Inne gry, tak. Właściwie to tym było całe życie: grą. Tylko on widział tę prawdę, inni nie zdawali sobie z tego sprawy. Żyło się przez jakiś czas, grało w grę, zwaną życiem, a w końcu przegrywało i potem nie było niczego. Ale póki się grało, należało grać tak, by wygrywać. Wielkie bogactwo, wspaniałe przedmioty, olbrzymie pałace, uczty, rozkosze ciała… to wszystko znaczyło dla niego tyle, co nic, albo i mniej. Były to tylko oznaki tego, jak dobrze się grało, same w sobie nic nie znaczyły. Nawet władza była sprawą wtórną, środkiem do osiągnięcia celu.
Liczyło się tylko zwyciężanie, tak długo, jak długo się dało. Grać i wygrywać, aż przychodził nieunikniony moment, że się przegrywało. Jeśli znaczyło to, że trzeba było ryzykować wypicie trucizny przeznaczonej dla prokuratora, jeśli taka była cena wejścia do gry, cóż, możliwa wygrana była niewątpliwie warta ryzyka! Niech inni noszą korony i zbierają skarby. Niech inni otaczają się mizdrzącymi kobietami i upijają się do nieprzytomności winem. On tego nie potrzebował. Kiedy był chłopcem, został pozbawiony wszystkiego, co było dla niego ważne i nauczył się żyć całkiem bez niczego. Teraz chciał bardzo niewiele, prócz tego, by nikt nigdy nie postawił się na pozycji, z której mógł go czegokolwiek pozbawić.
Barjazid wciąż się w niego wpatrywał, jakby próbował czytać mu w myślach. Mandralisca zrozumiał, że znów za bardzo się odkrył. Wezbrał w nim gniew. Była to słabość, której nigdy wcześniej nie ulegał. Powiedział dość, więcej, niż dość.
Obrócił się gwałtownie i oświadczył:
— Wracajmy do mojej komnaty.
Jeśli kiedykolwiek przyłapię go na korzystaniu z hełmu przeciwko mnie, pomyślał Mandralisca, zabiorę go na pustynię i przybiję do ziemi między dwoma pungatanami.
— Myślę, że znowu wypróbuję tę twoją zabawkę — powiedział do Barjazida i szybko założył hełm na skroń. Poczuł, jak jego siła przejmuje nad nim kontrolę, wysłał swój umysł w przestrzeń, aż nawiązał kontakt z innym, nie martwiąc się, czy należał do człowieka, Ghayroga, Skandara czy Liimena. Szukał wejścia. Wszedł, tnąc jak miecz.
Ciął.
Pozostawił tylko zgliszcza.
Mistrzostwo. Ekstaza.
3
Dekkeret powiedział:
— A więc to jest imperialna komnata tronowa? Zawsze się zastanawiałem, jak wygląda.
Prestimion wykonał szeroki, patetyczny gest.
— Przyjrzyj się jej dobrze. Kiedyś będzie należeć do ciebie.
— Miej litość, mój lordzie — powiedział Dekkeret z ponurym uśmiechem. — Ledwo przywykłem do noszenia szat Koronala, a ty już otwierasz przede mną drzwi do Labiryntu!
— Wciąż nazywasz mnie „lordem”. To teraz twój tytuł. Ja jestem „waszą wysokością”.
— Dziękuję, mój lordzie.
Żaden z nich nie próbował powstrzymać śmiechu. To było ich pierwsze spotkanie jako Pontifexa i Koronala, i nie umieli sobie z nim poradzić bez pewnego rozbawienia.
Znajdowali się na najniższym poziomie Labiryntu, gdzie mieściła się prywatna rezydencja Pontifexa i wielkie komnaty reprezentacyjne Pontyfikatu: komnata tronowa, Wielka Sala Pontifexa, Sala Tronów i inne. Dekkeret przybył do podziemnej stolicy późnym wieczorem poprzedniego dnia. Nigdy wcześniej nie miał powodu, by odwiedzić Labirynt, chociaż przez całe życie słuchał historii na jego temat; o tym, jak jest ponury, duszny, jak miało się w nim poczucie odcięcia od życia i przyrody i bycia skazanym na życie w głębinach, z dala od oczu świata, w krainie wiecznej nocy rozjaśnianej bezlitosnym, migoczącym światłem lamp.
Już na pierwszy rzut oka Labirynt zdał mu się jednak dużo mniej niegościnny. Wyższe poziomy kipiały życiem jak każde wielkie miasto. Tym przecież był Labirynt: stolicą świata. Niżej znajdowały się cuda architektury, mnóstwo przedziwnych cudów, którymi Pontifeksi ozdabiali miasto przez dziesięć tysięcy lat. Wreszcie na samym dole podziwiać można było wspaniałość i bogactwo sektora imperialnego, tak luksusowego, że przyćmiewał nawet przepych Zamku.
Dekkeret spędził noc w komnatach przeznaczonych dla Koronalów odwiedzających zwierzchniego monarchę. Po raz pierwszy zajmował apartament Koronala. Na chwilę zatrzymał się, zachwycony widokiem ogromnych drzwi do pomieszczeń, które należały teraz do niego; drzwi pokrytych skomplikowanymi rzeźbieniami, wirującymi symbolami rozbłysku gwiazd wykonanymi ze złota i powtarzającym się królewskim monogramem, LPC, LPC, LPC, Lord Prestimion Koronal, który wkrótce zostanie zastąpiony LDC, jego własnym. Brakowało do tego tylko jednego kroku. Został już proklamowany przez Prestimiona i uznany przez Radę, musiał tylko wrócić na Zamek na ceremonię koronacyjną. Pogrzeb Confalume’a i koronacja nowego Pontifexa muszą jednak poprzedzić to wydarzenie.
Nowy Pontifex odprawił już starożytny rytuał obejmowania w posiadanie nowego domu. Jako że Prestimion podróżował po rzece Glayge, kiedy otrzymał wiadomość o śmierci Confalume’a, wrócił do Labiryntu drogą wodną, jednak zamiast wjechać przez Bramę Wód, która była zwyczajowym wejściem od strony rzeki, tradycja nakazywała mu tym razem objechać całe miasto, dostać się na drugą stronę, wychodzącą na południową pustynię i wjechać przez dużo mniej przyjemną Bramę Ostrzy.
Była to po prostu surowa wyrwa w pustynnej ziemi, obudowana balami nieociosanego drewna dla ochrony przed piaskiem. Przed nią stał rząd antycznych, zardzewiałych mieczy, ponoć mających wiele tysięcy lat, umieszczonych sztychem w górę w betonowym podłożu. Za tym nieprzyjaznym wejściem czekało siedmiu zamaskowanych strażników Labiryntu — zgodnie z tradycją było wśród nich dwóch Hjortów, Ghayrog, Skandar i nawet Liimen — którzy z powagą przeprowadzili rytuał wypytywania Prestimiona o powód jego wizyty, ostentacyjnie dyskutowali między sobą, czy należy go wpuścić i zażądali tradycyjnego podarunku, czegoś, co sam wybrał. Prestimion przywiózł z sobą pelerynę, którą otrzymał od mieszkańców Gamarkaim w prezencie z okazji koronacji na Koronala, tkaną z kobaltowo-błękitnych piór gigantycznych ognistych żuków, która miała dawać każdemu, kto ją założy, ochronę przed płomieniami. Oddał ją teraz, aby umieszczono ją w muzeum wraz z podobnymi darami, a tym samym symbolicznie zadeklarował, że Labirynt będzie zawsze bezpieczny od zagrożeń z zewnątrz.
Po tej ceremonii wszedł do środka. Tradycja wymagała od niego, by przeszedł przez wszystkie poziomy spiralnego miasta pieszo. Nie była to krótka podróż. Przez całą drogę szła z nim Varaile, jego trzej synowie i córka, choć lady Tuanelys była za młoda, by nadążyć, więc przez większość czasu była niesiona na plecach przez skandarskiego gwardzistę. Na każdym poziomie gromadziły się wokół niego tłumy mieszkańców, rysujących palcami w powietrzu symbol Labiryntu i wykrzykujących jego nowe imię:
— Prestimion Pontifex! Prestimion Pontifex!
Nie był już Lordem Prestimionem.
W tym czasie, objęcie przez niego zwierzchniego tronu ogłaszane było na niższych poziomach, w Sali Kolumn, potem w Miejscu Masek, w Sali Wichrów, w Sali Piramid i wyżej, aż do Bramy Ostrzy. Kiedy więc docierał do każdego z tych miejsc, było ono już poświęcone jego rządom. W końcu Prestimion dotarł do sektora imperialnego, gdzie najpierw ukląkł przed zabalsamowanym ciałem swojego poprzednika, Confalume’a, które leżało na podwyższeniu w Sali Tronów, a potem udał się do swojego własnego mieszkania, w którym z rąk Wysokiego Rzecznika Pontyfikatu otrzymał spiralny symbol swojej władzy i szkarłatno-czarne szaty. Nie można było zrobić nic więcej, dopóki nie przybył Dekkeret.
A teraz Dekkeret już tu był. Wiekowa tradycja nakazywała Prestimionowi przyjąć nowego Koronala w imperialnej komnacie tronowej. Tak więc Wysoki Rzecznik Haskelorn odwiedził Dekkereta w apartamentach Koronala rankiem po przyjeździe i razem ruszyli małym lataczem przez długie, kręte korytarze sektora imperialnego i w dół ciągle zwężającego się tunelu aż do miejsca, do którego nie mógł dostać się nawet mały pojazd. Szli więc obok siebie przez korytarz, który co pięćdziesiąt stóp przegradzały drzwi z brązu, aż dotarli do ostatnich, ozdobionych symbolem Labiryntu i nowym monogramem Prestimiona w miejscu, gdzie jeszcze niedawno widniał monogram Confalume’a. Stary Haskelorn położył dłoń na monogramie i drzwi się otworzyły. Za nimi stał uśmiechnięty Prestimion.