Выбрать главу

— Nigdy nie lubiłem zjawiać się na odprawie ostatni — wyjaśnił, widząc pytające spojrzenie Honor, i błysnął zębami w złośliwym uśmiechu. — Jeżeli pilot pani admirał Konstanzakis nie wpadł na to, jak dolecieć pinasą na Gryphona, używając nadprzestrzeni, to będziemy szybsi o jakieś pięć minut. Dobra robota, kapitan Harrington. Prawdę mówiąc, nie wierzyłem, że pani zdąży.

— Próbowałam brać zakręty bez pisku obcasów, sir — odparła z uśmiechem.

— Zauważyłem — roześmiał się i spojrzał spod oka na szefa sztabu, który sprawdzał coś w notesie, pochylił się i dodał ciszej, ale jak najzupełniej poważnie. — I dodam jeszcze, lady Harrington, że nigdy nie widziałem, by wyglądała pani korzystniej.

Honor uniosła brwi całkowicie zaskoczona niespodziewanym i pierwszym jak dotąd komplementem z jego strony. Widząc to, Sarnow uśmiechnął się szeroko i powiedział konspiracyjnym szeptem:

— Widzę, że kolacja pani posłużyła.

I mrugnął porozumiewawczo.

ROZDZIAŁ XVI

Ledwie Honor znalazła się na głównym pokładzie hangarowym HMS Gryphon, pośpiech stał się w pełni uzasadniony — pomimo środka nocy pokład był rzęsiście oświetlony, pełen pinas i kutrów, wart trapowych oraz oficerów witanych i odprowadzanych, gdy tylko znaleźli się na pokładzie. Nie zazdrościła oficerowi kontroli ruchu, bo żonglerka taką ilością niewielkich jednostek przy założeniu, że ich pasażerowie mają jak najszybciej wysiąść, była herkulesowym zadaniem, nawet jeśli miało się do dyspozycji tak przestronne pomieszczenie jak główny pokład hangarowy superdreadnoughta.

Co prawda żaden okręt nie przestawał funkcjonować w nocy, która zresztą podobnie jak i dzień była czysto umowna, ale stopień aktywności na pokładzie zawsze malał. Za czas pokładowy przyjmowano z reguły czas panujący na głównej, zamieszkanej planecie systemu, w którym bazował okręt z korektami zależnymi od przyzwyczajeń admirała, jeśli był to okręt flagowy. Człowiek był z natury istotą potrzebującą stabilnego rozkładu dobowego, by normalnie funkcjonować; gdy ten rytm został zakłócony, czuł się zagubiony i przemęczony. Kiedy admirał udawał się na spoczynek, robiła to też większość jego sztabu i tempo życia na okręcie znacznie zwalniało, toteż logiczne było, że wówczas panowała noc pokładowa. Zgodnie z tą zasadą, noc powinna obowiązywać na Gryphonie od co najmniej czterech godzin.

Tymczasem nic na to nie wskazywało.

Honor wysiadła za Sarnowem, a przed Corell, i mimo napięcia prawie się uśmiechnęła na widok porucznik dowodzącej wartą trapową. Mimo nienaganności postawy i salutu widać było, że się spieszy — w drodze była kolejna pinasa i znajdowała się na tyle blisko, że trzeba było jak najszybciej zabrać z drogi nowo przybyłych. I to nie naruszając zasad uprzejmości i ceremoniału.

— Witam na pokładzie, admirale Sarnow, kapitan Harrington, kapitan Corell. Jestem porucznik Eisenbrei. Admirał Parks przesyła pozdrowienia i prosi, byście jak najszybciej udali się za mną do sali odpraw.

— Dziękuję, poruczniku. — Sarnow skłonił głowę, dając jej równocześnie znak, by ruszyła przodem.

Honor nieomal usłyszała westchnienie ulgi, gdy porucznik Eisenbrei prowadziła ich ku windzie. W bocznym korytarzu czekał inny porucznik, starając się nie rzucać w oczy i nie przestępować z nogi na nogę — gdy go mijali, ich przewodniczka wskazała mu nieznacznie, że droga wolna, i młodzian pognał tam prawie biegiem. Honor jakimś cudem zdołała nie parsknąć śmiechem, gdy Corell spojrzała na nią i wymownie wzniosła oczy ku niebu.

Główna sala odpraw HMS Gryphon była pomimo swej wielkości zatłoczona. Zebrało się w niej kilkudziesięciu admirałów, komodorów i kapitanów — wszyscy w wyjściowych, lśniących od złota mundurach. Honor dopiero teraz doceniła zdolność przewidywania Henke i MacGuinessa. Wszyscy naturalnie odwrócili się ku wejściu, gdy Sarnow przestąpił próg, toteż zwiększyła powiększenie cybernetycznego oka i przyjrzała się im po kolei uważnie, idąc za Sarnowem. Na większości twarzy widać było zdziwienie i ciekawość. Ci nieliczni, którzy nie byli zaskoczeni, starali się zamaskować obawę, a w niektórych przypadkach strach.

Admirał Parks stał przy holomapie wraz z jakimś komodorem, najprawdopodobniej Caprą, swym szefem sztabu, sądząc po plecionym akselbancie na lewym ramieniu. On także spojrzał ku drzwiom, gdy weszli Sarnow i Honor, dał znak mówiącemu akurat komodorowi, by zamilkł.

Oczy Parksa zwęziły się na widok wchodzących. Wyprostował się. Odległość była zbyt duża, by mógł to dostrzec ktoś nie posiadający cyberprotezy, Honor widziała jednak wyraźnie, jak zimne, niebieskie oczy Parksa zatrzymały się na niej, a usta zacisnęły. Potem przeniósł wzrok na Sarnowa i zacisnął usta jeszcze mocniej, nim się opamiętał i przybrał obojętny wyraz twarzy.

Przestawiła oko na normalne widzenie, zachowując neutralną minę, mimo że w głębi ducha czuła, iż coś tu jest poważnie nie w porządku. Przypomniała sobie niedawną rozmowę z Henke przy winie. Parks nie wyglądał na zachwyconego widokiem Sarnowa, ale najpierw przyjrzał się jej i to ze średnio radosną miną. A więc bardziej prawdopodobnym było, iż to ona była powodem niezadowolenia dowódcy stacji Hancock, a nie admirał Sarnow.

Który zresztą nie wydawał się w najmniejszym stopniu przejmować potencjalną wrogością dowódcy. Podszedł do Parksa i powiedział z szacunkiem, ale bez śladu napięcia w głosie:

— Admirale Parks.

— Admirale Sarnow. — Parks odpowiedział na powitanie tonem odrobinę zbyt normalnym jak na alarmową odprawę dowódców wszystkich podległych mu sił, ale wyciągnął rękę.

Sarnow ścisnął ją i wskazał na swych oficerów.

— Pozwoli pan, że przedstawię kapitan Harrington, sir — powiedział. — Kapitan Corell już pan, jak sądzę, poznał.

— Poznałem. — Parks skinął głową Corell, nie spuszczając jednak wzroku z Honor, a dłoń wyciągnął do niej dopiero po sekundowym wahaniu. — Witam na pokładzie HMS Gryphon, lady Harrington.

— Dziękuję, sir.

— Doskonale. Znajdźcie swoje miejsca i siadajcie. — Parks mówił już do Sarnowa. — Czekamy jeszcze na admirałów Miazawę i Konstanzakis, a zamierzam zacząć, gdy tylko się zjawią.

— Naturalnie, sir. — Sarnow wskazał podkomendnym stół konferencyjny, a sam podszedł do jednego z admirałów, którego Honor nie znała.

Obie z Corell odszukały miejsca ze swoimi nazwiskami i usiadły. Honor rozejrzała się, by sprawdzić, czy nikt ich nie słyszy, i spytała cicho, pochylając się ku Corelclass="underline"

— O co chodzi, Ernie?

— Pojęcia nie mam — odparła zapytana równie cicho, a widząc jej niedowierzająco uniesioną brew, wyjaśniła: — Naprawdę nie wiem. Ale jestem pewna, że stary wkurzył się na Parksa za…

Umilkła, gdyż miejsce obok niej zajął jakiś komodor, i spojrzała wymownie na Honor, dając jej do zrozumienia, by nie kontynuowała tematu. Honor skinęła głową — to na pewno nie był właściwy czas ani miejsce — ale nie miała zamiaru rezygnować z poznania prawdy. Skoro istniał problem, musiała wiedzieć, na czym on polega. I to szybko.

W tym momencie do sali weszła, a raczej wbiegła truchtem admirał Konstanzakis, której dosłownie deptał po piętach admirał Miazawa. Konstanzakis wzrostem dorównywała Honor, ale była grubokoścista i masywniejsza — Honor oceniała, że jest cięższa od niej o połowę. Miazawa natomiast w berecie i na obcasach mierzył jakieś sto sześćdziesiąt centymetrów, a ważył maksymalnie z pięćdziesiąt kilo. Do złudzenia przypominali mastiffa i pekińczyka, ale nagły wzrost napięcia wśród zebranych jednoznacznie świadczył, że wszelkie tego typu porównania są nie na miejscu, bowiem nowo przybyli nie posiadają poczucia humoru.