— Tak jest, sir.
— Doskonale. Proszę zawrócić i stanąć na wyznaczonej pozycji. Chcę zobaczyć przelot okrętów, komodorze Babcock.
— Aye, aye, sir. Astrogator, proszę wytyczyć stosowny kurs.
— Aye, aye, ma’am. — Głos oficera astrogacyjnego był równie bezbarwny jak głos Daumier, ale Honor doskonale wiedziała, że żadna z nich nie ma specjalnej ochoty oglądać lekcji, jaką zaraz zobaczą.
Zebrani w sali odpraw dowódcy okrętów wchodzących w skład Piątej eskadry krążowników liniowych oraz przydzielonej jej osłony stanęli na baczność, gdy w progu pojawił się admirał Sarnow. Za nim szły Honor i kapitan Corell. Było to pierwsze spotkanie w tak szerokim gronie. Brał w nim udział także komodor Prentis, dowódca HMS Defiant, przybyły ledwie sześć godzin temu. Jak dotąd miał czyste konto, ale był tu nowy i bez trudu zorientował się, czując ciężką i ponurą jak chmura gradowa atmosferę, że pozostali spodziewają się trzęsienia ziemi albo innych objawów admiralskiej furii z racji swych dotychczasowych osiągnięć.
— Siadajcie — polecił Sarnow, zajmując zwykłe miejsce u szczytu stołu.
Po jego prawej stronie usiadła Honor, po lewej Corell. Większość obecnych trzymała się sztywno i patrzyła prosto przed siebie, dlatego też Honor zauważyła, że nienagannie prezentujący się komandor siedzący obok dowódcy Siedemnastej eskadry ciężkich krążowników, komodora Van Slyke’a, wpierw spojrzał na nią ostro, a dopiero potem wbił wzrok w pustkę. Wyglądał znajomo, choć była pewna, że nigdy się nie spotkali. Zastanowiło ją kto to taki, ale słowa Sarnowa skierowały jej myśli na inny tor.
— No cóż, panie i panowie: wygląda na to, że samo życie pokazało, na czym musimy się skupić. Na szczęście, o ile można tak to ująć, admirał Parks nie oczekuje po nas wykonywania jakichkolwiek skomplikowanych zadań.
Mówił to prawie ironicznie; kapitan Trinh zaczerwienił się, a pozostali wyprostowali jeszcze bardziej.
— Zdaję sobie sprawę, że nikt nie ponosi winy za braki eskadry — dodał Sarnow. — Niestety, wszyscy jesteśmy odpowiedzialni za to, by jak najprędzej je zlikwidować. Od tego momentu wszyscy zaczynamy z czystymi kontami, ale wszystko, co nastąpi dalej, będzie rozliczane. To wam obiecuję. Rozumiemy się?
Widząc skinienia głowy, posłał zebranym promienny uśmiech.
— Doskonale, Żebyśmy się dobrze zrozumieli: nie szukam kozłów ofiarnych i nie wypominam nikomu popełnionych błędów, ale mogę być także najgorszym skurwysynem, jakiego spotkaliście, a to, że admirał Parks uważnie obserwuje każde nasze posunięcie, nie poprawia mi humoru. Każda nowa eskadra ma problemy: ja to wiem i admirał Parks to wie, ale stopień naszego dla nich zrozumienia uzależniony będzie od waszych wysiłków, by je przezwyciężyć. Jestem pewien, że nie sprawicie nam zawodu.
Tym razem potaknięcia były zdecydowanie energiczniejsze.
— W takim razie zaczniemy od sprawdzenia, co poszło nie tak. — Sarnow usiadł wygodniej. — Kapitan Corell i kapitan Harrington przygotowały krytyczną ocenę ostatnich ćwiczeń, która w co nie wątpię, zainteresuje wszystkich.
Kabinę wypełniał gwar głosów i brzęk szkła. Krążący po sali stewardzi napełniali opróżnione naczynia. Goście admirała Sarnowa stali w małych grupkach lub przemieszczali się na podobieństwo wolno krążącej wody. Honor zmuszała się do uśmiechów i uprzejmych gestów, gdy ktokolwiek znalazł się w jej bezpośrednim sąsiedztwie. Nie było to łatwe, ponieważ nie cierpiała serdecznie tak tłoku, jak i spotkań towarzyskich tego typu, na szczęście nauczyła się dobrze to maskować i zachowywać tak, jak oczekiwano tego po gospodyni.
Z tacy z kanapkami wzięła łodygę selera i wręczyła ją Nimitzowi zajmującemu zwyczajowe miejsce na jej ramieniu. Treecat bleeknął radośnie, natychmiast złapał smakołyk w górną chwytną łapę i zajął się beztroskim chrupaniem, nie kryjąc epikurejskiej wręcz przyjemności. Honor wyczuła to i uśmiechnęła się, drapiąc go po piersiach i obserwując MacGuinessa niezauważalnie przesuwającego się między zaproszonymi oficerami. Mac nadzorował pozostałych stewardów. Honor miała świadomość, że bez niego przyjęcie okazałoby się totalną klapą. Tymczasem było niezwykle udane, do czego w znacznej mierze przyczyniła się komandor Henke, poruszająca się z gracją żyjącego na planecie Sphinx albatrosa. Zachowaniem i pochodzeniem aż nadto nadrabiała niską rangę, pomimo której czuła się na przyjęciu jak u siebie.
Z tłumu wyłonił się komodor Stephen Van Slyke i wdał się w cichą rozmowę z Sarnowem. Honor nie znała go, ale zaczynała lubić. Zbudowany był niczym zapaśnik z byczym karkiem, podkreślonym przez czarne włosy i grube brwi, ale poruszał się zwinnie i szybko. Jego wypowiedzi w czasie odprawy nie były błyskotliwe, ale zwięzłe, pragmatyczne i sensowne.
Doskonale ubrany komandor, którego zapamiętała z odprawy, posuwał się za nim i widząc, co się dzieje, przystanął ze zbolałą miną. Potem rozejrzał się, dostrzegł ją i jego twarz stężała. Honor przyjrzała mu się z namysłem, ale spokojnie, zastanawiając się, o co tu chodzi. Mężczyzna był smukły — przypominał osę i poruszał się z wystudiowaną gracją typową dla pewnego kręgu arystokracji. Ani tego zachowania, ani tego kręgu Honor nigdy nie lubiła, choć niektórzy wywodzący się z niego oficerowie, których miała okazję poznać, byli naprawdę inteligentni. Pojęcia nie miała, dlaczego ukrywali to za tak irytująco głupawym zachowaniem, co ją jeszcze bardziej denerwowało.
Komandor nadal się na nią gapił, bo trudno było inaczej określić jego zachowanie i niespodziewanie podjął jakąś decyzję — widać to było po błysku w jego oczach. Podszedł do niej.
— Kapitan Harrington. — Głos miał kulturalny, o tak specyficznie wypolerowanym brzmieniu, że natychmiast wydał jej się znajomy, choć nie potrafiła umiejscowić skąd.
— Komandorze — odparła uprzejmie. — Obawiam się, że nie zostaliśmy sobie przedstawieni, a poznałam ostatnio tylu nowych oficerów, że nie zdołałam zapamiętać pańskiego nazwiska.
— Houseman. Artur Houseman, szef sztabu komodora Van Slyke’a. Jak sądzę, spotkała pani mojego kuzyna.
Honor zesztywniała, nie przestając się uśmiechać, za to Nimitz przestał chrupać selera i nerwowo przyjrzał się mówiącemu. Teraz wszystko stało się jasne: był niższy od Reginalda Housemana i miał jaśniejsze włosy, ale reszta rodzinnych cech biła po oczach.
— Owszem, spotkałam, komandorze — odparła lodowatym sopranem, kładąc lekki nacisk na stopień. Dotarło, ponieważ lekko się zaczerwienił.
— Tak właśnie myślałem… ma’am — Przerwa była rozmyślna i Honor poczuła, jak zaciskają się jej wargi, a w oczach pojawia lód.
Podeszła bliżej i zniżyła głos, tak by nie usłyszał jej nikt inny.
— W takim razie będzie pan łaskaw zrozumieć, komandorze, że nie lubię pańskiego kuzyna, podobnie jak on mnie. Nie powinno to pana dotyczyć w najmniejszym stopniu, chyba że chce pan, aby było inaczej. A naprawdę szczerze w to wątpię. — Uśmiechnęła się, pokazując zęby, i w jego oczach błysnęło coś przypominającego strach. — Niezależnie zresztą od pańskich prywatnych uczuć, będzie pan zachowywał się zgodnie z obowiązującymi oficerów zasadami uprzejmości, komandorze Houseman, i to nie tylko w stosunku do mnie, ale do wszystkich obecnych na moim okręcie.
Miała zamiar na tym zakończyć, ale widząc, że odruchowo spojrzał w stronę Sarnowa i Van Slyke’a, uśmiechnęła się lodowato i dodała:
— Może się pan nie obawiać, komandorze Houseman: nie zamierzam mieszać w to admirała Sarnowa… czy też komodora Van Slyke’a. Nie sadzę, by to było konieczne, nieprawdaż?
Łypnął na nią wściekle, na co odpowiedziała spokojnym lodowatym spojrzeniem. A potem Houseman nerwowo przełknął ślinę i konfrontacja się skończyła.