— Co…?! — zaczął i dotarł do niego natrętny dźwięk. — O cholera! Powiedziałem przecież dyżurnemu… Urwał, potrząsnął głową i wyplątał się z pościeli.
— Przepraszam — wymamrotał, całując ją w łopatkę, na co miała ochotę zamruczeć jak Nimitz, i dodał: — Nie łączyliby, jeśli nie chodziłoby o coś naprawdę ważnego. Gdyby okazało się, że jest inaczej, to nie zazdroszczę dyżurnemu operatorowi! Jak pomyślę o tym całym czasie i wysiłkach włożonych w to, żeby ta noc była naprawdę udana…
Umilkł wymownie, więc mu poradziła:
— Lepiej odbierz, inaczej ten, kto chce z tobą rozmawiać, gotów przyjść i potraktować drzwi palnikiem.
Bez słowa sięgnął przez nią i wcisnął przycisk uaktywniający jedynie głos, bez obrazu.
— Tankersley — warknął.
— Tu komandor Henke, kapitanie Tankersley. — Słysząc ton głosu Mike, Honor usiadła szybciej od Paula: był formalnie oficjalny, a w tle słychać było Sarnowa wyrzucającego z siebie serię błyskawicznych rozkazów.
— W czym mogę pomóc, komandor Henke? — Paul także był zaskoczony, ale dotarło doń, że to oficjalna rozmowa.
— Próbuję zlokalizować kapitan Harrington, sir. Jak rozumiem, miała zamiar zjeść z panem kolację. Nie ma jej jeszcze przypadkiem u pana? — Głos był tak idealnie bezosobowy, że Honor miała ochotę ją uściskać.
Zamiast tego wyskoczyła z łóżka i zabrała się do zbierania rozrzuconych po podłodze sortów mundurowych. I zarumieniła się, dziwnie zadowolona, gdy Paul włączył światło i obserwował jej poczynania z wyraźnym upodobaniem.
— Rzeczywiście jest, choć mam nieodparte wrażenie, że właśnie wychodzi — odparł niewinnie. — Chce pani z nią rozmawiać?
— Tak, sir.
Honor, z jedną nogą w nogawce spodni, posłała mu mordercze spojrzenie i wciągnęła pospiesznie drugą nogawkę, nim siadła przed konsoletą łączności, odsuwając Paula zręcznym ruchem biodra. Prawie się uśmiechnęła, widząc, jak bezwstydnie rozciągnął się na łóżku, przyglądając się jej roześmianym wzrokiem.
— Tak, Mike? — nie zdołała całkowicie wyeliminować radości z głosu, ale spoważniała natychmiast, gdy tylko usłyszała następne zdanie.
— Ma’am, admirał Sarnow przesyła pozdrowienia i prosi, by pani natychmiast wróciła na pokład.
— Naturalnie. Coś się stało?
— Właśnie otrzymaliśmy rozkaz z okrętu flagowego: wszyscy dowódcy eskadr z pełnymi sztabami i kapitanami flagowymi mają niezwłocznie stawić się na odprawę.
Henke i MacGuiness czekali na nią przy wylocie głównego korytarza łączącego HMS Nike ze stacją kosmiczną.
Mac miał na ramieniu torbę, a oboje wyglądali, jakby im się naprawdę śpieszyło. Marine zaczął stawać na baczność, widząc wypływającą z rury Honor, ale dała mu znak, by pozostał w pozycji „spocznij”, i ledwie dotknęła stopami pokładu, ruszyła długimi krokami ku windzie. Henke i Mac ruszyli za nią prawie truchtem.
— Admirał Sarnow czeka w gotowej do startu pinasie na dziobowym pokładzie hangarowym — wyjaśniła Mike, gdy wsiedli do windy.
Honor wybrała na klawiaturze kod celu i ze zdumieniem obserwowała, jak Henke prawie natychmiast zablokowała windę między pokładami.
— Myślałam, że nam się spieszy, Mike — skomentowała łagodnie.
— Bo tak jest, ale zanim się znajdziesz na Gryphonie… — Henke wyjęła z kieszeni nasączoną bezzapachowym tonikiem watkę i starannie usunęła ślady makijażu z czerwonej jak burak twarzy Honor.
Nie uśmiechnęła się przy tym, ale w jej oczach lśniły diabelskie ogniki samozadowolenia. Honor spojrzała zezem na MacGuinessa, który miał minę teoretycznie nic nie wyrażającą. Praktycznie wyglądał na kogoś nadzwyczaj zadowolonego i bojącego się do tego przyznać — bo nie wiadomo, co mogłoby się stać. Przez moment spoglądała mu w oczy, poddając się bez protestów zabiegom Mike; wreszcie Mac odwrócił wzrok, chrząknął i rozpiął torbę.
I wyjął z niej najlepszy wyjściowy mundur Honor.
— Komandor Henke powiedziała, że zechce się pani przebrać, ma’am — wyjaśnił, widząc uniesione brwi Honor, i dodał: — A sądziłem, że będzie pani chciała dobrze wypaść.
— Nie potrzebuję niańki! A zwłaszcza dwóch będących w zmowie! A tak w ogóle to bardzo wam obojgu…
— Nie ruszaj się! — Mike złapała ją za brodę, przekrzywiła jej głowę nieco w bok i starła szminkę z warg, skutecznie ją w ten sposób kneblując.
Przyjrzała się następnie własnemu rękodziełu, pokiwała z uznaniem głową i spytała:
— Mundur gotowy, Mac?
Honor zrezygnowała z daremnego oporu, wcisnęła MacGuinessowi w objęcia Nimitza i rozpięła kurtkę munduru, zdejmując równocześnie buty, co było niezłym osiągnięciem ekwilibrystycznym. Przy okazji po raz pierwszy zdała sobie sprawę, że rozbiera się przy MacGuinessie, co jak zwykle nie zrobiło na nim żadnego wrażenia, i uśmiechnęła się złośliwie w duchu. Przez tyle lat ćwiczyła na salach gimnastycznych i basenach z mężczyznami i dzieliła z nimi szatnie, rzucała ich na matę (a oni niejednokrotnie wycierali nią podłogę) i ani razu nie przyszło jej do głowy, że była po prostu „jednym z nich”, czyli kimś swoim.
Wyskoczyła ze spodni, zduszając w zarodku głupią chęć odwrócenia się plecami do Maca, i zajęła się wkładaniem podanej przez niego pary, ozdobionej złotymi lampasami.
— O cholera! — jęknęła Henke. — Masz puder na kołnierzu koszuli. Nie ruszaj się!
Honor zamarła w ledwie co zapiętych spodniach, a Mike delikatnie wytarła stojący kołnierzyk białej, przepisowej koszuli mundurowej.
— Udało się! — oceniła Henke. — Tylko się nie gimnastykuj, bo niżej został ślad — jak ci kołnierzyk bardziej wyjdzie, to ślepy go zauważy.
— Aye, aye, ma’am — powiedziała potulnie Honor; Henke wyszczerzyła się radośnie, po czym wolną ręką odebrała od stewarda kurtkę mundurową i pomogła Honor ją ubrać.
— Możemy jechać dalej — zaproponowała Honor, naciągając buty.
Poprawiła nogawki spodni, zapięła kurtkę, a gdy winda ruszyła, wzięła podany przez MacGuinessa grzebień i spróbowała kilkoma szybkimi ruchami doprowadzić do ładu włosy. Mac w tym czasie upchnął jej mundur do torby i zapiął ją, nadal z kamiennym wyrazem twarzy.
Słysząc cichy dźwięk oznaczający przybycie na miejsce, schowała grzebień do kieszeni, obciągnęła kurtkę mundurową i nałożyła beret, słuchając zadowolonego mruczenia Nimitza, który usadowił się już na jej ramieniu. Rzut oka na wypolerowaną ścianę windy musiał wystarczyć za ostatnią inspekcję, bowiem nad drzwiami zapalił się napis — DZIOBOWY POKŁAD HANGAROWY.
— Dziękuję wam obojgu — powiedziała cicho i wyszła z windy, ledwie drzwi się otwarły.
— A, jest pani, lady Honor! — Cień napięcia zniknął z twarzy Sarnowa, ale zaskoczenia nawet nie próbował ukryć.
Ponieważ w jego głosie nie było śladu sarkazmu, nie chodziło o nią — najwidoczniej wezwanie było dlań takim samym zaskoczeniem. Resztę wątpliwości rozwiały jego następne słowa, którym towarzyszył lekki uśmiech:
— Jestem zaskoczony, że zdołała pani wrócić tak szybko na pokład praktycznie bez ostrzeżenia.
Po czym wskazał jej gestem wejście do korytarza prowadzącego do pinasy, w którym właśnie znikała kapitan Corell. Ruszyła jej śladem, a Sarnow prawie deptał jej po piętach.
Ledwie znaleźli się wewnątrz przedziału pasażerskiego, mechanik pokładowy zamknął drzwi śluzy, sprawdził hermetyczność jednostki i przekazał meldunek pilotowi. Honor umieściła Nimitza na kolanach, a moment później puściły klamry cumownicze i pinasa najpierw powoli, potem coraz szybciej oddalała się od krążownika. Gdy minęli granice bezpieczeństwa, pilot włączył główny napęd i pomknęli przez próżnię, jakby się za nimi paliło. Sarnow odetchnął z ulgą, gdy przyspieszenie sięgnęło dwieście g — niezbyt głośno, ale szczerze.