Выбрать главу

— Gdzie ten kurs, astro? — warknął.

— Jeśli frachtowiec utrzyma obecne przyspieszenie, nie zdołamy przechwycić go przed orbitą Graysona, sir. Przy maksymalnym przyspieszeniu jego prędkość osiągniemy dopiero za osiemdziesiąt osiem minut.

Brentworth miał ochotę kląć — tego się właśnie obawiał. Jeśli to nie był frachtowiec… O tym wolał nie myśleć. Jednostkę był w stanie przechwycić wyłącznie inny okręt znajdujący się bliżej planety i lecący zbliżonym kursem. Natomiast istniała druga ewentualność — to rzeczywiście był frachtowiec uciekający desperacko przed pościgiem. A w takim wypadku ścigający mógł znaleźć się w zasięgu rakiet jego krążownika. Było to mało prawdopodobne, ale zawsze…

— Lecimy za nim! — rozkazał.

— Aye, aye, sir. Sternik: zwrot sto siedemdziesiąt trzy stopnie na lewą burtę.

— Aye, aye, sir. Sto siedemdziesiąt trzy stopnie na lewą burtę.

— Panie kapitanie, mam wiadomość z frachtowca! — zameldował oficer łącznościowy.

— Proszę przełączyć na główny ekran!

— Aye, aye, sir!

Na ekranie wizualnym pojawiła się twarz kobiety, napięta i mokra od potu, a z głośnika rozległ się nieco ochrypły i bliski paniki głos:

— …ayday! Mayday! Tu frachtowiec Queensland z marynarki handlowej Królestwa Manticore! Jestem atakowana przez niezidentyfikowane okręty wojenne! Moja eskorta i dwa inne frachtowce zostały zniszczone! Powtarzam: zostałam zaatakowana przez niez…

— Drugi ślad wyjścia z nadprzestrzeni, sir! — Głos oficera taktycznego zagłuszył wiadomość i Brentworth przeniósł wzrok na ekran taktyczny fotela.

Widać na nim było źródło napędu, które rozdzielało się właśnie, by po sekundzie zmienić się w trzy sygnatury. Sądząc po odczytach mocy, nie były to statki cywilne, a co gorsza, natychmiast podjęły pościg z przyspieszeniem ponad pięciu kilometrów na sekundę kwadrat.

— …jakikolwiek statek. — Glos kapitan frachtowca rozbrzmiał silniej w głośnikach.

Fale radiowe potrzebowały ponad trzy minuty na dotarcie do Alvareza, a więc kapitan powiedziała to, co teraz słyszeli, zanim zobaczyła na ekranach, że jej prześladowcy nie zaprzestali pościgu. Teraz były to już słowa trupa, bowiem ścigający wystrzelili rakiety.

— Jakikolwiek statek, który nas słyszy! Tu kapitan Uborewicz z frachtowca Queensland! Jestem atakowana! Powtarzam: jestem atakowana i potrzebuję pomocy! Każdy, kto usłyszy naszą wiadomość…

Oficer łączności spojrzał na Brentwortha prawie błagalnie, ale ten nie odezwał się — nie było sensu odpowiadać i zdawali sobie z tego sprawę wszyscy obecni na mostku. Rakiety przyspieszyły do prawie dziewięćdziesięciu tysięcy g i Brentworth obserwował z chorobliwą fascynacją, jak doganiają frachtowiec… a potem sygnatura jego napędu zniknęła z ekranów.

— …Potrzebuję pomocy! — Głos Uborewicz nadal rozbrzmiewał w głośnikach. — Powtarzam: jestem…

— Wyłącz to! — warknął Brentworth i głos nieżyjącej już kobiety umilkł w pół zdania.

Zabójcy wykonywali zwrot świadomi swej bezkarności — nim Alvarez dotrze na odległość strzału, będą już w nadprzestrzeni. W spojrzeniu Brentwortha mieszały się wściekłość i bezsilność.

— Odczyt, Henri? — spytał cicho i groźnie. Oficer taktyczny przełknął nerwowo ślinę, nim odpowiedział:

— Nic konkretnego, sir. Z pewnością to okręty wojenne, co najmniej lekkie krążowniki albo lekki krążownik i dwa niszczyciele, ale zidentyfikować ich nie zdołamy, sir.

— Dopilnuj, żeby wszystko zostało nagrane. Może Królewska Marynarka albo nasz wywiad zdołają coś więcej z tym zrobić.

— Aye, aye, sir!

Brentworth w milczeniu spoglądał na ekran, póki trójka maruderów nie weszła w nadprzestrzeń. Dopiero wówczas opadł z westchnieniem na oparcie fotela, przyznając się sam przed sobą do porażki.

— Proszę utrzymać obecny kurs — polecił zmęczonym głosem. — Może zdążyli wsiąść do szalup ratunkowych.

Komandor porucznik Mudhafer Ben-Fazal ziewnął rozdzierająco i sięgnął po kawę. Gwiazda typu G4, stanowiąca słońce systemu Zanzibar, była niewielkim, jasnym punkcikiem, znajdującym się za rufą jego dozorowca patrolującego skraj zewnętrznego pasa asteroidów. Komandor uważał gorącą kawę za jedyne antidotum na zimną i przepełnioną samotnością pustkę rozciągającą się na zewnątrz kadłuba. Wolałby być w tej chwili gdzie indziej (by nie rzec gdziekolwiek), ale nikt się z nim nie konsultował, pisząc rozkazy, więc był tutaj.

Przywódcy Frontu Wyzwolenia Zanzibaru zostali przepędzeni z powierzchni planety, ale nadal organizowali nieregularne dostawy broni dla ocalałych podwładnych. Dostawy przychodziły spoza systemu i choć starannie usunięto tak z broni, jak i z opakowań wszelkie umożliwiające identyfikację oznaczenia, w grę wchodziła wyłącznie Ludowa Republika Haven. Tylko ona oficjalnie uznała Front i to właśnie na jej terytorium, konkretnie na Mendozie i Chelsea, bazowały smętne resztki zbieraniny uzbrojonych frachtowców zwanych szumnie flotą Frontu.

Ustalenie, kto wysyła Frontowi fundusze i broń, było problemem wywiadu, natomiast to, że broń i materiały wybuchowe docierały na Zanzibar, było problemem marynarki kalifatu. Z uzyskanych przez wywiad informacji wynikało, że pośrednikami byli tutejsi górnicy, stąd patrole pasów asteroidów i obecność Ben-Fazala w tym zapomnianym przez Boga i ludzi miejscu. Miał poza tym świadomość, że jest to liczenie na szczęśliwy traf, ponieważ układ planetarny posiadał tyle asteroid, że przeszukanie każdej jednostki górniczej było po prostu fizycznie niemożliwe, dozorowców zaś mieli zbyt mało, by mogły cały czas patrolować wszystkie podejrzane rejony. Pozostawało liczyć na szczęście i dlatego Al-Nassir się tu plątał, pozbawiając komandora porucznika Ben-Fazala zasłużonego urlopu.

Odchylił fotel i upił kolejny łyk kawy — jego okręt przy krążownikach liniowych Royal Manticoran Navy orbitujących wokół Zanzibaru przypominał zabawkę, ale dla uzbrojonych frachtowców czy holowników Frontu był aż zbyt groźnym przeciwnikiem. A przyznawał, że miał wielką ochotę spotkać któryś z nich, by odpłacić bandzie zdegenerowanych terrorystów, których bomby zabijały i kaleczyły cywilów.

— Przepraszam, panie kapitanie, ale pasywne sensory coś wykryły — odezwał się oficer taktyczny, a widząc zdziwioną minę dowódcy, wzruszył ramionami i dodał: — Nie wiem co to jest… wygląda na niedokładnie ekranowane źródło radiowe. Może to być zwykła radiolatarnia górnicza, ale jeśli tak, to nadaje niezrozumiały sygnał.

— Skąd pochodzi ten sygnał?

— Z gromady w namiarze dwieście siedemdziesiąt trzy i jest słaby.

— No cóż, przyjrzyjmy się więc tej gromadzie, poruczniku. Sternik, kurs dwieście siedemdziesiąt trzy.

— Tak jest, panie kapitanie… Kurs dwieście siedemdziesiąt trzy.

Dozorowiec zmienił kurs, kierując się ku źródłu dziwnych sygnałów.

— Dziwne… jeśli to radiolatarnia, nadaje zakodowany sygnał. — Oficer taktyczny zmarszczył brwi. — Nigdy czegoś podobnego nie widziałem. Zupełnie jakby…

Komandor porucznik Ben-Fazal nigdy nie dowiedział się, co miał na myśli jego podkomendny, bowiem zza gromady asteroid — na podobieństwo rekina wyłaniającego się zza kępy wodorostów — wysunął się lekki krążownik. W ostatniej sekundzie życia zrozumiał, że sygnał był przynętą. Krążownik Ludowej Marynarki rozstrzelał dozorowiec, zmieniając go w chmurę rozżarzonego gazu.

— Definitywnie przekraczają granicę, ma’am — zameldował oficer operacyjny. Komodor Sarah Longtree skinęła głową, mając nadzieję, że wygląda na spokojniejszą, niż naprawdę jest. Jej eskadra ciężkich krążowników dysponowała dużą silą, ale nie miała żadnych szans w walce ze zbliżającą się formacją okrętów Ludowej Marynarki.