W tej chwili kwestia kto zostanie, a kto nie małżonką nowego Koronala Majipooru była tak odległa i tak nieznacząca jak piaszczyste, pustynne ugory Suvraelu. Nie był w stanie teraz o tym myśleć. Po raz kolejny był bezbronny pod jej urokiem. Ten uśmiech, widok jej szczupłego, nagiego ciała, lśnienie tych wspaniałych oczu sprawiły, że to, co złapało go i trzymało w uchwycie przez ostatnie trzy lata znowu wróciło do pełni życia. Wyciągnął do niej ręce, przyciągnął ją delikatnie i razem, spleceni w uścisku, upadli na dywan bąblomchu nad brzegiem jeziorka.
15
— Dziś, jak mi się zdaje, kolej na palcaty — powiedział Septach Melayn z lekkim wahaniem. — Czy na szablę z koszem?
— Rapier, ekscelencjo — powiedział młody Polliex, wdzięczny, ciemnowłosy chłopak z Estotilaup, drugi syn earla Thanesara. — Palcatami walczymy jutro, panie.
— Rapier. Oczywiście, rapier. Nic dziwnego, że wszyscy macie maski — Septach Melayn skwitował swoją pomyłkę wzruszeniem ramion i uśmiechem.
Kiedyś uważał takie małe problemy z pamięcią za grzechy wobec Bogini i pokutował za nie dodatkowymi godzinami ćwiczeń fechtunku. Ostatnio jednak zawarł w tej sprawie pakt z Nią i z sobą samym. Jak długo jego oko pozostawało bystre, a ręka pewna, zamierzał wybaczać sobie te drobne potknięcia umysłu. W miarę starzenia trzeba rezygnować z różnych zdolności, a Septach Melayn gotów był poświęcić część swojej wybitnej pamięci w zamian za możliwość zatrzymania niezrównanej koordynacji ruchów przez następny rok, a może trzy, pięć lub dziesięć lat.
Wybrał rapier ze stojaka spod ściany i odwrócił się do uczniów. Stali już półkolem, po lewej Polliex, a na przeciwnym końcu ta nowa, Keltryn. Septach Melayn zawsze zaczynał lekcję od kogoś ze skraju, a Polliex zawsze ustawiał się tak, by być jednym z pierwszych wybranych. Dziewczyna szybko nauczyła się od niego tej sztuczki.
W grupie było ich jedenaścioro: dziesięciu młodzieńców i Keltryn. Co rano spotykali się z Septachem Melaynem na godzinny trening w sali we wschodnim skrzydle Zamku, która od najwcześniejszych dni panowania Prestimiona stanowiła prywatną salę treningową. Był to jasny, przestronny pokój z ośmioma wysokimi, ośmiokątnymi oknami, które aż do wczesnego popołudnia wpuszczały olbrzymie ilości światła. Niektórzy mówili, że za rządów Lorda Guadelooma sala ta służyła za stajnię, ale była to zaiste odległa epoka, a od niepamiętnych czasów używano jej do treningów.
— Rapier — powiedział Septach Melayn — jest niezwykle wszechstronną bronią, na tyle lekką, że pozwala na wielki artyzm, a jednak może zadać poważne obrażenia, jeśli użyje się go do obrony — szybko obrzucił wzrokiem półkole, zdecydował się nie wybierać Polliexa do pierwszego ćwiczenia i automatycznie przeniósł wzrok na drugi koniec, na którym czekała Keltryn. — Ty, panienko. Wystąp, proszę — uniósł swój rapier i zasalutował jej.
— Maska, panie! — zawołał ktoś ze środka grupy. Był to Toraman Kanna, syn księcia z Syrinx, chłopak o ciemnej, gładkiej skórze i uwodzicielskich oczach w kształcie migdałów. Zawsze zwracał uwagę na takie sprawy.
— Tak, maska — powiedział Septach Melayn z kwaśnym uśmiechem. Zdjął jedną z masek wiszących na ścianie. Zawsze upierał się, żeby jego uczniowie nosili maski ochronne, gdy ćwiczyli ostrą bronią, ponieważ obawiał się, że przypadkowe uderzenie jakiegoś nowicjusza wydłubie książęce oko i spowoduje niedogodne zamieszanie i oburzenie krewnych rannego chłopaka.
Pewnego dnia zasugerowano mu, że sam również powinien nosić maskę, żeby świecić przykładem. Wydawało mu się absurdem, żeby akurat jego prosić o stosowanie podobnych środków ostrożności — jego, którego zastawu nigdy nie przełamał żaden szermierz, poza jednym przypadkiem w potyczce pod Stymphinor podczas wojny z Korsibarem, kiedy walczył naraz z czterema przeciwnikami i jakiś tchórz ciął go od boku, spoza jego pola widzenia. Zgodził się jednak dla spokoju. Mimo to, uczniowie często musieli mu na początku zajęć przypominać, żeby zakładał maskę.
— Za pozwoleniem, panienko — powiedział, a Keltryn stanęła pośrodku grupy.
Septach Melayn wciąż nie do końca przyzwyczaił się do idei kobiety fechmistrza. Rzecz jasna, on sam znacznie lepiej czuł się w towarzystwie młodych mężczyzn niż kobiet. Taką po prostu miał naturę. Zawsze otaczała go grupka zafascynowanych młodzieńców. Jednak fakt, że wszyscy jego uczniowie byli mężczyznami nie wynikał z jego preferencji, ale z ich decyzji. Aż do teraz Septach Melayn nigdy nie słyszał o kobiecie parającej się szermierką.
Zaskakujące było, że Keltryn zdawała się posiadać naturalny dryg do tego sportu. Miała jakieś siedemnaście lat, była zręczna i szybka, tak szczupła, że figurę miała właściwie chłopięcą, a jej wyjątkowo długie ręce i nogi dawały jej przewagę w pojedynkach. Miała karnację jak jej starsza siostra i jej niezaprzeczalną urodę, ale każdy ruch Fulkari był miękki i uwodzicielski w sposób, który dostrzegał nawet Septach Melayn, choć nie robiło to na nim wrażenia; za to ruchy tej dziewczyny były uroczo kanciaste, jak źrebaka, co zdawało mu się zachwycająco niekobiece. Nie dało się wyobrazić sobie Fulkari sięgającej po miecz. Za to w dłoni Keltryn wyglądał on całkowicie naturalnie.
Stanęła przed nim odważnie, trzymając rapier z boku. W chwili, kiedy Septach Melayn podniósł swoją broń, ona uniosła swoją i stanęła bokiem, w pozycji szermierczej, gotowa do odparcia jego ataku. Profil, którym do niego stała, był bardzo wąski. Od pierwszego dnia zajęć ściskała piersi jakimś rodzajem obcisłej bielizny, wydawało się wręcz, że pod kurtką szermierczą nie ma w ogóle niczego. Tym lepiej, pomyślał Septach Melayn. Nie był przyzwyczajony do pojedynków z kimś, kto miał piersi.
To była pierwsza lekcja walki rapierem, odkąd Keltryn dołączyła do grupy. Dziwacznie trzymała broń, więc Septach Melayn potrząsnął głową i delikatnie skierował jej rapier do dołu.
— Zacznijmy od zajęcia się pozycją ręki, panienko. Tutaj używamy stylu zimroelskiego. Rękojeść jest dłuższa od tej, do której możesz być przyzwyczajona i trzymamy ją dalej od jelca. Zobaczysz, że pozwala to na większą swobodę manewrów.
Poprawiła chwyt. Jeśli była zażenowana albo niezadowolona z uwagi, maska skryła te emocje. Gdy Septach Melayn ponownie uniósł rapier, zrobiła to samo i delikatnie nim potrząsnęła, jakby chciała pokazać, że nie może doczekać się początku lekcji.
Nie mógł tolerować niecierpliwości. Z rozmysłem zmusił ją, by czekała.
— Zaczniemy od podstaw — powiedział. — Broń, z którą mamy teraz do czynienia, służy, jak zapewne wiecie, do wyprowadzania pchnięć z wypadu, parowania kontr naszego przeciwnika i ripostowania. Używamy tylko sztychu. Celem jest całe ciało. Powinniście to wszystko już wiedzieć. Szczególną rzeczą, której tu uczę, jest podział chwili. Słyszałaś o tym, panienko?
Potrząsnęła głową.
— Chodzi nam o to, że dobry fechmistrz powinien kontrolować czas, a nie być mu podległym. W codziennym życiu czas jawi nam się jak nieprzerwany strumień, rzeka chwil, płynąca nieustannie od źródła do ujścia. Jednak rzeka w rzeczywistości składa się z maleńkich jednostek wody, z których każda jest różna od pozostałych. Ponieważ poruszają się w jednym kierunku, dają złudzenie jedności. To jednak tylko złudzenie.
Czy zrozumiała? Nic po sobie nie pokazała.
Septach Melayn mówił dalej.
— Tak samo jest z czasem. Każda minuta godziny jest osobną jednostką. To samo z każdą sekundą w minucie. Naszym zadaniem jest wyizolować jednostki wewnątrz sekund i zobaczyć, jak nasz przeciwnik porusza się pomiędzy nimi w serii rwanych skoków. To trudna sztuka, ale kiedy już się ją opanuje, można łatwo wejść pomiędzy jego skoki. Na przykład…