Słońce ledwie ukazało się nad horyzontem, a niebo już pojaśniało czystym błękitem. Na wschodzie pojawiła się złotawo – pomarańczowo – lawendowa poświata. Ziemia była ciepła, ale powietrze chłodne. Nad polami zawisła niezbyt gęsta mgła.
– Zupełnie, jakbyśmy jechali pośród najdelikatniejszej koronki – zauważyła Autumn, popędzając konia do kłusa. Nie jechała tak od śmierci Sebastiana. Przypomniała sobie o tym i pomyślała, że cudownie jest znów jeździć konno i czuć wiatr na twarzy. Jazda konna dawała jej poczucie wolności, ale wiedziała w głębi duszy, że wcale nie jest wolna.
– Dobrze sobie radzisz na koniu, madame - zauważył król, zrównując się z nią. – Uczyłaś się jeździć od dziecka?
– Tata posadził mnie na konia, nim jeszcze nauczyłam się chodzić – odparła z nieznacznym uśmiechem, nie patrząc mu jednak w oczy. – Własnego kuca dostałam, gdy miałam trzy lata.
Przed nimi nagonka wypłoszyła z krzaków wielkiego jelenia, a psy ruszyły za nim z jazgotem. Zwierzę szybko skręciło w gęsty las, gdzie, ku rozczarowaniu myśliwych, zniknęło. Ich następna zwierzyna, wielki dzik, nie miał tyle szczęścia i został szybko zabity. Przywiązano go za nogi do drąga i odesłano do Chambord, gdzie miał zostać sprawiony i upieczony na kolację.
W południe zatrzymali się na słonecznej polanie, gdzie służba przygotowała piknik dla myśliwych. Były tam pieczone kapłony i kaczki, wielka wiejska szynka, twardy ser o orzechowym posmaku i miękki brie; świeży, jeszcze ciepły chleb zawinięty w serwetki, kosz jabłek i gruszek oraz kilka karafek wina. Wszyscy jedli z apetytem, a potem powrócili na polowanie. Służba została na miejscu, by posprzątać i zabrać do zamku to, co zostało z posiłku.
Jasmine bardzo podobało się polowanie, nie uczestniczyła w niczym podobnym od wielu lat. Jechała z werwą, a towarzyszący mężczyźni otwarcie chwalili jej entuzjazm. Trudno im było uwierzyć, że ta piękna dama skończyła sześćdziesiąt lat. W związku z zainteresowaniem księżną Glenkirk, nikt prócz spostrzegawczego de Montroi nie zauważył zniknięcia Autumn i króla. Hrabia wiedział, że jego pan dobrze zna te lasy, nie martwił się więc. Najwyraźniej król miał już dość polowania na dziś i postanowił popołudnie spędzić na uwodzeniu damy. Guy Claude pojechał z resztą myśliwych.
– Dokąd oni jadą? – zapytała Autumn, kiedy król pochylił się i wziął wodze jej konia, po czym skierował oba rumaki w inną stronę niż reszta towarzystwa.
– Niedaleko jest piękna polanka. Pomyślałem, że chciałabyś ją zobaczyć – odparł. – Kiedy będziesz chciała wrócić do zamku, ruszymy z powrotem. Znam drogę, ma bijou. - Spojrzał jej prosto w oczy, a potem roześmiał się, gdy dostrzegł wyraz jej twarzy. – Już jesteś wilgotna? – zażartował. – Ostrzegałem cię, że tak będzie.
– Jesteś nieznośny, Ludwiku – ofuknęła go łagodnie.
– Zaufaj mi, Autumn. Nigdy cię nie skrzywdzę, ma bijou. Kobiety trzeba kochać i rozpieszczać, a nie krzywdzić.
– To bardzo miłe, co powiedziałeś – odparła zaskoczona. Nie mogła zrozumieć, jak to się stało, że całkowicie przejął nad nią kontrolę. – Chyba powinnam ci zaufać. W końcu i tak nie mam innego wyjścia.
Uśmiechnął się jak mały chłopiec.
– Nie, ma bijou, nie masz.
Nagle las się skończył, ukazując niewielką, trawiastą polanę, otoczoną z jednej strony wąskim strumykiem. Na końcu strumyk wpadał do maleńkiego jeziorka, a z niego wypływał niskim wodospadem w dół. Stanęli i zsiedli z koni. Puścili je wolno, by swobodnie skubały trawę. Król rozłożył swoją pelerynę i zaprosił Autumn, by usiadła obok niego.
– Tu jest pięknie – powiedziała, siadając. – Nie potrafiłabym sobie nawet wyobrazić równie pięknego miejsca, zwłaszcza w środku gęstego lasu. Jak je odnalazłeś?
– Jeździłem tu od dzieciństwa. Chambord należało do króla. Ojciec podarował je wujowi, mając nadzieję, że renowacja, którą chciał tu przeprowadzić, zatrzyma go na wsi na dłużej i nie będzie przysparzał mu problemów w Paryżu. Po śmierci wuja zamek wróci do mnie. Niestety, wuj znalazł bardzo sprawnych architektów i wykonawców, a na dodatek świetnego nadzorcę do pilnowania remontu. Szybko wrócił do Paryża i znów zaczął te swoje polityczne gierki, intrygi i wojny. Nigdy nie wybaczę mu tego, że wysłał na wygnanie Mazarina i sprawił po śmierci ojca tyle kłopotów mojej matce. Gdyby nie mama i tatko Jules, pewnie zginąłbym z jego ręki. – Przerwał i zaczerwienił się, a potem podjął poważnym tonem: – Nie słyszałaś, jak przed chwilą nazwałem kardynała, ma bijou. Muszę, ku własnemu zawstydzeniu przyznać, że na chwilę się zapomniałem. Łatwo się przy tobie zapomnieć, chérie.
– Nic nie słyszałam, Ludwiku. Nic do mnie nie dotarło – zapewniła go Autumn.
Wyciągnął dłoń i dotknął jej twarzy.
– Naprawdę jesteś bardzo piękna, ma bijou. Spodobałaś mi się już, kiedy cię pierwszy raz widziałem. Złamałaś mi serce, odprawiając mnie tak stanowczo.
Pochylił się i pocałował ją. Mruczał z zadowoleniem, kiedy jej usta ugięły się pod naporem jego ust i oddała pocałunek, a potem dotknęła językiem jego języka. Odsunął ją i znów spojrzał jej w oczy.
Autumn znów się zaczerwieniła, czując, że wilgotnieje pod wpływem podniecenia. On uśmiechnął się, zdjął rękawice i wsunął dłoń pod jej spódnicę, by pogładzić wnętrze ud.
– Podciągnij spódnicę – powiedział. – Chcę zobaczyć skarb, który się tam kryje. Och – westchnął, kiedy materiał uniósł się w górę i jego oczom ukazały się szczupłe nogi w zielonych pończochach podtrzymywanych podwiązkami ze złotymi wstążkami i kremowymi różyczkami. Nad podwiązkami lśniły jasne uda, a nad nimi kłębiły się ciemne, kręcone włosy. Wargi miała nieco nabrzmiałe. Pośród ciemnych loków było widać, jak lśnią wilgocią.
Jęknął, jakby go coś zabolało.
– Obiecałem sobie, że kiedy wezmę cię po raz pierwszy, będzie to w pokoju pełnym kwiatów i w blasku świec, ale nie mogę już czekać. Rozłóż nogi, moja piękna Autumn. Muszę cię wziąć teraz!
– A jeśli myśliwi będą tędy wracać? – zapytała nerwowo, choć wystarczyło jedno spojrzenie na niego, by domyślić się, że nic go teraz nie powstrzyma.
– Tędy na pewno nie będą jechali – odparł król i nim zdążyła zaprotestować, szybko położył się na niej. Pośpiesznie uwolnił członek ze spodni i umieścił jego wierzchołek u wejścia do jaskini miłości. Pochylił się, pocałował ją raz jeszcze, tym razem naprawdę namiętnie.
Autumn czuła na swoim ciele pulsującą męskość. Jej ciało przeszył ból pożądania. Rozwarła mocno nogi, objęła go nimi i jęknęła cicho, gdy wszedł w nią i wypełnił jej wnętrze. Wstydziła się swego entuzjazmu, ale nic nie mogła na to poradzić. Od jak dawna żaden mężczyzna jej nie dotykał? Nieważne, w jakie ubrała to słowa, czuła się teraz jak zwykła ladacznica, ale przestało ją to przerażać. Pragnęła go. Pożądała go tak samo jak on jej. Obejmowała go nogami i przyciskała się mocno i już po chwili poczuła, że napełnił ją nasieniem. Ku swojemu zupełnemu zaskoczeniu sama osiągnęła szczyt rozkoszy dokładnie w tej samej chwili.
– Och, Wasza Wysokość! – mruknęła.
– Och, madame la marquise - szepnął. – Jesteś cudowna i taka gorąca. Jesteś jeszcze bardziej namiętna, niż mogłem mieć nadzieję. Nawet nie wiesz, jak bardzo mnie to cieszy.
– Popsułam kapelusz – westchnęła, spoglądając na dwa złamane pióra.
– Dam ci inny, tuzin innych – obiecał, wstając i poprawiając odzienie. – Chodź, ma bijou, musimy opuścić miejsce naszego pierwszego zbliżenia i jak najszybciej wrócić do zamku. Dziś w nocy przyjdziesz do mego łoża i będziemy dalej rozkoszowali się sobą nawzajem. Mógłbym cię znów wziąć już teraz i zrobię to, jeśli nie opuścisz spódnicy i nie ukryjesz przede mną swojego uroczego skarbu!