— Jak myślisz, podjąłem właściwą decyzję? — spytał cicho Parks.
— Szczerze, sir?
— Zawsze gdy tak pytam, Vincent.
— W takim razie, sir… nie wiem. Po prostu nie wiem. Jeśli zaatakują z boku i zajmą Yeltsin, Zanzibar i Alizon, będziemy mieli trudny orzech do zgryzienia, wykopując ich stamtąd, mając z drugiej strony gotowe do akcji siły w Seaford 9. W dodatku oddaliśmy im inicjatywę, a to nigdy nie jest dobre. Reagujemy na to, co zrobią, więc z założenia jesteśmy na gorszej pozycji… Może gdybyśmy wiedzieli, co dzieje się w innych rejonach granicy, łatwiej byłoby osądzić rzecz obiektywniej, ale jedno wiem na pewno, sir: nie podoba mi się tak dokładne wyczyszczenie stacji Hancock z okrętów liniowych.
— Mnie też nie. — Parks odwrócił się od holoprojekcji i opadł ciężko na swój fotel. — Ale zakładając najgorsze, Rollins musi wychodzić z założenia, że nasze siły nadal pozostają skoncentrowane w systemie Hancock. By to sprawdzić, musi wysłać zwiad i czekać na jego raport, a nie zrobił niczego podobnego od paru miesięcy. Nie może ruszyć głównych sił tak, by nie zauważyły tego nasze pikiety, a jeśli na zwiad pośle jedynie parę lekkich jednostek, Sarnow może przechwycić je i zniszczyć co do jednego. Wówczas Rollins nadal nie będzie nic wiedział. Jeśli Sarnowowi się nie uda, zwiad i tak będzie potrzebował co najmniej sześć dni na drogę w obie strony, a Rollins przynajmniej trzy, prawdopodobnie cztery, by wyruszyć. Z układu Yorik jesteśmy w stanie dotrzeć do Hancock w siedem dni od chwili, gdy nasze krążowniki opuszczą przestrzeń Seaford z wiadomością o ataku.
— W osiem dni, sir — poprawił cicho Capra. — Będą musiały lecieć za Rollinsem, by upewnić się, że nie kieruje się właśnie na Yorik, nim będą mogły przekazać nam, co jest celem ataku.
— Niech będzie osiem. — Parks potrząsnął głową, nie kryjąc zmęczenia. — Jeżeli Sarnow zdoła ich zająć przez cztery dni…
Umilkł i prawie błagalnie spojrzał na Caprę. Cztery dni — to nie był długi czas, ale tylko jeśli nie dowodziło się eskadrą krążowników liniowych walczącą z czterema eskadrami okrętów liniowych, które „zająć” można było, jedynie pozwalając im do siebie strzelać.
— To moja decyzja — oświadczył w końcu Parks. — Może zła, choć mam nadzieję, że nie. Obojętnie zresztą, jaką się okaże, będę musiał z tym żyć. Przynajmniej przeciwnik jej jeszcze nie zna, a jeśli Danislav się pospieszy i przybędzie tu pierwszy, obaj z Sarnowem będą mieli jakąś szansę…
— A jeśli nie, to przynajmniej będą w stanie ewakuować cały personel bazy — dodał równie cicho Capra.
— A jeśli nie, to ewakuują personel bazy — zgodził się Parks z westchnieniem i zamknął oczy.
Eskadry okrętów liniowych zniknęły w nadprzestrzeni, a ich zadanie przejęła samotna eskadra krążowników liniowych.
ROZDZIAŁ XVIII
Admirał Parnell wyglądał zaciekawiony przez okno promu lądującego na centralnym lądowisku DuQuesne, trzeciej co do wielkości bazy Ludowej Marynarki. Nazwano ją na cześć głównego organizatora przekształcenia Republiki w imperium, a stanowiła jedyną budowlę na powierzchni Enki — jedynej nadającej się do zasiedlenia planety w systemie Barnett. „Budowla” była zresztą pojęciem umownym, gdyż w rzeczywistości był to olbrzymi kompleks budynków, hangarów, doków i podziemi, w których na stałe stacjonowało ponad milion Marines i personelu floty. W systemie aż gęsto było od okrętów najrozmaitszych klas, a całości broniły masywne forty i inne stałe fortyfikacje, regularnie rozbudowywane i modernizowane.
Okrętom i umocnieniom przyjrzał się, — będąc jeszcze na pokładzie ciężkiego krążownika liniowego, którym tu przyleciał, i wywarły na nim duże wrażenie. Nie dał się jednak ponieść entuzjazmowi — zdawał sobie sprawę, na jakie ryzyko zamierza narazić swoją flotę, i nie podobało mu się to. Ani trochę. Jak powiedział prezydentowi Harrisowi, gdy miesiąc temu temat wypłynął po raz pierwszy, nie chciał walczyć z Gwiezdnym Królestwem Manticore. W odróżnieniu bowiem do innych, poprzednich przeciwników Ludowej Republiki Haven miało ono tak czas, jak i odpowiednie władze, by przygotować się do tej wojny — i zrobiło to.
Pomimo bezsensownego pacyfizmu niektórych polityków obywatele Królestwa stali praktycznie murem za upartą, by nie rzec ogarniętą obsesją na tym punkcie Królową, doskonała gospodarka pozwoliła na zbudowanie imponującej floty, a fakt utworzenie Sojuszu stawiał całą sprawę w nowym, jeszcze mniej korzystnym świetle. Dotąd Ludowa Marynarka podbijała pojedyncze systemy, teraz miała przeciwnika, którego nie sposób było pokonać szybko, jednym zdecydowanym atakiem. Chyba żeby uderzyć w samo serce, czyli zaatakować układ Manticore, co bez osłony boków i zabezpieczenia tyłów było jednoznaczne z proszeniem się o katastrofę.
Pozostała więc jedynie druga możliwość — jeśli chcieli mieć Gwiezdne Królestwo, musieli o nie walczyć, a pierwszym etapem nie mogło być w tej sytuacji nic innego, jak przełamanie obrony granicznej i zniszczenie przy tej okazji jak największej ilości okrętów Królewskiej Marynarki.
Widząc, że proces lądowania został zakończony, Parnell przerwał rozmyślania, wstał i biorąc neseser, dal znak ochronie, która towarzyszyła mu wszędzie, po czym wyszedł po rampie na zewnątrz, maskując uśmiechem straszliwy niepokój.
Główna sala odpraw bazy DuQuesne była olbrzymia i wyposażona równie doskonale jak centrum planowania na Octagonie. Nic więc dziwnego, że sztab Parnella długo stał milczącym półkolem za admirałem, gdy ten studiował ekrany i holoprojekcje. Miał zwyczaj przyswajać sobie surowe dane, nie tylko analizy, co irytowało sporą część jego sztabowców. Nie robił tego z powodu braku zaufania do nich — ktoś, komu nie ufał, nie należałby do jego sztabu, ale doświadczenie nauczyło go, że nawet najlepsi popełniają błędy. Sam miał ich sporo na koncie i choć był świadom, iż takiej ilości danych nie zdoła sobie przyswoić ani zapamiętać szczegółów, lata praktyki umożliwiały mu wyrabianie sobie na tej podstawie ogólnego poglądu na sprawę.
Potwierdzonych meldunków o zmianach w rozmieszczeniu sił przeciwnika było mniej, niż się spodziewał, ale te, które były, wyglądały obiecująco — wzdłuż całej granicy odnotowano ruch jednostek RMN, i to zgodny z oczekiwaniami. Operacja „Argus” dawała lepsze rezultaty, niż sądził, gdy pierwszy raz przedstawiono mu jej projekt. Fakt, nie należała do szybkich sposobów uzyskiwania nowych informacji, ale dane, jakimi zaowocowała, były zadziwiająco szczegółowe i pozwalały zapoznać się ze zwyczajami i codziennym funkcjonowaniem Królewskiej Marynarki. Już choćby to warte było czasu i pieniędzy i znacznie poprawiało mu samopoczucie, gdyż niezmiennie lepsza technika, jaką dysponowała Royal Manticoran Navy, zaczynała wpędzać go w manię prześladowczą. Teraz z satysfakcją obserwował, jak to przekonanie o własnej przewadze obróciło się przeciwko niej.
Z zadowoleniem zauważył, że do systemów Zuckerman, Dorcas i Minette przybyły świeże siły RMN oraz że przeciwnik znacznie wzmocnił tak eskadry konwojów, jak i przygraniczne patrole. Było to miłe ze strony Królewskiej Marynarki — każdy okręt oddelegowany do tych działań i rejonów oznaczał, że nie będzie trzeba się nim martwić, gdy zacznie się prawdziwa walka.
Znacznie mniej cieszyły go wiadomości z Seaford 9. Sama przestrzeń tego przeklętego Sojuszu powodowała, że były przestarzałe, gdy tu docierały, a na dodatek były jeszcze denerwująco ogólne i niepewne. Cóż, Rollins wiedział, jak ważną rolę ma do odegrania, i na pewno robił, co mógł, by poprawić jakość danych wywiadowczych. O ile naturalnie już tego nie zrobił.