Выбрать главу

— Cześć, Honor. Przepraszam, że przeszkadzam, ale pomyślałem sobie, że lepiej będzie, jeśli dowiesz się jak najszybciej. — Zmarszczyła brwi, dopiero teraz zauważając jego poważną minę. — właśnie dostaliśmy sygnał z nowo przybyłego ciężkiego krążownika. To HMS Warlock, Honor. A Young nadal jest jego dowódcą.

Zapadła cisza, zupełnie jakby Paul z troską czekał na jej reakcję. Po chwili kiwnął głową i dodał miękko:

— Nadal góruje nad tobą starszeństwem. Uważaj na siebie, dobrze?

Lekki krążownik Ludowej Marynarki Napoleon leciał kursem balistycznym z dała od czerwonego karła stanowiącego słońce systemu, który przemierzał. Napęd miał całkowicie wyłączony, podobnie jak aktywne sensory i całą resztę wyposażenia nie uznanego za niezbędne. Kurs prowadził wewnątrz orbity najdalszej, zamarzniętej planety układu Hancock. Na mostku czuwała spięta wachta dyżurna i równie spięty kapitan, a na ekranach pasywnych sensorów widać było oddalone od siebie dwa źródła napędu: należały do dwóch niszczycieli Królewskiej Marynarki patrolujących obrzeża systemu planetarnego. Bliższy znajdował się w odległości ponad dwunastu minut świetlnych od krążownika i nikt na pokładzie Napoleona nie zamierzał zwracać jego uwagi.

Komandor Ogilve niezbyt entuzjastycznie odniósł się do planów operacji „Argus”, gdy pierwszy raz wziął udział w odprawie jako jeden z przydzielonych do jej wykonania oficerów. Cały pomysł był doskonałym, choć niepotrzebnie skomplikowanym sposobem rozpętania wojny, której pierwszą lub jedną z pierwszych ofiar stałby się jego okręt. Okazało się jednak, że plan powiódł się lepiej niż przypuszczano. Owszem — operacja była upiornie czasochłonna i to, że żaden z biorących w nim udział okrętów nie został dotąd wykryty, nie oznaczało, że będzie tak nadal, ale teraz wystarczyło jedynie, by nie został odkryty w najbliższym czasie… no i, ma się rozumieć, na tyle późno, by Napoleon zdołał w jednym kawałku opuścić Hancock.

— Podchodzimy do pierwszego przekaźnika, sir. — Nieszczęśliwy głos oficera łączności doskonale współgrał z samopoczuciem Ogilve’a, ale dowódca musi emanować spokojem, toteż powoli skinął głową: źle byłoby, gdyby załoga wiedziała, że boi się tak samo jak oni.

— Przygotować się do zgrania danych — polecił.

— Tak jest, panie kapitanie.

Na mostku zapadła niemal absolutna cisza, gdy Jamieson uruchomił lasery komunikacyjne. W tych warunkach każda emisja energetyczna była nadzwyczaj niebezpieczna, pomimo że pozycje przekaźników zostały zaplanowane naprawdę starannie i to przez specjalistów znających pograniczne systemy Sojuszu Manticore. Wiedzieli oni, że perymetr każdego systemu pilnowany jest przez automatyczne platformy sensoryczne o zasięgu i czułości przewyższającej wszystko, czym dysponowała Ludowa Republika. Ale wiedzieli także, iż fizyczną niemożliwością jest, by podobna sieć, obejmując tak olbrzymią przestrzeń, nie posiadała luk, i wzięli to pod uwagę, planując operację. Jak dotąd wszystko świadczyło o tym, że mieli rację.

 „Argus” pochłonął miliardy i niewyobrażalną wręcz pracę, bo ekranowane boje zwiadowcze umieszczano na orbitach z odległości ponad dwóch miesięcy świetlnych, posyłając je starannie obliczonymi kursami balistycznymi, z wyłączonymi urządzeniami pokładowymi. Czynne były jedynie komputery pokładowe, co dawało tak minimalną emisję energetyczną, że platformy sensoryczne nie reagowały na ich przelot, traktując je jak kolejne kosmiczne śmieci. Kiedy boje docierały na wyznaczone miejsca, komputer odpalał mikrosilniki manewrujące, wyhamowując lot i ustawiając urządzenie dokładnie na zaplanowanej pozycji. Emisje energii były przy tym tak znikome, że niewykrywalne dla urządzeń znajdujących się dalej niż kilkadziesiąt tysięcy kilometrów. A pozycje przekaźników wybrano w naprawdę odległych i rzadko odwiedzanych rejonach. Trudniej było z bojami zwiadowczymi, bo musiały się znajdować w istotnych miejscach systemu planetarnego, ale to także okazało się mniej ryzykowne, niż mogło się początkowo wydawać — człowiek zapomina, jak wielki i pusty jest tak naprawdę każdy układ planetarny. Nawet największy frachtowiec jest w nim mniej niż drobiną i jak długo nie zdradzi się emisją energii, tak długo pozostaje praktycznie niewidoczny. Boje były nieporównywalnie mniejsze i maksymalnie ekranowane. Mieli je nie dzięki przemysłowi i nauce Ludowej Republiki, ale dzięki jej wywiadowi, bowiem całość została zakupiona w tajemnicy w Lidze Solarnej. Największe ryzyko wykrycia istniało przy przekazywaniu informacji do przekaźników, w których były magazynowane. Używano do tego niskoenergetycznych laserów o promieniach cieńszych niż włos oraz impulsowych, kodowanych transmisji. Nawet jeśli ktoś znalazłby się na drodze takiej wiadomości, co byłoby naprawdę niesamowitym pechem, i przychwycił ją, miał małe szanse zdać sobie sprawę, czym w istocie jest zasłyszany impuls. Jako dodatkowe zabezpieczenie boje zaprogramowano tak, by nie nadawały, jeśli ich sensory wykryją cokolwiek znajdującego się na tyle blisko wiązki przesyłowej, by przechwycić sygnał.

Tak więc szansa odkrycia zminiaturyzowanych cyberszpiegów była znikoma, natomiast zupełnie inaczej wyglądała sprawa z posłańcem zbierającym informacje. Każdy zestaw boi przesyłał je do przekaźnika, a z niego zabrać je musiał już człowiek, czyli dokładniej mówiąc, okręt wojenny. No a okręt, nawet niewielki, był znacznie większy od boi, i nawet przy najlepszym ekranowaniu, nawiązując łączność z przekaźnikiem, wydzielał sporo energii.

— Połączenie nawiązane, sir. Zbliżamy się do punktu przekazu… zostało dziewiętnaście sekund.

— Proszę rozpocząć zgrywanie, jak tylko się tam znajdziemy.

— Tak jest… — Sekundy wlokły się w nieskończoność, nim Jamie dodał: — Zgrywanie rozpoczęte.

Ogilve wbił wzrok w ekran i omalże nie oblizał nerwowo warg, obserwując oba niszczyciele. Kontynuowały spokojnie lot, nie zmieniając kursu… W końcu…

— Przekaz zakończony, sir! — Jamie nie otarł co prawda potu z czoła, wyłączając lasery, ale ulgę w jego głosie usłyszałby głuchy.

Ogilve uśmiechnął się.

— Dobra robota, Jamie — pochwalił i spojrzał na oficera taktycznego. — Jak pani sądzi, panno Austell, obejrzymy, co też ciekawego mogło się tu wydarzyć?

— Doskonały pomysł, sir. — Błysnęła zębami w uśmiechu i pochyliła się nad klawiaturą. Na mostku Napoleona zapadła cisza.

Cisza na mostku Napoleona trwała ponad pół godziny, jako że poprzednie dane z przekaźników zebrali półtora miesiąca wcześniej, co powodowało, że informacji było dużo, należało je przejrzeć w całości, jeśli nie chciało się czegoś pominąć. W pewnym momencie porucznik Austell drgnęła i uniosła głowę.

— Mam coś bardzo interesującego, sir — powiedziała głośno.

Ogilve błyskawicznie znalazł się obok Austell i zajrzał jej przez ramię, gdy wduszała kombinację klawiszy. Na ekranie pojawił się obraz mający w rogu odczyt czasu zaczynający się od roku, kończący zaś na sekundach. Kapitan prawie gwizdnął na widok tego, co zobaczył — w polu widzenia przelatywało trzydzieści okrętów liniowych — praktycznie wszystkie siły stacjonujące w systemie Hancock. Czas nagrań został skompresowany, by zajmowały mniej miejsca, toteż Ogilve nie zdążył się udusić, nim okręty zniknęły, bowiem w pierwszych chwilach nagrania wstrzymał oddech. Cała formacja przemknęła przez ekran, ale nie były to — jak w pierwszej chwili sądził — manewry, bo choć okręty rozdzieliły się na dwie grupy, nie zawróciły, lecz po dotarciu do granicy nadprzestrzeni weszły w nią, znikając z ekranu. I nie powróciły.