Honor przytaknęła, a Henke dodała z błyskiem w oczach:
— Czy też braki w uzbrojeniu?
Tym razem Honor znowu się zarumieniła.
— Znaczy się oba braki — podsumowała zadowolona z siebie Michelle Henke i zmarszczyła czoło. — No tak… wiesz, mamy trochę inną karnację…
— A to ważne?
— Święci Pańscy! — jęknęła ze zgrozą zapytana, uniosła oczy ku sufitowi w odpowiedzi na bezmiar ignorancji ujawnionej przez to pytanie i oznajmiła stanowczo: — Ważne. Masz szczęście, że moja mamuśka uparła się, by wszystkie jej córki opanowały podstawowe techniki myśliwskie. Chyba uda mi się coś z ciebie zrobić, ale najpierw będę musiała odbyć rajd po okrętowych sklepach, bo nic z tego, co sama używam, nie jest odpowiednie dla ciebie…
Nawet nie wspominała o drugiej ewentualności, bo i tak była pewna, że Honor nie posiada żadnych kosmetyków, więc nie było czego sprawdzać.
— Jak szybko chcesz osiągnąć zamierzony efekt? — spytała rzeczowo.
— W ciągu przyszłego tygodnia… albo jakoś tak? — zasugerowała nieśmiało Honor.
— Powinno się udać — oceniła Henke, z trudem zachowując kamienną twarz. — Dziś jest czwartek… co ty na to, żebym wpadła w środę po obiedzie i nauczyła cię, jak zrobić się na bóstwo?
— Środa? — Rumieniec powrócił z podwójną prawie siłą. Honor wbiła wzrok w portret Królowej.
Henke musiała tym razem naprawdę się natrudzić, by nie parsknąć śmiechem, bo o środowych kolacjach Honor i Tankersleya wiedzieli wszyscy — trwały w końcu od sześciu tygodni.
— Środa byłaby dobra — zgodziła się Honor.
— Załatwione. Póki co jednakże naprawdę muszę się wyspać. — Mike wstała. — Spotkamy się, żeby przedyskutować symulację o szóstej trzydzieści?
— Może być. — Zmiana tematu na zawodowy najwyraźniej przyniosła Honor ulgę, bo przestała się gapić na portret Elżbiety III. — I… dzięki, Mike. Naprawdę dzięki.
— Po co ma się przyjaciół? — roześmiała się Henke, wyprostowała i strzeliła obcasami. — I z tym optymistycznym akcentem pozwolę sobie życzyć dobrej nocy, ma’am.
— Dobranoc, Mike — odparła z uśmiechem Honor, odprowadzając ją wzrokiem do drzwi.
— …i, jak sądzę, to byłoby wszystko, panie i panowie — zakończył sir Yancey Parks. — Dziękuję wszystkim i życzę dobrej nocy.
Zebrani zaczęli wstawać, żegnając go ukłonami, i kolejno wychodzili. Wszyscy poza jednym — Parks z nieukrywanym zdziwieniem spojrzał na spokojnie siedzącego kontradmirała Marka Sarnowa.
— Ma pan do mnie jakąś specjalną sprawę, admirale? — spytał.
— Tak, sir. Obawiam się, że mam — odparł cicho Sarnow i dodał, spoglądając znacząco na komodora Caprę i kapitana Hurstona. — I jeśli to możliwe, chciałbym z panem porozmawiać w cztery oczy, sir.
Parks wciągnął ze świstem powietrze, czując, że nie tylko on jest zaskoczony tym, co usłyszał — Sarnow mówił spokojnie i ze stosownym szacunkiem, ale w jego głosie słychać było stanowczość, a po wyrazie zielonych oczu widać było, że nie ustąpi. Capra otworzył usta, ale Parks uciszył go gestem i polecił:
— Vincent? Mark? Przepraszam was na chwilę, po rozmowie z admirałem Sarnowem dołączę do was w sali kartograficznej i tam dokończymy sprawdzanie ostatecznego rozwinięcia sił.
— Naturalnie, sir. — Capra wstał, polecił wzrokiem oficerowi operacyjnemu, by zrobił to samo, i obaj wyszli.
Gdy zamknęły się za nimi drzwi, Parks rozsiadł się wygodniej i spytał:
— O czym chciał pan ze mną rozmawiać, admirale?
— O kapitan Harrington, sir — odparł spokojnie Sarnow. Parks zmrużył oczy.
— Co z kapitan Harrington? Jakieś problemy? — spytał.
— Nie z nią, sir. Jestem z niej bardzo zadowolony, i to jest właśnie powód, dla którego chcę z panem o niej porozmawiać.
— Tak?
— Tak, sir. — W oczach Sarnowa błysnęło wyzwanie. — Wolno wiedzieć, sir, dlaczego kapitan Harrington jest jedynym kapitanem flagowym zespołu wydzielonego nigdy nie zapraszanym na odprawy odbywające się na pokładzie HMS Gryphon?
Parks odchylił się na oparcie fotela z twarzą pozbawioną wyrazu, ale zdradziły go palce bębniące po poręczy fotela.
— Kapitan Harrington była jak dotąd aż za bardzo zajęta pilnowaniem, by jej okręt był jak najszybciej w pełni gotów do służby. Wdrażała się też do nowych obowiązków — powiedział po chwili. — Nie widziałem powodu, by odrywać ją od tych zajęć jedynie po to, by uczestniczyła w rutynowych odprawach.
— Z całym szacunkiem, sir Yancey, ale nie wierzę, by to była prawda.
Głos Sarnowa pozostał rzeczowy, za to Parks poczerwieniał.
— Nazywa mnie pan kłamcą, admirale Sarnow? — spytał bardzo cicho.
Mark Sarnow pokręcił przecząco głową, ale cały czas spoglądał prosto w oczy Parksa.
— Nie, sir. Być może powinienem to ująć inaczej: nie wierzę, aby jej napięty plan zajęć był jedynym powodem, dla którego wykluczył ją pan z udziału w odprawach.
Parks z sykiem wypuścił powietrze i oświadczył chłodno:
— Nawet zakładając, że to stwierdzenie jest prawdą, nie bardzo rozumiem, w jaki sposób mój stosunek do kapitan Harrington czy też jego brak dotyczą pana, admirale.
— Kapitan Harrington jest dowódcą mojego okrętu flagowego, a co ważniejsze, moim kapitanem flagowym, i to doskonałym — odparł nadal spokojnie Sarnow. — W ciągu ostatnich jedenastu tygodni nie tylko doskonale wdrożyła się do nowych obowiązków ku memu całkowitemu zadowoleniu, ale także nadzorowała poważny remont własnego okrętu. Wykazała rzadko spotykany talent taktyczny i zaskarbiła sobie szacunek wszystkich pozostałych dowódców okrętów. Przejęła znaczną cześć obowiązków kapitan Corell, z których wywiązuje się doskonale. Co więcej, jest wybitnym oficerem o przebiegu służby i doświadczeniu, z których każdy kapitan byłby dumny, a którym naprawdę niewielu może dorównać. A wyłączanie jej z odpraw organizowanych przez dowódcę zespołu wydzielonego może zostać odebrane jako znak, że nie ma pan do niej zaufania.
— Nigdy nie powiedziałem ani nie sugerowałem, że nie mam zaufania do kapitan Harrington — oznajmił zimno Parks.
— Być może nigdy pan tego nie powiedział, sir, ale — świadomie lub nie — dobitnie pan to pokazał, sir.
Parks wyprostował się gwałtownie, aż fotel jęknął. Widać było, że jest wściekły, ale w jego oczach oprócz furii czaiło się coś jeszcze, gdy ze ściągniętą twarzą pochylił się ku Sarnowowi.
— Wyjaśnijmy sobie jedną rzecz do końca i bez niedomówień, admirale Sarnow — warknął. — Nie ścierpię i nie będę tolerował niesubordynacji. Czy to jasne?
— Niesubordynacja nie jest moim zamiarem, sir. — Melodyjny zwykle głos Sarnowa teraz był niemal boleśnie bezbarwny, ale nadal stanowczy. — Moim obowiązkiem jako dowódcy eskadry ciężkich krążowników przydzielonych do dowodzonej przez pana stacji jest wspieranie wszystkich podległych mi oficerów, jeśli na to zasługują. Jeżeli uważam, że któryś z nich jest traktowany niesprawiedliwie lub nieuczciwie, moim obowiązkiem jest ustalenie powodów takiego traktowania.
— Rozumiem. — Parks ponownie wbił się w fotel, próbując się opanować, i wyjaśnił chłodno: — W takim razie, admirale Sarnow, będę z panem całkowicie szczery. Nie jestem zadowolony z przydziału kapitan Harrington do mojego zespołu. A to dlatego, że mam mniej niż śladowe zaufanie do jej zdolności oceny sytuacji. Rozumie pan?