasz. Wiesz, jak bardzo boję się, że zostaniesz Koronalem. A mimo to… ponieważ duma nie pozwala ci odmówić Prestimionowi…

Teraz płakała. Objął ją niepewnie. Nie opierała się, ale była sztywna.

Przemówił cicho:

— Wyjaśnij mi, dlaczego nie chcesz być moją małżonką.

— Koronal cały swój czas poświęca na czytanie dokumentów, podpisywanie dekretów i uczestniczenie w zebraniach. Albo podróżuje w odległe zakątki świata, żeby chodzić na bankiety i przemawiać. Ma bardzo mało czasu dla swojej żony. Jak często widujesz Prestimiona i Varaile razem? Żona Koronala ma swoje bankiety, wydarzenia i przemowy. Wygląda mi to na okropną, żmudną, wycieńczającą pracę. Zniszczyłoby mnie to. Mam tylko dwadzieścia cztery lata, Dekkerecie. Nie czuję się gotowa, żeby zacząć takie życie.

— Ciiicho — powiedział, jakby uspokajał dziecko. Tak ją właśnie teraz widział, jeśli nie jako dziecko, to nastolatkę, bardzo odległą od prawdziwej dojrzałości. Teraz rozumiał, dlaczego Varaile tak martwiła się obecnym stanem ich związku. Varaile miała nadzieję, że Fulkari zostanie następną królewską małżonką i bała się, że Dekkeret zamierza ją porzucić. Ale nie miała pojęcia, jak sprawy się faktycznie miały.

Tylko czy on sam je miał? Uroda Fulkari, jej dziwne podobieństwo do Sithelle zahipnotyzowały go do tego stopnia, że zaczął wierzyć, iż nadaje się na królewską małżonkę. Ona tak jednak nie uważała. Może kochanka króla, ale nie królowa. Już od dawna mu to mówiła, najpierw nie wprost, teraz całkiem w twarz.

— Cicho… — uspokajał ją, gdy płakała coraz mocniej. — Jest dobrze, Fulkari. Może Pontifex wcale nie umiera. Może będzie żył jeszcze długie lata…

Mówił rzeczy, w które ani trochę nie wierzył. Ale w tej chwili ważniejsze było ją pocieszyć niż próbować wyjaśnić rzeczywistą sytuację.

Była ona bowiem taka, że zostanie Koronalem i że nie mógł ożenić się z Fulkari, która wyraźnie nie chciała być żoną Koronala. Nie miał więc wyboru, musiał na zawsze z nią zerwać, tu i teraz. Nie mógł się jednak na to zdobyć. Nie dziś, a może nigdy. To była patowa sytuacja.

Tulił ją. Delikatnie gładził. Powoli przestawała płakać. Stopniowo się rozluźniała.

Właśnie wtedy, niemal niezauważalnie, równocześnie przeszli od cierpienia, zagubienia i nierozwiązywalnego konfliktu do rytmów pragnienia i potrzeby. To było ich wyjątkowe miejsce, w którym nie raz chronili się przed zbyt żywym, zbyt narzucającym się życiem Zamku i właśnie tutaj, przy tak dobrze znanym jeziorku, zbudowanym przez granthy pod sklepieniem z drzew hakkatinga, gwałtowne, dobrze znane pożądanie kazało im zepchnąć wszystkie inne sprawy na dalszy plan.

Jak zawsze to Fulkari przejęła inicjatywę. Pocałowała go łagodnie i lekko się od niego odsunęła. Dotknęła dłonią metalowych sprzączek swego stroju na piersi, biodrze i udzie. Miękka skóra opadła jak rozcięta niewidzialnym ostrzem. Wyszła z niej szybko i stanęła przed nim jaśniejąco naga, blada, smukła, uśmiechnięta, nieodparta, wyciągając ku niemu ręce. Jej oczy, te szarofioletowe oczy Sithelle, lśniły. Przyzywały go. Dla Dekkereta w tym lśnieniu była magia. Czarnoksięstwo.