Выбрать главу

Z kolei opuszczenia fali nie było sensu brać pod uwagę, ponieważ frachtowce znajdowały się o cztery godziny świetlne od jej granicy, czyli potrzebowały osiem godzin, by ją osiągnąć. A nie mieli ośmiu godzin. Czuła napięcie dyżurnej obsady mostka, podobnie jak ich strach zmieszany z własnym, ale nikt nie odezwał się słowem. Dwa z należących do konwoju statków były transportowcami wojskowymi i ich przeznaczeniem była stacja Grendelsbane, a ładunek stanowiły niezbędne części zamienne, automaty stoczniowe i prawie sześć tysięcy techników wraz z rodzinami. Wśród których znajdował się komandor porucznik Anton Zilwicki wraz z ich córką.

Próbowała o tym nie myśleć, bo jeśli chciała ich uratować, nie mogła o tym myśleć. Mogła zrobić tylko jedno, toteż spoglądając na swoich oficerów, miała olbrzymie poczucie winy.

— Komandorze Harris, wiadomość do wszystkich — powiedziała chrapliwie. — „Od dowódcy eskorty do wszystkich jednostek. Jesteśmy ścigani przez sześć ciężkich krążowników Ludowej Marynarki znajdujących się w odległości trzynastu i pół minuty świetlnej i zbliżających się z prędkością trzydziestu tysięcy kilometrów na sekundę, co oznacza, że dogonią nas za dwie godziny i czternaście minut. W świetle ostrzeżeń Admiralicji zmuszona jestem założyć, że mają zamiar nas zaatakować, dlatego wraz ze wszystkimi okrętami eskorty mam zamiar związać je walką. Konwój ulega rozwiązaniu i rozproszeniu: wszystkie statki mają ratować się samodzielnie, lecąc różnymi kursami! Koniec wiadomości”.

— Wiadomość nagrana, ma’am. — Głos Harrisa był doskonale obojętny.

— Proszę nadać — poleciła lekko chrapliwym głosem, odchrząknęła i dodała normalniej: — Sternik, proszę przygotować się do zwrotu.

— Aye, aye, ma’am.

Wbiła wzrok w ekran, próbując nie myśleć o dwóch najdroższych we wszechświecie istotach lub o ich reakcji na tę ostatnią oficjalną wiadomość, którą od niej dostaną, gdy ktoś dotknął jej ramienia. Uniosła głowę, mrugając gwałtownie — był to jej zastępca.

— Powiedz im, że ich kochasz, Helen — powiedział bardzo cicho.

— Nie mogę! — odszepnęła, zaciskając dłonie w pięści. — Nie wtedy, kiedy wy nie możecie powiedzieć tego swoim…

Jej głos załamał się, a ręka zastępcy zacisnęła się boleśnie na jej ramieniu.

— Nie bądź idiotką! — warknął. — Wszyscy na pokładzie wiedzą, że leci tam twoja rodzina, podobnie jak wszyscy wiedzą, że nie robisz tego tylko dlatego, by ich uratować! Jazda do kabiny, połącz się z nimi i pożegnaj, do cholery, normalnie!

Prawie wyciągnął ją z fotela. Wstała, spoglądając z desperacją na pozostałych obecnych na mostku i prosząc ich wzrokiem o wybaczenie. Nie musiała tego robić — w ich oczach widniało zrozumienie. Wzięła głęboki oddech i uspokoiła się nagle.

— Sternik — rozkazała zupełnie normalnym głosem — zwrot o sto osiemdziesiąt stopni. A ty, Jeff, połącz mnie proszę z Carnarvonem. Rozmowa prywatna przełączona na moją salę odpraw.

— Aye, aye, ma’am — potwierdził łagodnie oficer łączności.

Helen Zilwicka wyszła z podniesioną głową i łzami w oczach.

Thomas Theisman zacisnął zęby, widząc okręty eskorty zawracające w ich stronę i ustawiające się równocześnie w szyk bojowy. Zacisnął także w pięści trzymane za plecami dłonie i zmusił się, by z obojętną miną spojrzeć na komodor Reichman. Taka była pewna, że dowódca eskorty rozkaże rozproszenie całego konwoju łącznie z eskortą, że nic do niej nie docierało. W końcu, jak twierdziła, przebywanie w fali grawitacyjnej pozbawiało przeciwnika największej przewagi, czyli rakiet, a tylko dzięki nim mogli mieć nadzieję na wyrównanie szans. Argument był zgodny z prawdą, ale niesłuszny, i dlatego Theisman proponował przechwycenie między falami. W odpowiedzi usłyszał, że żaden dowódca nie poświęci bez sensu okrętów, skoro rozproszenie całego konwoju oznaczało uratowanie co najmniej czterech jednostek.

Annette Reichman nigdy nie walczyła z Królewską Marynarką i dlatego nie była w stanie dostrzec błędu w swoim rozumowaniu, całkowicie zgodnym z teorią. Theisman walczył i przegrał, i dlatego ignorowała jego ostrzeżenia, ledwie ukrywając politowanie.

— Rozkazy, ma’am? — spytał. Reichman przełknęła nerwowo ślinę.

— Kurs na zbliżenie! — zdecydowała po chwili, jakby miała jakiś wybór.

— Aye, aye, ma’am — odparł, kryjąc niesmak. — Chce pani zmienić szyk?

Pytanie zadał tak neutralnym tonem, jak tylko mógł, ale widać było, że i tak się wściekła.

— Nie! — warknęła w odpowiedzi.

Theisman obrzucił wymownym spojrzeniem jej sztabowców i swoich oficerów, wysyłając ich tym samym poza zasięg słyszalności, i powiedział cicho:

— Jeżeli spróbujemy stoczyć klasyczny bój spotkaniowy, używając jedynie dział pościgowych, natychmiast zwrócą się do nas burtami i z optymalnej odległości poczęstują pełnymi salwami burtowymi.

— Nonsens! To byłoby samobójstwo! Jak tylko wyjdą zza osłony swoich żagli, rozniesiemy ich na strzępy!

— Przewyższamy ich okręty tonażem siedem do jednego, uzbrojeniem podobnie, ma’am. — Theisman mówił wolno i łagodnie niczym do średnio rozgarniętego dziecka. — Walczyć mogą jedynie przy użyciu broni energetycznej, o czym wiedzą równie dobrze jak my. Zrobią więc jedyną dającą im cień szansy rzecz: będą walili pełnymi salwami w nasze dziobowe węzły napędu. Jeżeli zniszczą choćby jeden z nich, nasz własny dziobowy żagiel zniknie, a jesteśmy tak głęboko w fali grawitacyjnej…

Nie dokończył, bo nie musiał. Bez dziobowego żagla równoważącego działanie rufowego manewrowanie było niemożliwe, co oznaczało, że okręt pozostanie na tym samym kursie, lecąc z tą samą prędkością. Nie mógł też wyjść z nadprzestrzeni, ponieważ nie był w stanie kontrolować swej prędkości, jak długo załoga nie dokona prowizorycznych napraw. A najmniejsza turbulencja oznaczała rozerwanie kadłuba na kawałki. Utrata jednego węzła napędu dziobowego przez jeden okręt oznaczała w praktyce wyłączenie dwóch okrętów z dalszej akcji, bowiem uszkodzona jednostka musiała zostać wyholowana z fali grawitacyjnej przez inną przy użyciu jej promieni ściągających.

— Ale… — Ugryzła się w język, przełknęła powtórnie ślinę i zapytała zrezygnowana: — Co pan proponuje, kapitanie?

— Żebyśmy zrobili to samo. Poniesiemy pewne straty, może nawet stracimy okręt albo dwa, ale zredukujemy niebezpieczeństwo, a nasze salwy burtowe są znacznie silniejsze. Może uda nam się ich zniszczyć, zanim uszkodzą nasze napędy.

I spojrzał na nią wymownie, resztką sił powstrzymując się przed dodaniem, że mówił jej, iż tak właśnie się stanie. Odwróciła wzrok i poleciła cicho:

— Dobrze, kapitanie Theisman. Proszę wykonać.

Anton Zilwicki siedział na podłodze z zamkniętymi oczami, tuląc czteroletnią córkę płaczącą mu w kurtkę mundurową. Była zbyt mała, by wszystko zrozumieć, ale pojęła dość, słuchając głosów oficerów Carnarvona skupionych wokół głównego ekranu znajdującego się za jego plecami.

— Jezu! — westchnął pierwszy oficer. — Popatrzcie na to!

— Jeszcze jeden zniszczony! — dodał ktoś ochryple. — To był krążownik?

— Raczej niszczyciel i…

— Patrzcie! Nasi dorwali któregoś skurwiela! I drugiego!

— Ten był nasz! I to był krążownik! — poprawił go ponuro inny.

Zilwicki przełknął łzy, by nie rozkleić się przy dziecku. Carnarvon, podobnie jak pozostałe statki konwoju, wyciskał ile się dało z napędu, oddalając się tak od nich, jak i od ginącej za rufą eskorty.