— W rzeczy samej. — Young wzruszył ramionami. — Kiedy Admiralicja wydaje priorytetowe rozkazy, ten, kto je otrzymuje, nie narzeka, lecz je wykonuje.
— Tak też zauważyłem. No, przynajmniej dzięki późniejszemu przybyciu oszczędzono panu tego, co my musieliśmy wczoraj przeżyć, sir.
— Wczoraj? — zdziwił się uprzejmie Young, bo o żadnym kataklizmie nic mu nie było wiadomo.
— Stanowiliśmy część osłony dywizjonu komodor Banton. — Houseman uśmiechnął się bez śladu wesołości, a widząc, że rozmówca nie rozumie, dodał kwaśno. — Crusader został zniszczony wraz z jej krążownikami liniowymi, gdy nasza dzielna kapitan flagowy zakończyła swoją niespodziankę, sir.
Young nie poruszył się, ale zaczął słuchać naprawdę uważnie, ciekaw, czy Houseman wie, jak się właśnie zachował i co tak naprawdę powiedział. Zastanawiał się też, dlaczego oficer tak nienawidzi Harrington.
A potem w jego mózgu otwarła się właściwa klapka — Houseman!
— Rzeczywiście, ominęły mnie te ćwiczenia — przyznał, zakładając nogę na nogę. — Prawdę mówiąc, znam kapitan Harrington od dość dawna. Jeszcze z czasów akademii.
— Rzeczywiście, sir? — Całkowity brak zaskoczenia w głosie Housemana świadczył, że doskonale zdawał sobie sprawę, co przed chwilą powiedział, bo to właśnie chciał powiedzieć. Jego następne słowa to potwierdziły: — Ja znam ją zaledwie kilka miesięcy, ale sporo o niej słyszałem… Jak sam pan wie, sir, człowiek słyszy różne rzeczy.
— Faktycznie. — Young pokazał zęby w prawie udanym uśmiechu. — Jak rozumiem, w ciągu ostatnich paru lat zdobyła całkiem spory rozgłos… Cóż, zawsze była… hm, zdeterminowana, to chyba najlepsze określenie. Osobiście co prawda uważałem ją za nadto impulsywną, ale w walce to raczej nie jest wadą. Jak długo nie traci się przy tym głowy, naturalnie.
— Naturalnie, sir. Choć z drugiej strony nie jestem pewien, czy użyłbym w stosunku do niej określenia „impulsywna”… Wydaje mi się nieco zbyt łagodne, jeśli rozumie pan, o co mi chodzi.
— Być może w istocie tak jest. — Young ponownie wyszczerzył zęby w pseudouśmiechu.
Z zasady nie zachęcał rozmówców do krytykowania starszych stopniem, ale Houseman nie był zwykłym niższym rangą oficerem. Był szefem sztabu dowódcy eskadry, z którym Harrington musiała na co dzień mieć do czynienia, a Van Slyke musiałby być nadczłowiekiem, by nie brać choćby podświadomie pod uwagę opinii swego szefa sztabu o kapitanie flagowym admirała Sarnowa.
— W rzeczy samej może pan mieć rację, komandorze — podjął, przygotowany już na długą i owocną rozmowę. — Pamiętam, że już na wyspie Saganami miała skłonności do stawiania na swoim kosztem innych. Zawsze, naturalnie w ramach przepisów, ale odniosłem wrażenie, że…
ROZDZIAŁ XXIII
Cichy sygnał rozbrzmiał w półmroku głównej sali operacyjnej zwanej nie wiedzieć czemu Dziuplą i admirał Caparelli uniósł głowę, by przyjrzeć się nowym informacjom właśnie wyświetlonym na głównym ekranie znajdującym się na przeciwległej ścianie. Wcisnął serię klawiszy, by uzyskać dokładniejsze dane na swoim ekranie taktycznym, zapoznał się z nimi i zamyślił głęboko.
— Złe wieści? — spytała admirał Givens siedząca po drugiej stronie niedużej holoprojekcji używanej do planowania strategicznego.
— Bardziej irytujące niż złe, jak mi się wydaje. — Caparelli wzruszył ramionami. — Kolejny punktowy atak na Talbot. Naturalnie to wieści sprzed jedenastu dni i sytuacja mogła przez ten czas zmienić się z irytującej w złą.
— Hmm. — Givens wydęła wargi, wpatrując się w holoprojekcję, ale widząc coś innego, co tylko ona mogła zauważyć, i nauczony doświadczeniem Caparelli cierpliwie czekał.
Minęła dobra minuta, nim otrząsnęła się i spojrzała na niego przytomnie.
— Można wiedzieć, co wymyśliłaś?
— Nie tyle wymyśliłam, ile zauważyłam…
— No to wykrztuś to z siebie, Pat, nim mnie szlag trafi.
— Tak jest, sir. Właśnie przyszło mi do głowy coś, co od paru dni nie dawało mi spokoju, ale dopiero teraz skrystalizowało się na tyle, by można było określić to słowami. Oni są za cwani, by wyszło im to na dobre, sir.
— Tak? — zdziwił się uprzejmie Caparelli. — Mogłabyś to rozwinąć?
— Uważam, że chcą zbyt dokładnie skoordynować swoje posunięcia, sir. Od tygodni wywołują coraz poważniejsze incydenty; z początku byli to „niezidentyfikowani” napastnicy, potem okręty Ludowej Marynarki, ale nie wszczynające walk. Potem zaczęli nękać nasze patrole. Teraz atakują konwoje i pikiety, uciekając zaraz po ataku. Ale za każdym razem, gdy przechodzą do kolejnego, groźniejszego rodzaju ataków, zaczyna się to w jednym miejscu i rozszerza na boki jak fala.
— I co to według ciebie oznacza?
— Oznacza to, że każda faza wymaga konkretnych rozkazów z głównego stanowiska dowodzenia. Proszę spojrzeć na zgranie czasowe, sir. Jeśli założymy, że rozkazy pochodzą z bazy znajdującej się o pięćdziesiąt do sześćdziesięciu lat świetlnych, powiedzmy w systemie Barnett, to zwłoka w ich wykonaniu w dalej położonych systemach odpowiada różnicy czasu potrzebnej na dolot do tych miejsc z bazy DuQuesne.
Zamilkła i przygryzła dolną wargę.
— A więc koordynują akcję z bazy DuQuesne — zgodził się Caparelli. — Podobnie zresztą jak my. Należało się czegoś podobnego spodziewać. Tylko nie rozumiem, co to ma wspólnego ze stwierdzeniem, że są za cwani, by wyszło im to na dobre.
— My nie robimy tego w ten sam sposób, sir. Owszem, tu spływają informacje i my ustaliliśmy ogólne rozmieszczenie sił czy zmiany w ich dyslokacji, ale z uwagi na zwłokę komunikacyjną rozkazy bieżące podejmują dowódcy lokalni. A wygląda mi na to, że z DuQuesne płyną rozkazy zezwalające na przystąpienie do kolejnego etapu ataków, co oznacza dwustronną łączność i kontrolę, a nie tylko przepływ informacji. Najpierw czekają na meldunki o przebiegu poprzednich ataków, a potem dopiero wysyłają rozkazy rozpoczęcia następnych. I tak w kółko. Dlatego ten cały atak tak wolno nabiera tempa!
— Hmm. — Teraz Caparelli wbił niewidzący wzrok w holoprojekcję.
Ta teoria rzeczywiście wyjaśniała coraz poważniejszy charakter ataków wzdłuż całej granicy. To, co zaczęło się jako seria ukłuć, stało się wymianą całkiem poważnych ciosów przedzielonych coraz dłuższymi przerwami. Były coraz bardziej ociężałe, ale z drugiej strony każdy rozsądny strateg wbudowałby w podobny plan zabezpieczenie pozwalające na przerwanie operacji, gdyby sprawy zbytnio się skomplikowały. Pat mogła mieć rację, ale to wcale nie oznaczało, że kiedy zacznie się prawdziwa walka, system dowodzenia przeciwnika nie ulegnie zmianie. Kiedy wojna będzie już faktem, ostrożność przestanie mieć znaczenie, podobnie jak zabezpieczenia, bo stawką będzie być albo nie być. A jeśli ma się jakieś pojęcie o walce, wybiera się jak najelastyczniejszy system dowodzenia.
Jeśli ma się pojęcie…
Powoli uniósł głowę i spojrzał ponownie na admirał Givens.
— Sugerujesz, że w ten sam sposób będą dowodzić, kiedy zacznie się wojna? — spytał.
— Nie jestem pewna, ale to możliwe, biorąc pod uwagę ich dotychczasowe doświadczenie i zasady dowodzenia. Proszę pamiętać, sir, że jesteśmy ich pierwszym wielosystemowym przeciwnikiem. Wszystkie ich dotychczasowe plany sprowadzały się do dokładnie skoordynowanych uderzeń z wielu stron, ale skierowanych przeciwko pojedynczym i relatywnie małym celom. A nawet najlepsi dowódcy popadają w rutynę. Mogli przeoczyć inne konsekwencje znacznie większego tym razem teatru działań. Ale nie o to mi chodziło, sir. Jakkolwiek by się zachowali później, teraz działają w zbyt scentralizowany sposób. Muszą mieć szczegółowy plan akcji, kiedy wreszcie ruszą całą siłą, i sądząc po ich poprzednich kampaniach, jest on tyle dokładny, co sztywny czasowo. Nawet jeśli się mylę, to teraz, dopóki nie przejdą do fazy pełnego ataku, muszą reagować na wszystko, co zrobimy, w ten sam czasochłonny sposób: najpierw dowództwo musi się dowiedzieć, potem wydać rozkazy, a na końcu dopiero zostają one zrealizowane.