Выбрать главу

Kiedy dotarła do niego informacja o rychłej koronacji księcia Dekkereta, pierwszą rzeczą, którą zrobił, było poradzenie się miejscowego maga co do prawdopodobieństwa odwiedzin Koronala w Pałacu Letnim.

Jak wielu ludzi żyjących w czasach Pontifexa Prankipina i Koronala Lorda Confalume’a, Gopak Semivinvor głęboko wierzył w zdolności przepowiadaczy przyszłości. Szkoła szamanów, której najbardziej ufał, wywodziła się z Triggoin, stolicy magii Majipooru, położonej w północnym Alhanroelu za opuszczoną pustynią Valmambra. Zwali się Orędownikami Czterech Imion i w ostatnich latach zdobyli sobie rzesze zwolenników w Ertsud Grand i kilku sąsiednich miastach Góry. Gopak Semivinvor zwykł chodzić do wysokiego, nienaturalnie bladego czarownika imieniem Dobranda Thelk, który jak na przedstawiciela tej profesji był nader młody, ale jego spojrzenie było lodowato intensywne i czytało się z niego absolutne przekonanie o własnej słuszności.

— Czy Koronal, zapytał Gopak Semivinvor, przybędzie wkrótce do Pałacu Letniego?

Dobranda Thelk na chwilę zamknął swoje lśniące oczy. Gdy znów je otworzył, zdawało się, że zagląda głęboko w duszę Gopaka Semivinvora.

— Całkiem jasnym jest, że przybędzie — powiedział mag. — Ale zdarzy się to tylko kiedy pałac będzie uporządkowany, a wszystko zgodne z jego oczekiwaniami.

Gopak Semivinvor wiedział, że nie będzie inaczej tak długo, jak długo to on będzie zarządzał pałacem. Poczuł tak nagłe szczęście, że bał się, iż serce wyrwie mu się z piersi.

— Powiedz mi — powiedział, kładąc na tacce czarownika rojala, a po chwili dokładając obok pięciorojalówkę. — Co dokładnie muszę zrobić, by zapewnić Lordowi Dekkeretowi absolutną wygodę podczas wizyty w Pałacu Letnim?

Dobranda Thelk zmieszał kolorowe proszki, których używał do przepowiadania przyszłości. Zamknął na chwilę oczy i wymamrotał Imiona. Wymówił Pięć Słów. Przesiał piasek przez palce, po raz drugi wypowiedział Imiona i powiedział Trzy Słowa, których nigdy nie wolno było zapisywać. Kiedy spojrzał na Gopaka Semivinvora, jego hipnotyzujące oczy były twarde jak świdry.

— Jedna rzecz jest istotna ponad wszystkie inne: musisz upewnić się, że Koronal będzie spał w odpowiednim powiązaniu z potężnymi gwiazdami, Thoriusem i Xavialem. Potrafisz odnaleźć je na niebie?

— Oczywiście. Ale skąd mam wiedzieć, jaka pozycja pałacu będzie pozostawać w odpowiednim do nich stosunku?

— Zostanie ci to objawione w snach — odparł Dobranda Thelk.

— Poprzez przesłanie?

— Być może tak — powiedział mag, a po chłodzie w jego głosie Gopak Semivinvor poznał, że konsultacje się skończyły.

Gopak Semivinvor wierzył, że doświadczył przesłania od Pani Wyspy trzy razy w życiu. Były to sny, podczas których łaskawa pani przychodziła do niego i upewniała, że jego życie toczy się po właściwej ścieżce. Nie dostawał w nich żadnych konkretnych informacji, tylko ogólne poczucie ciepła i spokoju. Jednak tej nocy, zanim poszedł spać, ukląkł przy łóżku i w krótkiej modlitwie poprosił Panią o łaskę czwartego przesłania, takiego, które umożliwiłoby mu spełnienie marzenia o jak najlepszym służeniu nowemu Koronalowi.

Niedługo po tym, jak usnął, Gopak Semivinvor poczuł ciepło w czaszce, które uważał za zwiastujące bliskość przesłania. Leżał bez ruchu, zwieszony w stanie obserwacji i otwartości, których wszyscy mieszkańcy Majipooru uczyli się jako dzieci. W stanie tym umysł śpiącego był zarazem uśpiony i świadom każdej pomocy, której mógł udzielić im sen.

To przesłanie zdawało się być inne od poprzednich. Odczucia nie były szczególnie przyjemne. Poczuł dotyk, niewątpliwe dotyk z zewnątrz, lecz nie był on wcale dobrotliwy. Ciśnienie wywierane na jego czaszkę było dużo większe, niż kiedykolwiek wcześniej, w pewnym sensie wręcz bolesne. Powietrze wokół jego ciała zdało się nagle lodowate i nie czuł nawet śladu błogostanu, który zazwyczaj towarzyszył kontaktowi z Panią Wyspy Snu. Mimo to utrzymywał otwartość umysłu na to, co miało nadejść, aż zalała go świadomość…

Czego?

Nieciągłości. Nierówności. Niekonsekwencji. Zła.

Tak, zła. Potężne poczucie, że rozpadają się zawiasy świata, spojenia kosmosu się luzują, że brama przerażenia jest otwarta i wylewa się przez nią czarna fala chaosu.

Obudził się, usiadł, objął się ramionami. Gopak Semivinvor pocił się i drżał tak straszliwie, że nie wiedział, czy nie nadeszła jego ostatnia godzina. Stopniowo jednak uspokoił się. W mózgu wciąż czuł dziwny ucisk, jakby coś naciskało od zewnątrz. Było to niepokojące, a nawet przerażające uczucie.

Minęło parę chwil, powróciła jasność rozumowania i odrobina spokoju ducha. Wraz z nimi odczuł pewność, że zrozumiał słowa wróżbity.

„Musisz upewnić się, że Koronal będzie spał w odpowiednim powiązaniu z potężnymi gwiazdami, Thoriusem i Xavialem”. Nie ulegało wątpliwości, że obecne ustawienie bambusowego pałacu było niewłaściwe, pechowe, niepasujące do rytmu kosmosu. Doskonale. Budynek ten zaprojektowano tak, że można go było rozłożyć i zbudować ponownie wzdłuż innej osi. To właśnie trzeba uczynić. Trzeba obrócić pałac na jego fundamentach.

Fakt, że od setek lat — a może i od tysiąca — nie rozkładano pałacu, ani trochę nie zmartwił majordomusa. Cichy głosik w głowie podpowiadał mu, że być może będzie to trudniejsze, niż się spodziewa, ale został zagłuszony rykiem pragnienia, by natychmiast brać się do pracy. Powodował nim desperacki pośpiech: mag przemówił, nieprzyjemny sen na swój sposób poparł jego słowa, a teraz musi przygotować pałac zgodnie z nakazem, jaki mu przekazano i nie wolno było tracić czasu. Nie miał co do tego wątpliwości. W tym przedsięwzięciu na wątpliwości w ogóle nie było miejsca.

Chwilowo nie martwiło go również, że nie wiedział, jakie ustawienie budynku będzie lepsze od obecnego. Jasne było to, że trzeba go było przestawić. Koronal nie przyjedzie, póki to się nie stanie. Gopak Semivinvor miał powody przypuszczać, że właściwe ustawienie pałacu zostanie mu wyjawione, gdy zabierze się do pracy. Był Majordomusem Pałaców od pięćdziesięciu lat, w jego ręce powierzono opiekę nad tym wspaniałym budynkiem i obowiązek utrzymywania go w gotowości na przyjazd Koronala, można wręcz rzec, że przeznaczenie wybrało go, by wykonał to specjalne zadanie. Był pewien, że mu podoła.

Gopak Semivinvor wybiegł w noc — łagodną i ciepłą, gdyż w Ertsud Grand panowało niemal nieustające lato — i przez park ruszył w stronę głównej bramy bambusowego pałacu. Spod nóg uciekały mu nocne mibberile i thassipy, a czarnookie menagungi z łopotem wzlatywały na czubki drzew. Oparł się o słup bramy budynku dysząc, w głowie kręciło mu się z wysiłku, lecz spojrzał w niebo w poszukiwaniu jasnej, czerwonej gwiazdy, Xaviala, która wyznaczała środek nieba, oś kosmosu. Thorius, jego potężny odpowiednik, leżał blisko, po lewej stronie.

Jak ocenić pozycję budynku, tę, która znajduje się we właściwym stosunku wobec Thoriusa i Xaviala?

Obrócił się, obrócił znowu, wciąż nie był pewien, obrócił się więc znowu i znów. Jego umysł chwiał się i wirował. Po chwili zaczęło mu się wydawać, że stoi nieruchomo, a całe sklepienie niebieskie obraca się dziko dookoła niego. Wschód, zachód, północ, południe — który kierunek był tym właściwym? Jeśli pałac będzie stał tak, sypialnia Koronala będzie wychodzić na rząd wielkich dworów stojący wzdłuż wschodniego brzegu jeziora, jeśli tak, będzie oglądał domy rozrywki na zachodnim brzegu. Jeśli obróci się go tak, pokoje będą wychodzić na gęsty las włochatolistych kokap, porastający południowy brzeg jeziora, zaś na północy…