Выбрать главу

— Namiar 005 na 001, odległość sto osiemdziesiąt milionów kilometrów. Skipper, to prawie dokładnie tam, gdzie jest Bellerophon.

— Kontakt! Nieprzyjacielski okręt w namiarze 053 na 006, odległość pięćset siedemdziesiąt cztery tysiące kilometrów!

Pierre podskoczył, słysząc niespodziewany meldunek oficera operacyjnego. Nieprzyjaciel powinien znajdować się o jedenaście minut świetlnych od nich, więc o czym mówiła ta kobieta?!

— Kontakt potwierdzony! — zameldował oficer taktyczny Selima i dodał zdławionym głosem. — O Boże, to dreadnaugth!

Niedowierzanie sparaliżowało Pierre’a. To było niemożliwe! Tu nie miało prawa być żadnego dreadnaughta! Ale był — jednoznacznie potwierdzał to ekran taktyczny.

— Wracamy w nadprzestrzeń! — rozkazał, odzyskując głos. — Natychmiast!

— Nie możemy przez najbliższe osiem minut, sir — wykrztusił blady jak trup kapitan krążownika. — Generatory eksplodują z przeciążenia!

Pierre wpatrzył się w niego, czując w głowie zamęt, i zdawało mu się, że cała wieczność minęła, nim dotarł do niego sens tego, co właśnie usłyszał. Przez ten czas jego okręty zbliżały się do przeciwnika z prędkością czterdziestu tysięcy kilometrów na sekundę. Zdusił ogarniającą go panikę i zajął się analizą sytuacji. Była prosta — jeśli dyżurna wachta dreadnaughta nie było równie zaskoczona jak jego własna, wszyscy byli już martwi. Miał przeciwnika bez osłon burtowych prosto przed dziobem, jeśli zdąży zrobić skręt i odpalić pełne salwy burtowe, a tamci będą zbyt zaskoczeni, by odpowiedzieć ogniem, miał cień szansy… A muszą być zaskoczeni, bo w żaden sposób nie mogli spodziewać się tutaj jego okrętów. Jeżeli…

— Zwrot na lewą burtę! — warknął. — Wszystkie stanowiska ognia jak tylko cel znajdzie się w namiarze!

— Jezu, to krążowniki liniowe Ludowej Marynarki! — wyszeptał młodszy oficer taktyczny HMS Bellerophon.

Regulamin co prawda nie przewidywał takich meldunków, ale komandor porucznik Avshari jakoś nie czuł potrzeby krytyki. W końcu regulamin nie przewidywał także równie zwariowanej sytuacji jak ta. Obserwując, jak kontrolki stanu gotowości bojowej kolejno zmieniają barwę na zieloną, najbardziej ze wszystkiego pragnął, by kapitan wreszcie się zjawił. Albo pierwszy oficer. Albo ktokolwiek starszy stopniem, kto wiedziałby, co robić, bo on nie miał bladego pojęcia. To miał być spacerowy przelot — doskonała okazja, by młodsi stopniem lub stażem nabrali doświadczenia na wachcie. A on był oficerem łączności i to z takimi ocenami z taktyki, że uznano je w akademii za antyrekord! Skąd miał do cholery wiedzieć, co powinien teraz zrobić?!

— Generatory osłon burtowych aktywne! Prawoburtowa bateria wyłączona przez komputer, sir! — zameldowała oficer taktyczny w stopniu porucznika.

Avshari odetchnął z ulgą — skoro komputerowe sterowanie wyłączyło prawoburtowe baterie, wiedział przynajmniej, w którą stronę ma zrobić skręt.

— Sternik, ostry zwrot na prawą burtę!

— Aye, aye, sir… Jest ostry zwrot na prawą burtę. Okręt zaczął skręcać, gdy rozbrzmiał alarm zbliżeniowy.

— Strzelają do nas! — zameldowała porucznik Wolversham.

Kurtyna ognia z dział laserowych i graserów trafiła w osłonę burtową, którą dreadnaugth był już zwrócony do przeciwnika. Większość strzałów została przez nią wchłonięta lub odbita, ale gdy piąte trafienie naruszyło potężny pancerz okrętu, na tablicy kontrolnej zapaliło się kilka czerwonych punktów i rozbrzmiał alarm uszkodzeniowy. Tym razem komandor porucznik Avshari doskonale wiedział, co powinien zrobić.

— Porucznik Wolversham, może pani odpowiedzieć ogniem! — warknął, cytując dosłownie regulaminowy rozkaz.

Porucznik Wolversham nacisnęła płaski, czerwony przycisk na konsoli ogniowej.

Admirał Pierre jęknął, widząc, jak błyskawicznie dreadnaugth wykonał zwrot, ustawiając się burtą ku nim, i jego osłona burtowa zneutralizowała ostrzał jego okrętów. Nigdy nie widział, by jednostka tej wielkości manewrowała tak sprawnie i szybko. Ledwie dziesięć sekund zajęło załodze uaktywnienie osłon i wykonanie zwrotu — jego kapitan musiał mieć instynkt i refleks godne najwyższego podziwu.

Na ekranie taktycznym dostrzegł sygnaturę napędu celu, który przybył zniszczyć — o miliony kilometrów z boku — i zrozumiał, co się stało. Informacje, którymi dysponował, były doskonałe, miał po prostu zwykłego pecha — trafił na odlot z systemu, którego nie dało się przewidzieć, bo nie był rutynowy. Głupi tranzyt, który musiał mieć miejsce właśnie tu i właśnie teraz. I nie było żadnego sposobu, by uniknąć konsekwencji tego zbiegu okoliczności.

— Rozkaz do wszystkich: obrót na burtę! — warknął, mając pełną świadomość, że jest to daremny trud: znajdowali się tak blisko przeciwnika, że nawet jeśli zdążą ustawić się ekranami, nim dotrze do nich salwa z broni energetycznej, to w ślad za nią runie lawina rakiet, których nie zdołają uniknąć, odwlecze więc to jedynie nieuniknione…

A potem zrozumiał, że nie zdążą osiągnąć nawet tego.

Salwa burtowa HMS Bellerophon miała dość energii, by zniszczyć niewielki księżyc, toteż w ćwierć sekundy po tym, jak wiązki spolaryzowanego światła przemknęły przez otwarte na ten moment ambrazury w lewoburtowej osłonie, Sto Czterdziesty Pierwszy dywizjon krążowników liniowych Ludowej Marynarki Republiki Haven przestał istnieć.

ROZDZIAŁ XV

Honor uśmiechnęła się sennie, słuchając spokojnego, równego oddechu dobiegającego z ciemności za jej plecami. Delikatnie, prawie wstydliwie pogłaskała obejmujące ją przedramię i uśmiechnęła się rozbawiona własnym zaskoczeniem. Z mroku dobiegł ją cichy dźwięk i odruchowo rozejrzała się, szukając jego źródła. Drzwi sypialni zostały uchylone, gdy spała — przez wąską szczelinę wpadało światło ledwie rozpraszające panującą wewnątrz ciemność, ale para błyszczących zielonych oczu byłaby widoczna nawet w kompletnym mroku. Nimitz siedział na nocnym stoliku i emanował łagodną, za to całkowitą aprobatą.

Ponownie pogładziła leżącą dłoń, przypominając sobie niedawną radość i zapiekły ból starych wspomnień, na których przywołanie pozwoliła sobie po raz pierwszy od lat. Teraz mogła stawić czoło wspomnieniom, które od dawna tłumiła…

Dziewczynie, która miała świadomość, że jest brzydka, niełatwo było być córką Alison Harrington. Kochała matkę i wiedziała, że ona także ją kocha: pomimo kariery równie absorbującej i pochłaniającej czas co kariera zawodowego oficera marynarki, Alison nigdy nie była „zbyt zajęta” czy „zbyt zmęczona”. Zawsze miała dla niej czas, ciepło i zrozumienie. Ale była też drobna i śliczna, podczas gdy Honor — duża i brzydka. Miała słuszny wzrost, to nie ulegało wątpliwości, natomiast jej brzydota… Była o niej przekonana, odkąd sięgała pamięcią, ale nie wiedziała, skąd wzięła się w niej ta pewność. Miała świadomość, że nigdy nie dorówna matce urodą, i nienawidziła tej części siebie, która nie potrafiła do końca wybaczyć rodzicielce, że swoją urodą podkreśla jedynie jej brak u córki. No, a potem był Pavel Young.

Uśmiech zniknął zastąpiony odruchowym grymasem. Pavel Young naprawdę zrobił, co mógł, by zniszczyć resztki iluzji, jakie żywiła odnośnie do własnej atrakcyjności, i przekształcić marzenia, że może coś zmieni się na lepsze, w coś obrzydliwego i paskudnego. Ale wiedziała przynajmniej, że jest jej wrogiem, i zdawała sobie sprawę, że próba gwałtu wynikała z nienawiści oraz urażonej dumy i że nie było w tym jej winy. Fakt, czuła się później brudna i gorsza, ale po paru miesiącach to uczucie zaczęło ustępować. Może sprawy potoczyłyby się inaczej, gdyby nie przewrotność skurwysyna, o której nie miała zielonego pojęcia. Young nie zdołał jej zniszczyć, więc pozostawił to „przyjacielowi”.