Nadeszła wiosna i winnice znów się zazieleniły. Minęło lato i jesienią natura przyniosła im dobre zbiory i wyśmienite wino. Był początek kolejnego roku i Autumn, ku swojej wielkiej radości, zrozumiała, że jest brzemienna. Po kilku pierwszych miesiącach mdłości poczuła się doskonale i rozkwitała, przesiadując w ogrodzie, szyjąc maleńkie ubranka dla dziecka i rozmawiając z matką i dwiema ciotkami z Archambault. Śmiała się, kiedy matka powiedziała, że zrobiła się okrągła, jak winogrono.
– To cudowne czuć w sobie nowe życie, mamo – powiedziała. – Będę miała mnóstwo dzieci!
W drugą rocznicę ślubu markiza i markizy d'Auriville, trzydziestego września tysiąc sześćset pięćdziesiątego trzeciego roku Autumn z łatwością urodziła córkę.
– Chłopiec urodzi nam się za rok – powiedziała uszczęśliwionemu małżonkowi, który ani trochę nie był rozczarowany, widząc ciemnowłose maleństwo. – Nazwiemy ją Madeline Maria.
– Dlaczego? – zapytał zaciekawiony.
– Ponieważ dwie ostatnie królowe, które Francja dała Szkocji, nazywały się Madeline i Maria. La petite Madeline była córką króla, ale umarła, nie będąc w stanie przetrwać ciężkiej, szkockiej zimy. Maria na cześć Marie de Guise, matki naszej królowej Marii i Jakuba Stuarta. Przez jakiś czas była królową Francji. Na ich cześć chciałabym nazwać naszą córkę Madeline Maria.
– Mademoiselle Madeline d'O1eron – powiedział cicho. – Podoba mi się.
Ojciec Bernard ochrzcił dziecko, madame de Belfort i madame St. Omer były matkami chrzestnymi maleństwa, ale wybór ojca chrzestnego dla córki zaskoczył wszystkich.
– Chce żeby nim był Adali – postanowiła. – Jest takim samym dobrym chrześcijaninem jak my i znam go całe moje życie. Madeline nie mogłaby sobie życzyć lepszego ojca chrzestnego.
Staruszek stał dumnie w kaplicy w Chermont podczas chrztu Madeline. Modlił się, by mógł żyć dość długo, by zobaczyć, jak to dziecię dorasta, ale wiedział, że gdyby Bóg spełnił jego prośbę, byłby to cud. Co prawda cuda się zdarzały, ale w tych czasach były już prawdziwą rzadkością.
Gdy nadszedł czas pierwszych urodzin Madeline, dziewczynka była tłuściutkim bobasem z ciemnymi włosami i szaroniebieskimi oczyma. Chodziła już sama i była bardzo uparta. W swoje drugie urodziny biegała i bez przerwy mówiła. Oboje rodzice uwielbiali ją. Kochał ją każdy, kto ją znał, bo Madeline mimo swego uporu była naprawdę uroczym dzieckiem. To prawda, że zawsze dostawała to, co chciała i wtedy, kiedy chciała, ale nigdy nie obrażała się na nikogo, nawet jeśli odmawiano jej spełnienia próśb i żądań.
Autumn znów była brzemienna. Dziecko miało urodzić się wiosną. Kilka dni przed trzecimi urodzinami córki z winnicy przybiegł parobek, wołając madame la marquise. Tuż za nim Lafite dostrzegł kilku innych parobków, niosących coś na rękach. Gdy się zbliżyli, służący poczuł, że serce mu zamarło. Jego pani wybiegła z domu. Po chwili Lafite usłyszał rozdzierający serce krzyk.
Parobkowie nieśli na noszach Sebastiana d'O1eron. Wnieśli go do środka, a tuż obok nich biegła pobladła na twarzy Autumn. Trzymała męża za rękę.
– Poślijcie po moją matkę – krzyknęła do Lafite'a. – I po doktora, jeśli mieszka jakiś w pobliżu. Na górę – rozkazała parobkom i wskazała schody.
Mężczyźni położyli markiza na łożu. Lily i Orange obie wybuchły płaczem, kiedy go zobaczyły. Autumn spojrzała na nie ze złością.
– Wasze płacze tu nic nie pomogą – rzuciła. – Pomóżcie mi go rozebrać. Marc, przynieś koszulę nocną z szafy pana. – Pochyliła się nad mężem. – Już, już, mon coeur. Wszystko będzie dobrze. Gdzie cię boli?
Sebastian z trudem podniósł dłoń i wskazał tors. Orange przyniosła niewielki kielich z winem, a Autumn pomogła mężowi podnieść się na tyle, by wypił trochę wina.
Kobiety wspólnie rozebrały markiza i założyły mu nocną koszulę.
Sebastian chwycił dłoń Autumn.
– Ja… ja… umieram – wykrztusił z trudem. Sam przez chwilę był zaskoczony tym, co powiedział, ale wiedział, że to prawda. – Poślij po… księdza – szepnął jeszcze.
– Pojadę – rzucił szybko Marc, nim Autumn zdążyła zaprotestować lub wydać mu rozkaz. Marc, choć sam przed sobą nie chciał tego przyznać, wiedział, że jego pan ma rację. Umierał. Wybiegł i odszukał Lafite'a. – Markiz chce widzieć księdza. Gdzie go znajdę?
– W kościele w Archambault – odparł służący.
Młody człowiek wbiegł do stajni, zabrał konia i ruszył galopem w stronę Archambault. W kościele znalazł ojca Hugo.
– Nasz pan, markiz d'Auriville, umiera, dobry ojcze. Prosi, byś natychmiast przybył. Weź mego konia. Ja pójdę do hrabiego. On mnie odwiezie.
Wybiegł z kościoła i odszukał hrabiego de Saville i jego siostry. Kiedy im powiedział, co się stało, hrabia kazał przygotować powóz dla sióstr, a sam razem z Markiem pobiegł do stajni po konia. Jechali jak najszybciej mogli w stronę Chermont.
– Czy on jeszcze żyje? – zapytał Lafite'a hrabia, gdy w towarzystwie Marca wszedł do domu. – Gdzie jest moja siostrzenica?
– Jeszcze żyje. Są z nim ksiądz i madame - odparł majordomus. – Posłano po madame la duchese, monseigneur.
– Wiesz, co się stało? – zapytał hrabia.
– Ogrodnik z winnicy powiedział, że markiz był z nim w polu, jak zwykle podczas zbiorów. Nagle chwycił się za lewe ramię. Na jego twarzy pojawił się wyraz bólu. Krzyknął i upadł na ziemię. Nie mógł wstać, więc przyniesiono go do domu.
– Zaprowadźcie madame Jasmine na górę, jak tylko przybędzie – rozkazał służącym Lafite.
W ciemnej sypialni paliły się tylko dwie świece. Markiz leżał w milczeniu na łóżku. Ojciec Hugo siedział obok i szeptał modlitwę. Autumn siedziała po drugiej stronie z kamienną twarzą, ale w jej oczach widać było cierpienie. Hrabia de Saville widział, że jego siostrzenica walczy, by nie wybuchnąć płaczem. Na jej kolanach siedziała córka. Madeline była dziwnie cicho, jakby wyczuła, że dzieje się w tej chwili coś strasznego. Hrabia położył dłoń na ramieniu siostrzenicy w geście pocieszenia.
Autumn spojrzała na niego i uśmiechnęła się słabo. Potrząsnęła głową i powiedziała:
– Nie rozumiem. To nie powinno się stać, oncle. Jak to możliwe?
– Nie wiem, Autumn – odparł szczerze, siadając obok niej na krześle podstawionym przez Lily.
Siedzieli w milczeniu, słuchając oddechu markiza, który z każdą chwilą stawał się cięższy. Autumn drżała, patrząc na męża, z którego na jej oczach uchodziło życie. Wszystko to było jak zły sen, a ona miała ochotę uszczypnąć się, by się obudzić. Byliśmy tacy szczęśliwi. Mieliśmy Madeline i dopiero co dowiedzieliśmy się, że na wiosnę urodzi nam się kolejne dziecko. On nie może umrzeć! Nie może! Ma przecież tyle powodów, by żyć, myślała Autumn i nagle przestraszyła się, bo poczuła na swoich dłoniach inne, zimne dłonie.
– Ma chérie – powiedział Sebastian, a tym razem jego głos był znacznie silniejszy niż wcześniej.
Patrzyła na ukochaną twarz, ale wypowiadane przez niego słowa wcale do niej nie docierały. Uśmiechał się łagodnie i uścisnął jej dłoń resztkami sił.
– Je t'aime, et notre Madeline aussi - rzekł. – Je t'aime.
Oczy Sebastiana zaszły mgłą, westchnął nagle i życie opuściło go ostatecznie.