Przeniósł wzrok na najnowsze oceny (a raczej pobożne życzenia) wywiadu dotyczące aktualnej siły i liczebności Home Fleet i chrząknął rozbawiony. Nie istniał bowiem żaden sposób, by sprawdzić, na ile są zgodne z rzeczywistością, ich sporządzanie stanowiło więc swoiste marnotrawstwo czasu. Na szczęście przynajmniej chwilowo nie były naprawdę ważne.
Spojrzał na ekrany podające planowane i wykonane już ataki na tereny przeciwnika, w tym w kilku przypadkach powtórne natarcia, oraz osiągnięte rezultaty; po raz pierwszy od chwili przekroczenia progu zmarszczył brwi i spojrzał przez ramię.
— Komodorze Perot?
— Sir? — spytał szef sztabu.
— Co się stało w systemie Talbot?
— Nie wiemy, sir — przyznał Perot z nieszczęśliwą miną. — Druga strona nie pisnęła na ten temat słowa, ale okręty admirała Pierre’a musiały wpaść w jakąś pułapkę.
— Wystarczająco skuteczną, by nie zdołał z niej uciec ani jeden jego okręt? — Parnell mówił bardziej do siebie, ale Perot przytaknął, jeszcze bardziej zgnębiony.
— Musiało tak właśnie być, sir.
— Jak, do cholery ciężkiej, im się udało?! — Parnell potarł w zamyśleniu podbródek, przyglądając się słowu „zaginiony” widniejącemu przy nazwach czterech najlepszych krążowników liniowych Ludowej Marynarki. — Powinien być w stanie uciec przed wszystkim, czego nie byłby w stanie pokonać… Mogli dowiedzieć się, gdzie i kiedy pojawią się nasze okręty?
— Nie sposób takiej ewentualności całkowicie wykluczyć, sir, ale nawet admirał Pierre nie znal szczegółów i celu ataku przed otwarciem zapieczętowanych rozkazów w czasie lotu. Co więcej, druga część operacji w systemie Poicters przebiegła bez żadnych problemów: komodor Juranowicz zniszczył krążownik klasy Star Knight, zastając go dokładnie tam, gdzie powinien. Co prawda, jak pan widzi, jego okręty doznały poważniejszych uszkodzeń, niż się spodziewaliśmy — Barbarossa i Sinjar długo nie opuszczą doków remontowych. Nic jednak nie wskazywało na to, by przeciwnik cokolwiek podejrzewał. Ponieważ obie części akcji opracowane zostały przez ten sam zespół i były chronione przez identyczne środki bezpieczeństwa, najlogiczniejszy wniosek brzmi, że w układzie Talbot także nic nie wiedzieli o mającym nastąpić ataku.
— A więc pechowy zbieg okoliczności — było to bardziej stwierdzenie niż pytanie.
Mimo to Perot wzruszył ramionami i odparł:
— Z tego, co w tej chwili wiemy, po prostu nie ma innego wytłumaczenia, sir. Kolejne dane z „Argusa” mają być pod koniec przyszłego tygodnia — być może dowiemy się czegoś więcej. Rejon, w którym to się powinno wydarzyć, znajduje się w zasięgu czujników.
— Hmm. — Parnell znowu potarł podbródek. — Rząd Królestwa zareagował jakoś na utratę tego krążownika w Poicters?
— Jeśli chodzi panu o to, czy przysłali nam jakiś oficjalny protest, to nie, sir. Za to zamknęli Manticore Junction dla naszego handlu, wyrzucili wszystkie jednostki kurierskie z przestrzeni Sojuszu, mimo że miały status statków dyplomatycznych, oraz zaczęli śledzić i nękać nasze konwoje przelatujące przez ich terytorium. W układzie Casca wydarzył się nawet incydent zbrojny, choć nie jesteśmy pewni, kto zaczął: Casca oficjalnie pozostaje neutralna, ale jej władze mają od dawna silne ciągoty ku Królestwu, a część z naszych analityków uważa, że faza pierwsza naszej operacji mogła pchnąć ich w objęcia Manticore i poprosili Królewską Marynarkę o ochronę. Jak by nie było, dowódca naszych sił w tym systemie wymienił kilka salw z eskadrą krążowników RMN i uciekł, o co trudno mieć do niego pretensję, skoro nie dysponował niczym większym od niszczyciela.
Parnell przytaknął, czując narastający niepokój — sytuacja się zaogniała, a Królestwo Manticore zaczynało się odgryzać, i to bez oficjalnych protestów dyplomatycznych, a to mogło być albo dobrym, albo i złym znakiem. Złym, jeśli oznaczało, że rząd Manticore dokładnie zdaje sobie sprawę z tego, co się dzieje, i chce utrzymać Haven w niepewności co do własnej reakcji, nim RMN nie będzie w pełni gotowa do walki. Dobrym, ponieważ z równym powodzeniem mogło to znaczyć, że przeciwnik nie ma pojęcia, co dokładnie zwali mu się na głowę. Jeśli rząd Królestwa zdecydował, że prowokacje mogą być początkiem większej operacji militarnej, rozsądne było wstrzymanie się z protestami.
Jakkolwiek by nie były, najwidoczniej po drugiej stronie ustalono — całkiem słusznie — że protesty nic nie dadzą. Biorąc pod uwagę reakcje wzdłuż całej granicy, stwierdził, że Admiralicja Royal Manticoran Navy musiała wydać nowe rozkazy i zmienić dyslokację sił, by umożliwić lokalnym dowódcom ich wykonanie. Pozostawała jedynie kwestia, czy ową dyslokację wykonano na wystarczająco szeroką skalę…
Oderwał wzrok od ekranów, odwrócił się do czekających w ciszy oficerów i oznajmił:
— Dobra, panie i panowie: zaczynamy!
Gdy wszyscy zajęli miejsca przy stole konferencyjnym, komodor Perot zaczął szczegółowe sprawozdanie. Parnell słuchał go uważnie, przytakiwał od czasu do czasu i próbował dojść do ładu sam ze sobą, świadom, że chwila podjęcia ostatecznej decyzji zbliża się nieubłaganie.
Teoretycznie rzecz biorąc, możliwość odszukania i zaatakowania jakiejś jednostki w nadprzestrzeni nie istnieje. Najlepsze sensory mają zasięg dwudziestu minut świetlnych, nadprzestrzeń zaś jest ogromna i nawet znajomość planowanych czasów odlotu i przylotu określonego konwoju nie na wiele się zda potencjalnemu napastnikowi.
Teoria jednak często kłóci się z praktyką i tak właśnie jest w tym przypadku. Fakt — nadprzestrzeń jest ogromna, ale praktycznie cały ruch odbywa się „autostradami”, czyli wykorzystuje fale grawitacyjne, czerpiąc z nich energię i osiągając dzięki żaglom Warshawskiej absurdalnie wysokie przyspieszenie. Położenie takich fal jest powszechnie znane, a między wybranymi systemami istnieje określona ilość takich połączeń, o których podobnie jak i o najlepszych punktach przesiadek, wie każda marynarka wojenna. Wyjątki od tej reguły zdarzają się niezwykle rzadko. Podobnie rzecz się ma z miejscami niebezpiecznymi, na przykład ze względu na turbulencje grawitacyjne.
Jeżeli napastnik znał rozkład lotu przyszłej ofiary, był w stanie przy użyciu tablic astrogacyjnych odtworzyć jej kurs (takich samych jak te, którymi posługiwała się ofiara) na tyle dokładnie, by móc ją przechwycić. Jeżeli go nie znał, mógł wykorzystać inny sposób. Kapitanowie statków handlowych dla przykładu woleli korzystać, o ile to było możliwe, z jednej fali grawitacyjnej przez całą drogę z uwagi na możliwości zminimalizowania kosztów i skutków, jakie wielokrotne wejścia i wyjścia z nadprzestrzeni wywierają na konstrukcję statków i kondycję ich załóg. Dlatego napastnicy często wyczekiwali w miejscach, gdzie wpadająca do systemu planetarnego fala grawitacyjna stykała się z granicą nadprzestrzeni wyznaczona przez gwiazdę systemu. W ten sposób ofiara wpadała na nich ślepa i niezdolna do ucieczki, ponieważ tak statki, jak i okręty były najbardziej bezbronne bezpośrednio po wyjściu z nadprzestrzeni. Miały niewielką szybkość, sensory ogłupiałe od nadmiaru informacji napływających z normalnej przestrzeni, a ich napędy potrzebowały czasu na ostygnięcie, by móc wrócić w nadprzestrzeń bez uszkodzeń. Przeważnie trwało to około dziesięciu minut, a ponieważ zazwyczaj wychodzono z nadprzestrzeni w płaszczyźnie ekliptyki systemu, cierpliwy napastnik mógł orbitować wokół wybranego systemu tuż obok granicy wyjścia z nadprzestrzeni, utrzymując minimalne zużycie (a więc i emisję) energii — i czekać. Prędzej lub później jakiś frachtowiec musiał wyjść z nadprzestrzeni na tyle blisko, by znaleźć się w jego zasięgu. Nawet spory okręt przy minimalnej emisji energetycznej jest niezwykle trudny do zauważenia, toteż pechowa załoga najczęściej dowiadywała się, że jest w opałach, gdy docierała do niej pierwsza rakieta.