Sarnow spojrzał na Corell, która natychmiast przytaknęła. Część obecnych, a zwłaszcza Houseman, miała sceptyczne miny, ale Honor poczuła satysfakcję. Pomysł mógł sobie być taktycznym starociem, dzięki temu przeciwnik nie zorientuje się w czym rzecz, dopóki nie będzie za późno — na to przynajmniej liczyła. Zasobnik holowany — nazwa wprowadzała w błąd — był prostym urządzeniem pozbawionym napędu i holowanym za okrętem przy użyciu promienia ściągającego, z prymitywnym komputerem pokładowym sprzężonym ze stanowiskiem sterowania ogniem holującego okrętu. Na każdym zainstalowano kilka, z reguły sześć wyrzutni rakietowych podobnych do tych, w jakie uzbrojone były kutry rakietowe czy inne „drobnoustroje”. Wyrzutnie były jednostrzałowe, a celem istnienia zasobników holowanych było zwiększenie siły ognia okrętu holującego w pierwszej salwie. W swoim czasie sprawdziły się nie najgorzej, ale od ponad osiemdziesięciu lat standardowych nie użyto ich bojowo, ponieważ rozwój obrony antyrakietowej spowodował, że stały się nieskuteczne.
Stary typ wyrzutni miał słabe ładunki miotające, nadające pierwszy impet rakietom, co powodowało ich mniejszą prędkość początkową niż wystrzelonych z normalnych wyrzutni okrętowych, bo same rakiety były standardowe w obu przypadkach. Żeby salwa docierała do przeciwnika równocześnie, przeciążając jego obronę antyrakietową, trzeba było zmniejszać ich optymalne parametry, przez co traciło się w znacznej mierze zamierzony skutek — przeciwnik miał więcej czasu na uniki i dostrojenie ECM-ów oraz na zniszczenie wolniej nadlatujących pocisków. Jeżeli się tego nie zrobiło, cały zamiar przeciążenia obrony brał w łeb, bowiem rakiety nadlatywały w dwóch odrębnych fazach. Bezpośrednim powodem wycofania ich z użycia był czas potrzebny na wyśledzenie i namierzenie celu — wraz z unowocześnieniem obrony przeciwrakietowej w ciągu ostatniego półwiecza tak tego typu wyrzutnie, jak i kutry rakietowe stały się przeżytkiem. RMN zaprzestała zresztą budowy kutrów rakietowych i podobnych im jednostek dwadzieścia lat temu — właśnie z tego powodu. Dane dotyczące obrony antyrakietowej okrętów Ludowej Marynarki, uzyskane zresztą przy aktywnym udziale Honor, wskazywały, że choć jest gorsza od tej, jaką dysponuje Royal Manticoran Navy, to i tak bardziej niż wystarczająca, by bez trudu poradzić sobie z wyrzutniami starego typu.
I tu wtrąciła się Komisja Rozwoju Uzbrojenia, przełamując zresztą opór swej ówczesnej przewodniczącej, Upiornej Hemphill. Opracowano mianowicie nowy typ wyrzutni, zachowujący tę samą wagę i wielkość, ale wystrzeliwujący rakiety z większą prędkością. Dzięki temu tak sondy holowane, jak i „drobnoustroje” przestały być przestarzałe. Spór sprowadzał się do tego, iż Hemphill chciała reaktywować kutry rakietowe, komisja zaś zasobniki. Jak długo Hemphill była przewodniczącą, tak długo blokowała ten pomysł, co notabene wydawało się niezbyt logiczne, ponieważ Hemphill zawsze była zwolenniczką zmasowanego ostrzału i nowe, skuteczne zasobniki holowane powinny były spotkać się z jej entuzjastycznym przyjęciem. Chyba że problem był innej natury i dla pani admirał Sonji Hemphill wszystko, co stare, automatycznie było także nieskuteczne. Gdy przestała być przewodniczącą komisji, nowe zasobniki z teorii stały się praktyką.
Pikanterii całej sprawie dodawał fakt, iż nowy typ wyrzutni opracowano właśnie na polecenie Hemphill, która chciała doprowadzić do skutecznego wykorzystania kutrów rakietowych zgodnie ze swą doktryną zasypania przeciwnika lawiną ognia, określaną przez jej krytyków jako „Stado Sonji”. Nowe wyrzutnie były znacznie dłuższe, co stanowiło oficjalny powód jej sprzeciwu. Twierdziła, że szkoda „marnować” je na taki przeżytek jak holowane zasobniki. Argument, ma się rozumieć, przestawał istnieć, gdy w grę wchodziły kutry rakietowe. To, że budowa takiego okręciku z nowymi wyrzutniami kosztowała prawie jedną czwartą tego, co zbudowanie niszczyciela, nie przeszkadzało jej zupełnie dążyć wszelkimi możliwymi środkami do rozpoczęcia ich seryjnej budowy. Koszty dodatkowo podnosiła konieczność unowocześnienia kontroli ogniowej, niezbędnej, by móc w pełni wykorzystać możliwości nowych wyrzutni.
Podobnie jak jej zwolennicy, Hemphill uważała kutry i podobne jednostki za „jednorazówki”. Miały wystrzelić jeden raz, a to, co się potem z nimi stanie, uznawała za całkowicie nieistotne. Trudno się dziwić, że stanowiła dość popularny temat rozmów załóg owych „jednorazówek”, darzących ją głębokim i serdecznym uczuciem, choć nie z rodzaju pozytywnych. Honor ta kwestia interesowała o tyle, że Hemphill udało się przez przypadek zrobić coś dobrego, a to, czy wykorzystanie owego czegoś było zgodne z jej intencjami czy nie, zupełnie jej nie obchodziło. Zbudowano próbną serię kutrów z rozmaitymi unowocześnieniami, które znacznie przyczyniły się do wzrostu szans na przetrwanie tych okrętów pierwszego starcia. Było to dla Hemphill naturalnie efektem ubocznym, ale sporo z tych rozwiązań dało się zastosować w holowanych zasobnikach i zrobiono to, gdy tylko przestała przeszkadzać.
Nowe zasobniki miały zamontowanych po dziesięć wyrzutni i przeznaczone były dla okrętów liniowych, posiadających wystarczająco dodatkowych mocy kontroli ogniowej, by nie wymagać modernizacji. Z tego, co usłyszała, wynikało jednak, że Turner znalazł sposób na wykorzystanie ich przez krążowniki liniowe. Zasobniki dzięki nowym, lżejszym wyrzutniom uzbrojone były w cięższe rakiety niż pokładowe wyrzutnie. Dorównywały możliwościami rakietom wystrzeliwanym z pokładowych wyrzutni, a miały silniejsze głowice. Zasobniki naturalnie były utrapieniem w czasie holowania i nie najlepiej wpływały na kompensatory bezwładnościowe okrętu, co o jedną czwartą ograniczało jego maksymalną prędkość. Były też niezwykle podatne na zniszczenie — wystarczała bliska eksplozja, jako że nie miały nawet pola siłowego, nie mówiąc o ekranie. Jeśli jednak zdążyły odpalić rakiety, zanim je zniszczono, spełniały swoje zadanie.
— Doskonale. — Głos Sarnowa sprowadził Honor do rzeczywistości. — Jeżeli przekonamy admirała Parksa, by je tu zostawił, będziemy mogli przydzielić po pięć na każdy krążownik liniowy, sześć na najnowsze, a po dwa — trzy na ciężki krążownik. Co prawda nie pomoże nam to przy długotrwałym starciu, ale pierwsze salwy powinny skłonić przeciwnika do wniosku, że ma do czynienia z dreadnaughtami, nie z krążownikami liniowymi, i istnieje wówczas szansa, że zmieni taktykę.
Na twarzach obecnych pojawiły się pełne satysfakcji złośliwe uśmiechy. Wszystkich poza Housemanem, który uznał, że należy ponownie zabrać głos, choć znacznie staranniej dobrać ton.
— Bez wątpienia ma pan rację, sir, ale właśnie to długotrwałe starcie mnie niepokoi. Ponieważ musimy chronić bazę ze stocznią, przeciwnik zawsze będzie w stanie zmusić nas do walki, lecąc prosto w jej kierunku. Uniemożliwi nam to prowadzenie normalnej obrony, a kiedy skończą się rakiety z zasobników, krążowniki liniowe nie zdołają sprostać okrętom liniowym, sir.
Honor przyjrzała się Housemanowi zwężonymi ze zdumienia oczyma — trzeba przyznać, że miał tupet, żeby powtarzać swoje zdanie po tym, jak dwóch oficerów flagowych, w tym jego własny dowódca, kazało mu się zamknąć, tyle że w uprzejmiejszych słowach. To, co ją najbardziej nurtowało, to pytanie, skąd brała się ta odwaga? Z przekonania o własnej racji, z arogancji czy ze strachu? Fakt, że go nie lubiła, utrudniał obiektywną ocenę, toteż przyjęła za dobrą monetę pierwszy powód, choć nie miała doń pełnego przekonania.
Sarnow był w zdecydowanie mniej dobrotliwym nastroju.
— Zdaję sobie z tego sprawę, panie Houseman — odparł spokojnie i stanowczo. — I pozwolę sobie powtórzyć, ryzykując przy tym, że pana zawiodę, że celem tej odprawy jest rozwiązanie naszych problemów, a nie mówienie o nich w kółko.