Выбрать главу

— Dziękuję… wasza wysokość.

— Nie ma o czym mówić… mój lordzie.

4

— Nawet ogród, który sam o siebie dba, wymaga pewnej dbałości — powiedział Dumafice Moal swojemu siostrzeńcowi, kiedy razem wyruszali na najwyższy taras wspaniałego parku Lorda Havilbove’a, założonego przed trzema tysiącami lat. — Dlatego wciąż mam pracę, drogi siostrzeńcze. Gdyby ten park był tak doskonały, jak się ludziom wydaje, sprzedawałbym kiełbaski na ulicach Dundilmir.

Ogród rozciągał się na czterdzieści mil w niższym rejonie stoku Góry Zamkowej. Zaczynał się przy Łuku Bibiroon, leżącym pod Miastem strażniczym Bibiroon i szerokim, wygiętym na wschód pasem sięgał w górę aż pod grupę Miast Zbocza, do niższych obrzeży Kazkas, Stipool i Dundilmir. Teren, gdzie się znajdował znany był jako Bariera Tolingar, choć w tych czasach nie była to wcale bariera. Niegdyś była to niemal nieprzebyta strefa czarnych, ostrych, kolczastych wzgórz, pozostałości po liczącym miliony lat wylewie lawy z żyły wulkanicznej w głębi Góry. Koronal Lord Havilbove, który poświęcił sporą część swoich rządów na zakładanie tego ogrodu, nakazał zmielić wzgórza Bariery Tolingar na drobny, czarny piasek, który posłużył za żyzne podłoże dla sadzonych tu roślin.

Lord Havilbove, urodzony w nizinnym mieście Palaghat w dolinie Glayge, był wybrednym i pedantycznym człowiekiem, kochającym wszelkie rośliny, ale zirytowanym łatwością, z jaką nawet najpiękniejszy ogród, któremu nie poświęcano nieustannej uwagi, szybko stawał się niepokorny i odstępował od pierwotnego planu. Z tej przyczyny, podczas gdy zastępy krzepkich robotników pracowały przy kruszeniu koryt lawy w Barierze Tolingar, rzemieślnicy na Zamku, dzięki eksperymentom w kontrolowanych hodowlach, starali się stworzyć rośliny, krzewy i drzewa, które zachowywałyby idealny kształt bez sekatora.

Był to czas, kiedy na Majipoorze wciąż jeszcze znano się na nauce, pozwalającej tworzyć takie biologiczne cuda. Wysiłki techników Lorda Havilbove’a zakończyły się prawdziwym sukcesem. Rośliny przeznaczone do jego ogrodu podczas wzrostu osiągały doskonałą symetrię, a kiedy ich rozmiar był odpowiedni w stosunku do otoczenia, utrzymywały go już na zawsze.

Zbędne liście i całe niepotrzebne gałęzie opadały samoczynnie i szybko rozkładały się, zwiększając jeszcze żyzność wulkanicznej gleby. Enzymy z ich korzeni powstrzymywały rozrost chwastów. Każda z roślin kwitła, ale jej nasiona były sterylne, tylko kiedy kończyła swój naturalny cykl życiowy wydawała prawdziwe owoce, by zastąpić samą siebie kolejną, która wkrótce przybierała ten sam kształt i rozmiar. Tak oto ogród pozostawał w niezmiennej równowadze.

Kiedy tylko Lord Havilbove dowiadywał się, że gdzieś na świecie rośnie jakiś piękny okaz flory, posyłał ludzi po próbkę, koniecznie z korzeniami i ziemią, na której rósł i oddawał go genetycznym chirurgom na Zamku, a oni modyfikowali go tak, by nie potrzebował ogrodnika. Prócz tego, do ogrodu zwożono wielkie ładunki kolorowych, ozdobnych minerałów — żółtawo-zielony kamień, zwany chrysokollą, błękitny, nazywany lazurowym sercem, czerwony cinnabar, złotą cruskę i tuziny innych. Każdy z nich wykorzystywany był do pokrycia innego poziomu ogrodu: Havilbove wykorzystywał swoje malarskie oko i rozmieszczał je tak, że kiedy stało się na szczycie Łuku Bibiroon i patrzyło na cały ogród, tu wykwitała plama bladego karmazynu, tam żywej żółci, ówdzie szkarłat, błękit, zieleń, a na nich rosły rośliny dopełniające kolor podłoża.

Następca Lorda Havilbove’a, Lord Kanaba, był równie zaangażowany w sprawy ogrodu, a następny Koronal, Lord Sirruth, miał dość zrozumienia, by zachować jego obsadę i nawet zwiększyć budżet. Później nastały czasy Koronala Lorda Thrayma, który wprawdzie najpierw przejmował się głównie własnymi, ambitnymi projektami rozbudowy Zamku, ale zakochał się w ogrodzie Havilbove’a, kiedy tylko odwiedził go po raz pierwszy. Zadbał o przyznanie wystarczających funduszy, by doprowadzić go do perfekcji. Jakieś sto lat trwało więc powołanie ogrodu do życia, ale odtąd zawsze był jednym ze skarbów Góry, sławnym miejscem, które każdy mieszkaniec Majipooru pragnął móc zobaczyć choć raz.

Dumafice Moal urodził się w Dundilmir, tuż pod niższym skrajem ogrodu i od dziecka odwiedzał go przy każdej okazji. Nigdy nie wątpił, że jego przeznaczeniem było stać się jednym z pracowników ogrodu. Teraz miał sześćdziesiąt lat, a za nim było ponad czterdzieści lat wiernej służby.

Choć ogród dbał o siebie sam, i tak potrzebował sporej grupy pracowników. Co roku odwiedzały go miliony ludzi i nie dawało się uniknąć pewnych zniszczeń. Trzeba było naprawiać ścieżki i fontanny, czyścić ozdobne place, dosadzać skradzione rośliny. Ogród był też wystawiony na działanie wędrownych zwierząt. Na Górze Zamkowej, pomiędzy Pięćdziesięcioma Miastami było dużo otwartej przestrzeni, gdzie wciąż żyły dzikie zwierzęta. Zalesione zbocza Góry obfitowały w różną zwierzynę, od wilków hryssa, jakkaboli i długozębych, czujnych noomanossi po mniejsze stworzenia, takie jak sigimoiny, mintuny i drole o oczach jak paciorki. Jakkabole i wilki hryssa, choć niebezpieczne, nie zagrażały eleganckim roślinom. Za to stadko droli, wciskających swoje długie, zębate pyszczki w ziemię w poszukiwaniu larw, mogło zniszczyć całą rabatę eldironów czy tanigali między północą a świtem. Gąsienice barczatek rozwieszały paskudne namioty szorstkiej przędzy nad połową mili kwitnących thwali i potrafiły szybko ogryźć je do gołych gałązek. Głodne vulgisy, gniazdujące na czubkach drzew… rój ganganeli… nakrapiane cuja…

Zadanie Dumafice’a Moala polegało więc na patrolowaniu ogrodu od świtu i wyszukiwaniu wrogów roślin. To była nieustająca wojna. Za uzbrojenie miał miotacz energii na długiej rękojeści, ustawiony na najniższą moc, i kiedy znajdował jakieś miejsce zniszczenia, używał dokładnie tyle ciepła, by odpędzić zagrożenie nie uszkadzając przy tym roślin.

— Często zaczyna się to całkiem niepozornie — powiedział swojemu siostrzeńcowi. — Linia rozkopanej ziemi prowadzi do malutkiej parady małych, czerwonych owadów, a kiedy za nią pójdziesz, odkrywasz kopczyk, coś, czego zwiedzający nie zaszczyciłby nawet spojrzeniem. Ale ci z nas, którzy wiedzą, czego szukać, rozumieją, że to wylęgarnia żuków halpilan, które, jeśli zostawić je w spokoju, mogą… ach! Spójrz tutaj, chłopcze.

Czubkiem miotacza energii dźgnął granicę rzędu khemiborów z Bailemoony.

— Widzisz, Theriaxie? Tutaj?

Chłopiec potrząsnął głową. Dumafice Moal zaczynał wierzyć, że nie jest szczególnie spostrzegawczy.

Był synem jego najmłodszej siostry, urodził się w Canzilaine, leżącym u podnóża Góry. Dumafice Moal nigdy nie miał żony — całkowicie poświęcił się ogrodowi — ale pochodził z dużej rodziny. Miał braci, siostry i kuzynów rozproszonych od Bibiroon i Sikkal na dole Góry do Amblemorn, Dundilmir i kilku innych Miast Zbocza. Od czasu do czasu jakiś krewny przyjeżdżał obejrzeć ogród. Dumafice Moal lubił zabierać ich na prywatne wycieczki wcześnie rano, zanim otwierano bramy zwiedzającym, kiedy odbywał swoje poranne obchody.

Khemibory były południowym gatunkiem o jasnoniebieskich kwiatach i połyskliwych liściach w tym samym kolorze, a dla efektu posadzono je na jasnopomarańczowej glebie. Wytrenowane oko Dumafice’a Moala wychwyciło lekkie zmatowienie liści roślin, które rosły najbliżej ścieżki. Był to jasny znak, że pod nimi zagnieździły się himmisy. Wsunął miotacz energii pod najbliższy rząd i sprawdził uważnie ustawienia, by upewnić się, że jest ustawiony na najniższą moc.

— Himmisy — powiedział, wskazując palcem. — Używaliśmy na nie oprysków, ale nigdy nie pomagały. Zamiast tego postanowiliśmy je gotować. Zobacz, jak sprawię, że grunt im się pod odnóżami zapali.